środa, 11 maja 2022

Od Inanny cd. Isidoro

Inanna pociągnęła łyk wody, posłusznie, z wolą siedzącej naprzeciw kapitan, rezygnując na moment z degustacji tutejszego cienkusza. Uniosła ciemną brewkę, twarz wykrzywiając w zaskoczeniu, kiedy słowa Rivanni na dobre osiadły w umyśle bardki, tworząc w nim wizje iskrzących się w słońcu łusek, wygrzewających się na kamieniach ciał, długich włosów, układających się wokół głowy w anielską aureolę.
Syreny. Postacie, znane dziewczynie zaledwie z opowieści wagantów, wędrownych bajarzy, których udało jej się spotkać podczas dawnych wędrówek. Postacie, których sama nigdy nie miała okazji obserwować, poznać, mimo iż w swych licznych, wyśnionych podróżach napotykała się na stworzenia i stwory wszelakie – również takie, których wcześniej, przyzwyczajony do piaskowych równin umysł i psyche, nie mogły sobie wyśnić, zobrazować.
Jedyne więc, czego mogła się trzymać, to historie obcych. Historie, które równie dobrze w ostateczności mogły okazać się zupełnie wyssane z palca.
— Czy syreny — zaczęła niepewnie, masując paluszkami śniady podbródek, główkując, odwracając spojrzenie — nie powinny żyć wyłącznie w morzach? Oceanach? Rozumiecie, w wodach słonych. Jak ryby. Ale te morskie! Znaczy, te co w jeziorach, by długo nie pożyły. No, wiecie, o co mi chodzi, nie?
Zachichotała, wyraźnie rozbawiona swym własnym brakiem rozgarnięcia, próbami odnalezienia się w wyrzucanych z siebie słowach. Rivanni odchrząknęła, przysunęła wodę bliżej bardki. W spojrzeniu kapitan błysnęła iskierka troski.
— Na wodach spędziłam większość swojego życia — podjęła Rosario, częstując się kolejnym kartofelkiem. — Widziałam stworzenia, o których się wam nie śniło i o których mało który uczony zdecydował się pisać. A gdy już pisał, to pisał bzdury. Że potwór straszny, że potwór zły i żyje tylko w zatoczkach Wysp Fliss, bo tam go akurat drogi uczony widział. Albo uwidział, kto wie.
Rivanni westchnęła, pokręciła głową. Do sedna.
— Tak, dobrze Ineczko mówisz. Podobno żyją w morzach. Istnienia syreny w pobliskim jeziorze nam to jednak nie wyklucza. Mogła zaplątać się w stewę, przypłynąć tu z jakim statkiem. Mógł ją sprowadzić kolejny taki kolekcjoner dziwów — kontynuowała, nie odwracając spojrzenia od swych towarzyszy — którego pięknie na ryneczku wykiwaliście, i wyrzucić tutaj, do wody, kiedy się już wystarczająco nią znudził lub kiedy brakło na utrzymywanie syrenki złota. Nie zapominajmy też, że Ifelt łączy się z morzem rzeką. Mogła więc pojawić się tutaj sama. Dlaczego postanowiła oddzielić się od reszty swoich? Czy zrobiła to ostatnio, czy dawno temu, dopiero teraz dając znać o swojej obecności? Tego nie wiem.
Donośny skowyt rozległ się za drzwiami zajazdu, rejwach przebił kamienne ściany, powiadamiając biesiadujących o rozgrywającym się na zewnątrz bałaganie. Inanna podskoczyła w miejscu, nieprzyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż wystających kosteczek kręgosłupa. Odwróciła spojrzenie, w niepewnym oczekiwaniu na nadchodzące niebezpieczeństwo, kątem oka dostrzegając, że i posłusznie zwinięty w torbie Bratek zainteresował się niespodziewanym hałasem. Przełknęła ślinę, ściągnęła z pleców lutnię, łapiąc za jej gryf.
Rivanni nie czekała. Żwawo podniosła się z miejsca, szybkim krokiem obeszła ławę, łapiąc prawą ręką za miedziowaną rękojeść sztyletu. Śladem kapitan ruszyła reszta konfraterni – jedni wyciągali zza pasów naostrzone kordelasy, inni sięgali po ukryte do tej pory arbalety. Inanna przygryzła dolną wargę, rozejrzała się dookoła. Kolejne kłopoty. Znowu. Bogowie, nie dość im na dzisiaj przygód i problemów?
Głęboki ryk rozwścieczonego zwierzęcia dotarł do uszu bardki, przywołał kolejną falę mrożącego krew w żyłach dreszczu. Mimo to, spojrzenie Rosario złagodniało, dłoń opuściła wartę z klingi pirackiego ostrza, jednym tym ruchem chcąc zapewnić całą resztę ciżby, iż nie ma się czego obawiać.
— Stop! — krzyknęła, próbując powstrzymać chętnych do bójki drabów. Inanna uniosła w zaskoczeniu ciemną brewkę, obserwując, jak Rivanni pewnym krokiem zbliża się do drzwi, wychodzi na zewnątrz, w sam środek zamieszania. Śniade usta kapitan ułożyły się w ciepłym uśmiechu, gdy łeb spragnionej pieszczot pantery, przyległ do znajomych dłoni. — Wiedziałam, że do mnie wrócisz, ty mała cholero.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz