niedziela, 2 sierpnia 2020

Od Cahira

Miau.
Cahir zatrzymał się, gdy poczuł, że coś gorliwie ociera mu się o nogi. Uśmiechnął się pod nosem, spojrzawszy w dół.
— Dzień dobry, Saki. — Przyklęknął na jedno kolano, wyciągnął dłoń w kierunku brunatnego kota, pogładził miękką, lśniącą sierść. Zwierzę uniosło ogon, leniwie przymknęło oczy, wyprężyło grzbiet. Do uszu Cahira doleciało ciche mruczenie.
— Idziesz ze mną do Gildii? — Przechylił głowę, pozwalając, by kilka pasm włosów zsunęło mu się na drugą stronę twarzy. Saki zwinnie wymknął się spod jego ręki, wrócił do ocierania się o nogi, z niewymuszonym wdziękiem przechadzając się wte i wewte. — No to chodź.
Cahir wziął kota na ręce, ruszył w kierunku zabudowań, wystawiając twarz na ciepłe podmuchy wiosennego wiatru. Szedł niespiesznie, wręcz opieszale, wsłuchując się w wesoły świergot ptaków i chrzęst żwiru pod butami. Słońce, zawieszone wysoko na krystalicznie czystym niebie, świeciło mocno; złoty blask natrętnie wdzierał się pod powieki.
Nacisnąwszy klamkę łokciem, pchnął drzwi ramieniem. Trafił do chłodnego, spowitego cieniem holu, stamtąd dostał się na zalany światłem korytarz. W milczeniu mijał okno za oknem. W górnej części każdego z nich jaśniał błękit poranka. Obcasy cicho postukiwały o wypastowaną podłogę. Kot mruczał.
W pewnej chwili oczom Cahira ukazał się zarys sylwetki. Nie rozpoznał jej od razu: postać siedziała pod ostatnim oknem, w cieniu, w sercu jednego z niewielu miejsc na korytarzu, których nie dosięgał słoneczny blask.
— Cześć — przywitał się Cahir. — Ładny dzisiaj dzień, prawda?
Nicolas wpatrywał się w przestrzeń, siedząc na parapecie z kolanem podciągniętym pod brodę. Gdy odwrócił wzrok od okna, Cahir zobaczył, że włosy ma pogrążone w lekkim nieładzie, że jego spojrzenie jest nieco zmęczone. Wyglądał, jakby miał za sobą ciężką noc.
— Dość ładny — zgodził się, nieznacznie unosząc kąciki ust.
Cahir oparł się bokiem o parapet. Stał w pełnym słońcu. Wpadające przez szyby smugi białego światła ukośnie wbijały się w naprzeciwległą ścianę. W ich wnętrzu migotał kurz.
— Nie przeszkadzam?
— Nie — zapewnił Nicolas. — W porządku.
— To świetnie — skwitował Cahir, drapiąc kota za uchem. Saki przeciągnął się w jego ramionach, mrużąc oczy przed słońcem. — Cieszę się, że mamy okazję spokojnie porozmawiać. Bo widzisz... Mam do ciebie pewną sprawę.
Nicolas popatrzył na niego niepewnie.
— Chętnie pomogę, jeżeli będę potrafił.
— Dziękuję. Wiem, że jesteś wynalazcą i w zasadzie... Trochę wstyd mi zwracać się z tym problemem akurat do ciebie. Zapewne jesteś zapracowany, masz na głowie wiele ważnych spraw. — Cahir zamknął oczy, na jego wargach pojawił się półuśmiech. — Bo to, o co chcę cię poprosić, to, no cóż, kompletna błahostka.
— Nie przejmuj się — Nicolas uśmiechnął się łagodnie. Cahirowi wydawało się, że jego spojrzenie na moment się ożywiło, a przez twarz przemknął cień zainteresowania. — O co dokładnie chodzi?
— O to.
Cahir sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej medalion na srebrnym łańcuszku. Posiadał owalny kształt, wyryto na nim podobiznę ptaka. Dokładniej: sroki. Zwierzę miało pochyloną głowę, rozrzucone do lotu skrzydła, podkulony ogon. Zajmowało niemal całą powierzchnię awersu. Srebro w niektórych miejscach zaśniedziało, przez co ptak wyglądał, jakby jego upierzenie było ciemnoszare. We wnętrzu medalionu coś tykało cicho, smętnie.
— Popsuł mi się zegarek — przyznał się w końcu.
— Mogę go obejrzeć?
— Tak, proszę.
Gdy wyciągnął dłoń w kierunku Nicolasa, srebrne ogniwa błysnęły oślepiająco, mieniąc się feerią zimnych iskier. Saki momentalnie wskoczył na parapet. Uważnie śledząc wzrokiem łańcuszek, stanął na tylnych łapkach, starając się go dosięgnąć. Nicolas uśmiechnął się do kota przyjaźnie, odebrał od Cahira medalion, otworzył go, przemknął po nim bystrym spojrzeniem. Cahir wiedział, co ukazało się jego oczom. Sekundnik drgał w miejscu, nieskory do ruszenia się ani w prawo, ani w lewo.
— To prosty mechanizm — zaczął Nicolas rzeczowym tonem, w skupieniu marszcząc brew. Saki siedział naprzeciw niego, przyglądał mu się bacznie, energicznie smagając ogonem parapet. — Ale na pewno będę musiał go rozkręcić, by znaleźć usterkę...
Cahir złapał kota, wziął go na kolana; zwierzę posłało mu pełne wyrzutu spojrzenie.
— Naturalnie.
—...widzę, że część zębatek zardzewiała. Być może trzeba będzie je wszystkie wymienić...
— Pokryję wszelkie koszty.
—...i naoliwić trybiki. Zegarek wygląda na wiekowy, więc...
— To stara pamiątka — wyjaśnił Cahir. Gdy uświadomił sobie, że cały czas wpadał Nicolasowi w słowo, uśmiechnął się nieco nerwowo, dodał pospiesznie: — Wybacz. To dla mnie ważne. Więc... To chyba oznacza, że przywrócenie go do świetności jest możliwe?

Nicolas?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz