piątek, 27 maja 2022

Od Mattii - Event

Było normalnym, że samolot się spóźniał, a na wyświetlaczu pojawiały się te nienawistne, żółte litery zapowiadające, że ktokolwiek czekał na lotnisku - to sobie jeszcze poczeka. Ale żeby samolot przyleciał wcześniej? To był ewenement. Rzadki, prawda. Ale jednak możliwy.
Mattia biegł przez lotnisko na złamanie karku, usiłując po pierwsze – znaleźć odpowiednie wyjście. Po drugie – nie zgubić kwiatów. Po trzecie – nikogo po drodze nie staranować.
Perdón, señora — powiedział dość głośno, w pośpiechu starając się wyminąć jakąś matronę otoczoną gromadką niesfornych dzieci.
Ledwie zdążył, nim cała grupa zatarasowała schody ruchome. Mattia pognał nimi w górę, przeciskając się między ludźmi, w duchu irytując się, że nie są tak zdyscyplinowani, jak w Yamato i za nic nie trzymają się jednej strony schodów. Klepnął jakiegoś jegomościa w plecak, uśmiechnął się wymownie, gdy mężczyzna się odwrócił, a potem pognał dalej.
Nie musiał szukać odpowiedniego wyjścia.
Ławica osób wylewała się zza przeszklonych, lustrzanych drzwi, barwne walizki gładko sunęły po kamiennej posadzce. Kołysały się te charakterystyczne poduszki w kształcie półksiężyców, jakiś mężczyzna ściągał kapelusz, zatarasował na moment przejście. Wokół wyjścia – wianuszek oczekujących. Ktoś stał z wielką kartką z wypisanym nazwiskiem, zerkał po twarzach wychodzących, w każdej doszukując się tej właściwej. Szczupła dziewczyna wpatrywała się w tłum podróżujących, skóra o ciemnym odcieniu zdradzała jej pochodzenie. Nagle twarz rozjaśniła się uśmiechem, dziewczyna zawołała głośno, wyciągając dłoń, zwracając na siebie uwagę jakiegoś starszego małżeństwa. Ci podeszli szybko, ciągnąc za sobą sterane życiem torby, a potem dziewczyna zatonęła w ramionach rodziców, śmiejąc się, wylewając z siebie słowa potokiem tak wartkim, że Mattia ze swą łamaną znajomością sallandirskiego nie był w stanie wyłowić nawet słowa. Chłopak odsunął się, wyminął jakąś kolejną witającą się grupę, stanął na palcach i zmarszczył brwi, wypatrując tej charakterystycznej barwy włosów.
I w końcu się pojawiła – z plecakiem przewieszonym przez ramię, ze swetrem w garści, bo przecież w odległej Nalesii było zimno, z wielką walizką oblepioną lotniskowymi naklejkami, bo z Sallandiry nawet nie było sensownych bezpośrednich połączeń. Jej oczy nie wypatrywały nikogo w tłumie – w końcu samolot przyleciał wcześniej, nie spodziewała się żadnego powitania.
— Mea! — zawołał Mattia i tym razem już kogoś staranował. Czy się przejął? Przejąłby się, gdyby zauważył. Ale w tym momencie to się nie liczyło, umysł chłopaka wypełniała tylko jedna myśl i nic więcej.
Wzrok Salomei podążył za jego głosem. Mattia przez moment widział, jak unoszą się jej brwi, jak uśmiech rozjaśnia jej twarz, a potem nie widział już nic, gdy zamknął dziewczynę w uścisku – mocnym i tak wyczekiwanym.
— Jesteś — powiedział czując, jak wymykające się z warkocza kosmyki łaskoczą go w nos.
— W końcu. — Głos utonął mu w ramieniu, ozdobione pierścionkami dłonie przesunęły się wzdłuż pleców.
Walizka odjechała kawałek, pozbawiona trzymającej jej dłoni, a sweter zwieszał się smętnie, przerzucony niedbale przez łokieć. Róża, którą Mattia tyle wybierał, bo przecież musiała być najładniejsza w całej kwiaciarni, teraz tkwiła w jego dłoni zupełnie zapomniana. Nic się nie liczyło – nic oprócz tego momentu i bliskości Salomei.
— Wiesz, możesz mnie już puścić — powiedziała po dłuższej chwili. W jej głosie czaił się uśmiech, dłonie nigdzie się nie ruszały.
— Mogę — odparł Mattia, nie wykonując żadnego gestu, by to zrobić. — Ale nie chcę. Nie widziałem cię pół roku.
— Widzieliśmy się codziennie.
— Skype się nie liczy.
Salomea parsknęła śmiechem.
— Jesteś dużo wcześniej. Nawet ci napisałam, jak tylko wylądowaliśmy, żebyś nie przyjeżdżał…
— Wiem, widziałem. Ale Isi zerknął we Flight Trackera na tyle wcześnie, że udało mi się dotrzeć na czas, więc i tak byłem już w drodze. — Dłoń Mattii pobłądziła w stronę warkocza. — Czekamy na twoją mamę?
— Nie, jej też napisałam, że sama trafię. Poza tym musiałaby się urwać z pracy.
Mattia skinął głową, wymruczał jakąś niekoherentną odpowiedź.
W tym momencie telefon zawibrował w kieszeni chłopaka, Salomea drgnęła zaskoczona, odsunęła się nieco. Mattia sięgnął tylko ku kieszeni, po omacku wyłączył telefon.
— Mogłeś odebrać…
Chłopak wzruszył obojętnie ramionami.
— To Luciano. Już musi się czepiać.
— O co? — Salomea przechyliła głowę.
— O głupoty, tak jak zawsze — odparł Mattia, sięgając dłonią jej policzka. Z powrotem przyciągnął ją do siebie, na moment zatonął w rubinowym spojrzeniu, a potem nachylił się niżej i świat znów przestał się liczyć. Sweter zjechał na podłogę, dłonie Salomei zacisnęły się na materiale koszuli.
Telefon zawibrował.
— Zabiję go — szepnął Mattia, przerwawszy pocałunek. Spróbował znów sięgnąć do kieszeni, po omacku wyciszyć urządzenie.
— Po prostu odbierz. — Dłonie przesunęły się znów po plecach, powolnym i uspokajającym gestem.
— Nie muszę. I tak zaraz napisze. — Jakby na potwierdzenie jego słów wibracje ustały, a po chwili telefon zadźwięczał pojedynczym sygnałem. Mattia znów nachylił się do Salomei, skradł kolejny pocałunek, ale tym razem dużo krótszy, bardziej przelotny. — Pewnie jesteś zmęczona po podróży.
— Trochę. — Skinęła głową.
Mattia uśmiechnął się do niej, objął jeszcze ostatni raz. A potem zajął się zbieraniem tego nieszczęsnego swetra, upolowaniem walizki i wręczeniem w końcu róży, na co Salomea roześmiała się, pokręciła ze zrezygnowaniem głową.
— Poczekaj, muszę jeszcze kupić bilet — powiedziała, gdy wychodzili z lotniska, a Mattia zaczął skręcać w stronę parkingu.
— Jaki bilet?
— Na autobus.
— Chyba nie sądziłaś, że pozwolę ci się tłuc autobusem — powiedział niemalże urażonym tonem. — Luciano czeka na nas na parkingu, dlatego bez przerwy dzwonił. Niecierpliwił się. Ale nie martw się, zawiezie cię do domu.
W oczach Salomei pojawiła się niepewność.
— Twój starszy brat, tak?
— Ten sam. Jest okropny, ale jak coś obieca, to dotrzymuje słowa. Przywiózł mnie tu i obiecał, że cię odwiezie — Mattia posłał jej uśmiech. — Chodź, niech się to jego prawko na coś przyda.


Szkolne korytarze nie stanowiły zbyt dobrego miejsca na dyskusje. Przelewające się przez nie ławice uczniów, ciągły harmider rozmów, jakichś pokrzykiwań i reszty dźwięków stanowiących naturalny element szkolnego życia skutecznie zagłuszał większość słów. Mattia nachylił się ku Salomei.
— Jak tam wrażenia z pierwszego miesiąca?
— W porządku. Chyba nawet przywykłam — odparła, poprawiając torbę na ramieniu.
— Nikt nie był dla ciebie niemiły?
Salomea rzuciła mu nieco zdziwione spojrzenie.
— Wręcz przeciwnie — zmarszczyła brwi, zastanawiając się. — Maczałeś w tym palce?
— Nie musiałem, sama sobie poradziłaś — odparł, posyłając jej uśmiech. — To w całości zasługa twojego uroku osobistego.
— Czyli jednak coś jest na rzeczy…
— Nic nie jest na rzeczy, słowo harcerza!
Nie chciał wspominać, że do takiego stanu rzeczy przyczynił się bardziej Serafin – daleki kuzyn Salomei, który dołączył do klasy kilka tygodni wcześniej i bardzo szybko wyrobił sobie opinię gościa, któremu nie należy podskakiwać. Jak Isidoro z nim wytrzymywał – to miało na zawsze pozostać dla Mattii zagadką. Chłopak po prostu przyjął do wiadomości to, że jego młodszy brat miał niebywały talent do znajdowania sobie dziwnych kolegów.
Salomea parsknęła śmiechem.
— Wiesz, w ostatnim czasie widziałam już tyle nowych twarzy, że naprawdę…
— W takim razie może w weekend wolałabyś popatrzeć tylko na taką, którą już dość dobrze znasz? — Uśmiech nabrał szelmowskiej barwy. — Moją?
— Powinnam się uczyć. Są różnice programowe między tym, co miałam w Sallandirze, a tym…
Mattia westchnął teatralnie, machnął dłonią.
— Błagam, do końca miesiąca opanujesz wszystkie braki, a potem będziesz się nudzić na lekcjach, bo to już było, to jest proste, to miałam w podstawówce — powiedział, od niechcenia rozplatając ich dłonie i otaczając się w pasie ramieniem Salomei. Przyciągnął ją bliżej. — Świat nie kończy się na książkach i bibliotekach.
Jak-to-nie mówiło to spojrzenie, ale lekki uśmiech zatańczył w kąciku ust.
― Co kombinujesz, Mattia?
― Nic szczególnego. — Uśmiechnął się szerzej. — Dowiesz się w sobotę.


Sobota nadeszła, racząc świat ładną, ciepłą pogodą i bezchmurnym niebem. Zabytkowa część miasta, jak w każdy weekend, została zamknięta dla samochodów, pozwalając ludziom pospacerować bez celu, po prostu cieszyć się pogodą i widokiem odrestaurowanych, historycznych elewacji. Przed kawiarniami i restauracjami wystawiono już stoliki, część zajmowali klienci, racząc się kawą albo słodyczami, a na rogu stał wymalowany srebrną farbą jegomość w kapeluszu, zabawiając przechodniów swoim sztywnym, robotycznym tańcem. Jakieś dzieci dokazywały na skwerze, zaaferowana kobieta próbowała poskromić swojego berbecia, który z uporem godnym lepszej sprawy usiłował wleźć na cokół pomnika.
— Jeszcze nie byłaś w historycznym centrum Sorii, hm?
Mattia zerknął na Salomeę zza okularów przeciwsłonecznych. Szli spokojnym, leniwym tempem, a luźno splecione dłonie kołysały się w rytm ich kroków.
— Jeszcze nie. Ale widzę, że zamierzasz to zmienić.
— Oczywiście — chłopak posłał jej kolejny uśmiech. — Ale miasto nie będzie dzisiaj naszym głównym celem. Zabiorę cię gdzie indziej.
— Mam zgadywać?
Mattia mocniej splótł palce, przyciągnął Salomeę nieco bliżej. Lubił te zgadywanki, choć Mea najczęściej nie dawała mu żadnych szans, zgadując wszystko w pierwszym podejściu, kiedy on najczęściej kręcił się w kółko ze swoimi pomysłami. Cóż, takie uroki posiadania genialnej dziewczyny.
— Masz trzy podejścia — oznajmił.
— A jak nie zgadnę?
— To wracamy do domu.
Salomea wydęła usta, rzuciła mu spojrzenie zza zasłony długich rzęs.
— W takim razie lepiej, żebym zgadła. Hm, pomyślmy…
Dziewczyna urwała, jej wzrok prześlizgnął się po otaczających ich przechodniach, przeniósł się na frontony kamienic, na moment zatrzymał przy mijanej fontannie. Kciuk instynktownie zaczął zakreślać kręgi na dłoni Mattii, chłopak uśmiechnął się przelotnie, oczekując na odpowiedź.
— Muzeum.
Mattia parsknął.
— Czy ja naprawdę jestem aż tak przewidywalny?
— Po prostu dobrze znasz moje upodobania — Salomea wzruszyła ramionami, rękaw jej sukienki otarł się o bark chłopaka.
— No dobrze, niech będzie w takim razie, że dobrze znam twoje upodobania… ale muzeum to nie jedyne miejsce, w które chciałem cię dziś zabrać.
— Czyli zabawa trwa dalej. Hm, no dobrze… Czyli potem pójdziemy coś zjeść?
— Bingo. A potem?
— Potem? — Mea uniosła brwi, zamilkła na dłuższą chwilę. Mattia czekał niecierpliwie, choć był pewien wyniku. — Coś z gwiazdami. W końcu mamy teraz czas, kiedy można obserwować eta Akwarydy i jest jeszcze maksymalna elongacja Merkurego, prawda? Więc coś powinno być z tej okazji na mieście…
— Jak zwykle bezbłędnie – tak, na koniec planowałem trochę gwiazdek. Czy nadal trafiam w twoje upodobania?
— Oczywiście — odparła z uśmiechem. — Czasem się zastanawiam… Czy nie robisz przypadkiem tak, że każesz mi zgadywać, a potem idziemy w pierwsze miejsce, które wytypuję?
Mattia uniósł brwi, udał zamyślenie.
— To jest w sumie genialny pomysł — przyznał. — Muszę tak kiedyś zrobić i sprawdzić, kiedy się zorientujesz. Ale dzisiaj akurat miałem wszystko zaplanowane z wyprzedzeniem — Klepnął dłonią kieszeń koszuli. — Mam już wejściówki.
Dłoń Salomei wyciągnęła się w stronę kieszeni, Mattia cofnął się, złapał dziewczynę za rękę i obrócił w improwizowanym piruecie.
— Wszystko chcesz wiedzieć? — spytał, przystając na moment, przyciągając ją do siebie.
— To źle?
— Tego nie powiedziałem. Ale może i to spróbujesz zgadnąć? Powiedziałaś, że idziemy do muzeum, ale nie powiedziałaś, do którego.
— To jest naprawdę trudne pytanie.
— Moja wiara w twoje możliwości jest niezachwiana. — Wyszczerzył do niej zęby.
Salomea zamyśliła się. Stanęła z drugiej strony chłopaka, teraz zamienili się miejscami. I podjęli swój spacer.
— Waham się między dwiema możliwościami — odezwała się w końcu. — Albo zabierasz mnie do Muzeum Narodowego na wystawę stałą, żeby pokazać mi wszystko o Nalesii, albo…
— Albo…?
— … albo idziemy na wystawę czasową poświęconą Aishwaryi — dokończyła. — Tą, która była w Sallandirze, ale nie zdążyłam pójść, a potem przenieśli ją tutaj.
— I ku której opcji się skłaniasz?
— Ku tej drugiej.
Mattia sięgnął do kieszeni, wyciągnął bilety. Niewielkie kartoniki ozdabiały barwne, charakterystyczne ornamenty przedstawiające rzeźby słoni, rozkwitłe lotosy i tańczące sylwetki.
— To była kobieca intuicja?
Salomea potrząsnęła głową.
— Nie. Wystawa czasowa się skończy, a na stałą zdążymy jeszcze pójść. Pewnie planowałeś ją na jakąś następną randkę, prawda?
Chłopak parsknął zrezygnowanym śmiechem.
— Jeszcze nie, ale już zaczynam.


Sale muzealne stanowiły istny labirynt, jednak choć łączyły się ze sobą w długą, splątaną serię tajemniczych, stylizowanych pomieszczeń, to jakoś tak naturalnie dało się przejść z jednej sali do drugiej, nie omijając po drodze żadnych eksponatów. Mattia podążał u boku Salomei, zapobiegliwie trzymał jej dłoń czując, że dziewczyna miała szansę mu odpłynąć, całkowicie zaabsorbowana zabytkami z Aishwaryi. Chłopak zerknął na wyświetlacz swojego przewodnika audio, zerknął na plakietkę przy eksponacie, przewinął nagrany fragment.
Salomea podeszła bliżej, nachyliła się do gablotki, uważnym spojrzeniem prześlizgnęła się po haftowanej macie przedstawiającej jakąś scenkę rodzajową. Starszy mężczyzna siedział pod wyschniętym drzewem, a rozpuszczone, długie włosy i płowa szata nietknięta żadnym barwnikiem pozwalały rozpoznać w nim człowieka poświęconego bogom. Tego przynajmniej Mattia dowiedział się z przesłuchanych poprzednio nagrań.
Dalej były przedmioty codziennego użytku i tym chłopak chyba najdłużej się przyglądał. Ozdobne kielichy, tkane kobierce, tony biżuterii, utkane ze szklanych paciorków sandały, do tego przejrzyste woale mieniące się w świetle muzealnych lampek niczym skrzydła motyla.
Salomea od czasu do czasu przystawała na dłużej, wyciągała słuchawkę z ucha, opowiadała jakieś dodatkowe szczegóły, których gdzieś się dowiedziała. Mattia kiwał głową, uśmiechał się i obserwował, jak jej oczy błyszczą podekscytowaniem i zaciekawieniem, jak wzrok lgnie do spękanego drewna antycznych mebli albo zatapia się w głębokiej barwie mozaik. W końcu złapał się na tym, że głęboki głos płynący ze słuchawki przestał do niego trafiać, że zamknięte w pancernym szkle przedmioty niespecjalnie go już interesują, a jedyny wart uwagi obiekt właśnie ciągnie go za rękę do następnej sali.
Tam – odmiana.
Na tle malowanych intensywną, głęboką czerwienią ścian, połyskiwały złote ostrza ceremonialnej broni. Dalej pyszniły się ozdobne zbroje i turbany, był nawet fragment kapiącego od złota czapraka do pary z lśniącym ciemną barwą siodłem. Jednak nie to przyciągało wzrok gdy tylko weszło się do pomieszczenia.
Jego centralną część zajmowała wykonana z cienkiego drutu sylwetka olbrzymiego zwierzęcia, z narzuconą na nią ciężką zbroją. Twarde, żelazne łuski zdawały się dziwnie małe i kruche przy monstrualnych rozmiarach drucianego słonia. Uniesiona trąba zwieszała się nad głowami zwiedzających, rzucając groźny cień.
Salomea podeszła bliżej, znalazła odpowiedni fragment na nagraniu, ale rozmyśliła się, nie włączyła go. Odwróciła się za to do Mattii.
— Pamiętasz naszą rozmowę o słoniach?
— Oczywiście — odparł, uśmiechając się, podchodząc bliżej. — Pamiętam każdą naszą rozmowę, Mea.
Salomea odpowiedziała mu uśmiechem. A potem ich rozmowa spłynęła w stronę słoni, wspomnień z Sallandiry i wszystkich tych godzin, które Mattia spędził na niekończących się dyskusjach z dziewczyną, którą poznał przypadkiem na wakacjach. Kto by pomyślał, że zasłabnięcie na środku sallandirskiego targowiska sprawi, że pozna swoją dziewczynę? Los musiał tamtego dnia naprawdę mieć go w swojej opiece.


Średni czas zwiedzania wystawy muzeum oceniało na dwie godziny.
Toteż gdy po czterech godzinach Salomea i Mattia wyszli w końcu z budynku, oboje czuli się już zarówno zmęczeni, jak i głodni.
— Niech zgadnę — zaczęła Salomea, na moment mrużąc oczy w letnim słońcu, tak różnym od półmroku spowijającego aishwaryjskie eksponaty. — Znalazłeś w okolicy aishwaryjską restaurację.
— Oczywiście, że tak. Po tym, ile dzisiaj odgadłaś, powinienem właściwie dać ci poprowadzić.
Dziewczyna zmrużyła oczy w uśmiechu.
— W sumie… w sumie to mogę spróbować.
To mówiąc wyciągnęła telefon, stanęła nieco z boku drogi i pochyliła się nad ekranem. Przez pewien czas jej palce wstukiwały słowa w wyszukiwarkę, potem błądziły po mapie, szukając wybranych znaczników. Mattia podszedł bliżej, objął ją od tyłu, położył podbródek na ramieniu.
— Nie podpowiadaj.
— Nie śmiałbym — odparł, a potem jego dłonie pobłądziły kawałek, niezobowiązująco przesunęły się po żebrach Salomei. Dziewczyna poruszyła się, szelmowski uśmiech wykwitł na twarzy Mattii. — Przecież sobie radzisz.
— Oczywiście że… — Urwała, tym razem niemal podskoczyła, gdy oddech Mattii połaskotał jej skórę, tuż poniżej ucha. — Poważnie?
— Rozpraszam cię? — spytał niewinnym tonem.
— Wcale mnie nie rozpraszasz — odparła, lekko drżący głos zdradzał, że te błądzące po żebrach dłonie nie były jej takie obojętne.
— Szkoda. Liczyłem na to, że…
Kathmandu — przerwała mu, odsunęła się i odwróciła się, pokazując telefon. — Zgadłam.
— To nawet nie było pytanie! — Mattia parsknął śmiechem, przyciągnął ją z powrotem bliżej. — Ale masz rację, zgadłaś.
Nachylił się bliżej, sięgnął jej ust. Miękkie i ciepłe, wygięły się w uśmiechu pod dotykiem jego warg.
— A teraz chodźmy do tej restauracji, bo zaraz umrę z głodu.


— Mattia, wiesz, co zamówiłeś? — Salomea spytała nieco niepewnie, gdy tylko kelner się oddalił.
— Oczywiście — chłopak wzruszył obojętnie ramionami. — Nie jest tak, że to mój pierwszy kontakt z aishwaryjską kuchnią.
Dziewczyna uniosła brwi, niepewność nie zniknęła z jej twarzy.
— Wiesz, przypominają mi się tamte falafele, które jedliśmy wtedy w…
— Ale to było w Sallandirze — odparł, splatając dłonie na obrusie. Po chwili zmienił zdanie, sięgnął nimi przez stół, dotknął dłoni Salomei. — Tam pikantność potraw była dostosowana do sallandirskich podniebień, a tu – restauracja co prawda aishwaryjska, ale klienci jednak z Nalesii. Na pewno nie będzie aż tak ostre.
Brew dziewczyny uniosła się z powątpiewaniem, ale nie kontynuowała tematu. Zamiast tego splotła dłonie z Mattią, zaczęła jakiś temat, słowa znów popłynęły, łącząc się z melodią sączących się z głośników dźwięków bębnów, piszczałek i kobiecego głosu. Na stoliku pojawiły się napoje. Salomea nie tknęła swojego lassi, zatoczyła tylko leniwy okrąg słomką, zostawiając na powierzchni jogurtu różowy ślad syropu z róży i nasiąkających płatków.
— Wiesz, gdzie jeszcze możemy pójść? W przyszłym tygodniu? — spytała po chwili, w rubinowych oczach zatańczył łobuzerski błysk, a Mattia mimowolnie nachylił się nieco bliżej. — Na basen.
Chłopak westchnął, pierwszy raz uciekł gdzieś spojrzeniem. Jego stosunek do pływania był ambiwalentny. To znaczy – pływać nie potrafił, wrzucony do wody poszedłby na dno jak kamień, jednak uświadamiał sobie, że najpewniej kiedyś będzie musiał nauczyć się pływać. Salomea w wodzie poruszała się z gracją syreny, po prostu nie było opcji, by i on nie musiał kiedyś nauczyć się chociaż unosić na powierzchni.
— Czy my nie mamy w następnym tygodniu jakiegoś sprawdzianu, do którego musisz się uczyć?
Salomea parsknęła śmiechem, a Mattię uratował kelner, który postanowił akurat w tym momencie przynieść im jedzenie.
— Ale mam już dla ciebie plany na zimę — podjął chłopak, częstując się ryżem. — W mieście zawsze otwierają trochę lodowisk. Nie ma opcji, żebyśmy nie poszli.
— Będziesz mnie uczył jeździć na łyżwach?
— Oczywiście. Zobaczysz, ze mną jeszcze zostaniesz łyżwiarką.
Mattia na razie nie wspominał o nartach ani tym, że chętnie zabrałby Salomeę do domku w górach, który należał do jego rodziny i w którym spędzał właściwie każde ferie zimowe.
— Bardzo szlachetne z twojej strony — Salomea nadal nie tykała swojego lassi, radziła sobie z masalą za pomocą kawałka wciąż gorącego naana. — Nie sądzisz chyba, że pozostanę bierna, muszę ci się jakoś odwdzięczyć. — Kącik ust uniósł się w uśmiechu. — Ze sprawdzianem sobie poradzę, a na basen pójdziemy w następny weekend. Zobaczysz, ze mną jeszcze zostaniesz pływakiem.
Mattia kaszlnął, otarł usta serwetką.
— Może zaczęlibyśmy od jakichś kajaków w wakacje?
— A jak kajak się przewróci? Musisz najpierw nauczyć się pływać.
— Przecież będę w kamizelce, nic mi się nie stanie.
Salomea oderwała kolejny kawałek naana, złożyła go w palcach, a na jej wargach zatańczył uśmiech, który nie wróżył niczego dobrego.
— Nie chcesz zobaczyć mnie w kostiumie kąpielowym?
Mattia zakrztusił się, zakasłał, łyżka dźwięknęła o krawędź miseczki.
— No naprawdę… — zdołał jeszcze powiedzieć.
— Czy to znaczy, że będziesz zazdrosny?
Chłopak znów odkaszlnął.
— Przecież nie dasz mi powodu, p-prawda? — odparł, głos mu się trochę załamał. Mattia sięgnął po serwetkę, niezobowiązująco pociągnął nosem.
Salomea zmierzyła go spojrzeniem.
— Wszystko w porządku?
— Jak najbardziej. — Znów chrząknięcie.
— Mattia, masz czerwone policzki.
Chłopak podjął desperacką próbę ratowania własnego honoru.
— W twoim towarzystwie każdy by się zarumienił.
Salomea parsknęła śmiechem, pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Przesunęła szklankę z lassi w stronę Mattii. Ten skinął z wdzięcznością, pociągnął długi łyk.
— Masz chusteczkę? — spytał już normalnym głosem.
Salomea już sięgała do torebki, chusteczka szybko znalazła się w dłoni Mattii. Chłopak otarł załzawione oczy, wydmuchał nos. Dziewczyna patrzyła na niego z troską.
— Lepiej?
— Lepiej — skinął głową, uśmiechnął się. — Jak zwykle ratujesz mnie z opresji.
— Jesteś bardzo uroczy, gdy sam się w nie pakujesz.
— Robię to specjalnie z myślą o tobie.
Salomea popatrzyła na niego z mieszaniną czułości i politowania. Wyciągnęła rękę, dotknęła jego policzka. Mattia przechylił lekko głowę, mocniej wtulił się w jej dłoń.
— Mogę resztę lassi?
— Jest całe twoje.


Wieczór już zapadał, gdy oboje wyszli z restauracji. Temperatura nie spadła, wciąż było równie ciepło, co za dnia, a ulice nadal roiły się od spacerowiczów. Powoli zapalały się zabytkowe latarnie, ich blade światło kładło się wśród ozdobnych frontonów kamienic, wydobywało rozmyte cienie z bogatych fryzów.
— To teraz… coś z gwiazdami? — spytała Salomea, trzymając dłoń Mattii i kierując się w dół ulicy.
— Teraz coś z gwiazdami. — Chłopak przystanął, a potem pociągnął ją w drugą stronę. — Ale nie tak, jak myślisz.
— Nie idziemy do planetarium?
— Nie — Uśmiechnął się łobuzersko. — Będziesz miała chociaż jedną niespodziankę tego dnia.
— A jeśli zgadnę?
Chłopak znów przystanął, przyciągnął ją bliżej, pocałował skroń.
— Nie zgaduj.
Salomea uśmiechnęła się. Ale nie pytała już więcej, pozwalając się poprowadzić ku nieznanemu celowi.
Zmrok zapadł na dobre, gdy oboje dotarli do jakiegoś większego placu. Drzewa otaczały go szerokim okręgiem, a całą pustą przestrzeń wypełniali tłoczący się ludzie. Czekali na coś, ale trudno było powiedzieć, na co, skoro tłum zasłaniał samo centrum. Salomea stanęła na palcach, usiłując sięgnąć wzrokiem ponad gawiedzią – oczywiście na próżno.
— Chodź, podejdziemy bliżej.
Mattia sprawnie przebił się przez tłum, rozdając mijanym osobom uprzejme „Przepraszam!", prowadząc Salomeę jak po sznurku, w stronę centrum placu. Gdy dotarli na miejsce, oczom obojga ukazał się rozległy basen o nieregularnym kształcie. Wypełniająca go woda kryła dno całkowitą ciemnością, od czasu do czasu tylko pobłyskując pojedynczymi lśnieniami błąkającymi się po niespokojnej powierzchni. Mattia zerknął na zegarek.
— Ledwo zdążyliśmy.
Nic więcej nie zdążył powiedzieć, bo oto rozmowy i poruszenie wokół ucichło, zastąpione wydobywającą się z niewidocznych w mroku głośników muzyką, zaś nieprzenikniona ciemność wody rozjarzyła się blaskiem kolorowych świateł.
— Podejdźmy bliżej — Mattia pociągnął dziewczynę parę kroków w stronę fontanny.
— Zmokniemy.
— Nie zmokniemy. Zaufaj mi.
Salomea przez moment patrzyła w jego oczy, w końcu musnęła wargami policzek, pozwoliła podprowadzić się bliżej. Znów zwróciła wzrok w stronę fontanny, skupiając się na niej i nie przejmując tym, że Mattia stanął strategicznie za jej plecami, znów obejmując ją w pasie i przyciągając bliżej.
Tymczasem zaś podniosła się wodna kurtyna, a gwiazdy zalśniły, niesione drobinkami wody. Światło zatańczyło w rytm muzyki, skądś dobył się głos lektora. Zaczął opowiadać dawną baśń, zapisany w gwiazdach mit o parze kochanków, których rozdzielił okrutny los, a połączył blask gwiazd. Muzyka wznosiła się i opadała, tańczyła radośnie i zawodziła, gdy historia biegła, porywając z sobą serca słuchaczy.
Dźwięk przyspieszył, woda wyskoczyła wyżej. Ludzie wokół instynktownie się cofnęli, Mattia nie wykonał żadnego ruchu, by uskoczyć przed nadciągającą falą. Salomea mimowolnie naparła na niego plecami, zacisnęła powieki i…
Puf!
Dziewczyna otworzyła oczy. Widok rozmył się lekko, oglądany przez zasłonę przemoczonej, przezroczystej parasolki.
— Mówiłem, że nie zmokniemy — Mattia wymruczał jej do ucha.
Salomea uśmiechnęła się, zapadła głębiej w ramiona chłopaka, wróciła wzrokiem do fontann. Czas zdawał się zatrzymać na ten krótki moment, stojący wokół ludzie jakby rozpłynęli się w ciemności, a sama fontanna – choć rozświetlona, szumiąca, brzmiąca muzyką – też zniknęła, gdy Mattia przymknął oczy. Ciaśniej otoczył Salomeę ramionami, mocniej wtulił policzek w jej skroń, wyrzucając z umysłu wszystkie inne sprawy, skupiając się tylko na jej bliskości. Jak przetrwał bez niej tyle miesięcy? To pozostawało dla niego zagadką.
Tymczasem zaś historia pobiegła dalej, w końcu muzyka ucichła, rozległy się oklaski. Mattia otworzył oczy, z ociąganiem wypuścił Salomeę z objęć. Robiło się późno, chłód nocy zbyt szybko przeganiał resztki ciepła. Dziewczyna zerknęła na niego, dogasające światła odbiły się w jej rubinowych oczach.
— Chyba czas wracać.
Mattia skinął głową, uśmiechnął się. Jedna randka dobiegła końca, czas mu było planować następną. I jeszcze parę kolejnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz