niedziela, 1 maja 2022

Od Lei — Event

Kochana Ayrenn,
jak się miewasz? Co słychać u leśnej i gildyjnej zgrai?
Mistrz wciąż się nie odnalazł, pomimo naszych usilnych starań. Jestem jednak dobrej myśli.
Lumi wciąż rośnie i z werwą poznaje świat. Jest zapalonym naukowcem: Sophie wprawdzie mówi, że zdarza mu się przysypiać w trakcie wykładów, ale przecież co nieco zawsze wpadnie, a sen działa zbawiennie na regenerację umysłu. Tańczy i bez problemu stanie ci na głowie w każdym tego słowa znaczeniu, jeśli na moment spuścisz go z oczu. Wywnioskujesz to zapewne sama po wyglądzie tego listu: rozrabiaka drepcze sobie radośnie po kartce i nie pozostaje mi nic innego, jak pozwolić mu nakreślić te puchate pozdrowienia, które oboje ślemy do Ciebie z Obarii. Myślę, że on też będzie miał Ci wkrótce wiele ciekawego do powiedzenia.
U nas czuć już pierwsze oznaki wiosny, przypuszczam, że podobnie jak w Tirie. Niedługo będziemy wracać, póki jednak jesteśmy w Obarii, kreślę do Ciebie te słowa, wyczekując dnia, w którym będziemy mogły porozmawiać osobiście nad słoikiem konfitury i kubkiem kakao lub herbaty. Liczę, że ten dzień wkrótce nadejdzie.

Puchata kulka zaćwierkała słodko, choć nieco sennie, z zaciekawieniem pochyliła się nad kałamarzem, dzióbek niebezpiecznie zbliżył się ku gęstej, ciemnej cieczy.
— O nie, mój drogi — zgarnęłam malca z blatu, odstawiłam na drugą stronę. — Atrament jest fe.
Niezbyt przejął się przenosinami, może tylko przechylił główkę w geście zastanowienia, zaraz znalazł sobie nową zabawkę, chwilowo zostawił też list do Ayrenn. Pochyliłam się znów nad kartką, słowa popłynęły wartko, opowiadając o ostatnich dniach i dopytując, co wydarzyło się niedawno u elfki.
W końcu odetchnęłam lekko, pozwoliłam odpocząć zmęczonemu nadgarstkowi, ciężkiemu od długiego pisania. Po chwili jednak znów zawisła nad piórem; potarłam zmęczone oczy, pod powiekami zaczęłam czuć piasek. Dłoń poruszała się coraz bardziej sennie, płomień świecy drżał miło, mrugał złotym blaskiem, jakby zapraszając do snu. Lumi zdążył już też poddać się nastrojowi wieczora i zwinął się w kłębek, wtulony w mój oparty o blat łokieć.

Droga Ayrenn, Lumi właśnie tuż obok mnie zasnął. Jak sądzisz, czy — a może trafniej, co — śni się kurczakom?
Zapewne też niedługo będę szła spać, dokończę pisanie jutro. Papier przyjmie wszystko, podobno jest cierpliwy. Zanim jednak, zapytam jeszcze (wiem, dużo pytaj, mam jednak nadzieję, że Cię nie pogniewają; może rozbawią w wiosenny wieczór, a jeśli nie, to chociaż potraktujesz je z przymrużeniem oka), zapytam otóż, czy znasz jakieś górskie legendy? Może z Twoich stron albo zasłyszane gdzieś w podróży?
Z Brittlebury, mojej rodzinnej wioski, jest wprawdzie dość daleko do gór, niemniej zdarzało się, że wyprawialiśmy się z wujkiem na przeprawy po szlakach, jeśli tylko pozwalał na to czas. Od miejscowych dowiedziałam się niegdyś o legendzie krążącej tam od wieków: jej treść dotyczyła wojska dobrego króla, które od lat śpi w podziemnych korytarzach. Ich król, którego podobizna widnieje wyryta w jednej ze skał, wychodzi co jakiś na świat w stroju żebraka i sprawdza, co dzieje się w świecie, czy nie ma zbyt wiele zła i krzywdy. A jeśli uzna, że zaszła potrzeba interwencji, przebudzi swoich wojów i ruszą w świat, by zaprowadzić sprawiedliwość.
Opowieści mają to do siebie, że lubią się powtarzać. Krążą po świecie i mnożą się, zadomowiają w przeróżnych zakątkach, nieco tylko zmieniając się — akurat na tyle, by pasować do lokalnego folkloru i wyobrażeń. Sądzę, że gdyby ktoś był bardzo zdeterminowany, mógłby i utworzyć schemat bajki. Główny bohater, jego mentor, antagonista... kto wie, może i można by ująć tak fabułę? Raptem w kilku słowach? Jestem ciekawa, co z tego by wynikło, ale obawiam się, że to już rozmowa na inny raz.
Bo widzisz, tutaj zetknęłam się też z podobną legendą. Z tą różnicą, że w niej nie występuje wojsko, ale Śniący Rycerz. Czeka w górach na śmiałka prawego i o dobrym sercu, który walczy w słusznej sprawie. Jeśli go odnajdzie i dowiedzie czystości swoich intencji, stanie z nim ramię w ramię w boju, by zaprowadzić pokój.
Ostatnio miałam okazję poznać aż dwóch takich śmiałków, kadetów, których dopiero co przeniesiono do Obarii. Zgaduję, że minie nieco czasu, zanim ich dowódca zdecyduje się po raz kolejny opowiedzieć tę historie nowicjuszom... 

Ziewnęłam głośno, Lumi zdążył już jednak zasnąć na tyle mocno, że dźwięk go nie obudził, nawet nie drgnął. Przez chwilę wpatrywałam się w miarowo unoszącą się i opadającą pierś pisklęcia, zastanawiając się, w jaki sposób właściwie najlepiej przekazać go teraz Antaresowi. Pora nie była jeszcze przecież tak późna.
Podparłam podbródek o blat, spojrzałam przez okno w niebo. Płomyk świecy odbijał się w oknie, sprzyjał wieczornym rozmyślaniom. Co poszło dobrze, co poszło źle, co mogłam zrobić inaczej. Powinnam popracować nad szybkością wypuszczania strzał, pomyślałam, wypuszczając z siebie drugie ziewnięcie. Razem z trzecim i niedokończoną myślą — zasnęłam, chwile wcześniej przysiadając na zdradliwym brzegu zbyt wygodnego łóżka.

…otóż porucznik postanowił zabrać swoich świeżo upieczonych szeregowych do jednej z karczm, aby poznali się z zespołem przy kuflu piwa lub dwóch. Jeśli wierzyć słowom pozostałych żołnierzy, integracja była nadzwyczaj udana i bynajmniej na dwóch kolejkach się nie skończyła. Skoro jednak następnego poranka miała odbyć się zbiórka, wszyscy po zabawie chcieli zażyć choć odrobiny snu. Niestety, nowi kadeci nie stawili się na miejscu o wyznaczonej porze. Zaprawieni już w boju żołnierze uznali, że wszystkiemu winny jest pospolity kac — niestety, nie było ich w pokojach. Razem z Hotaru miałyśmy za zadanie ich odnaleźć, choć pojawiły się głosy, że młodzi mogli zdezerterować. Jak możesz się domyślić, nie uszłoby im to płazem, gdyby ich znaleźli. Porucznik jest człowiekiem starej daty, odpowiedzialnym i małomównym. Ma dobre serce, ale jest surowy i wymaga dyscypliny, naturalnie zatem nie był zachwycony obrotem spraw.
Ayrenn, przyznam Ci się do czegoś. Mam paskudnie słabą głowę. Nie przepadam tez za alkoholem, nie jest to więc zbyt duża strata ani dla mnie, ani dla świata. Mówi się, że procenty w magiczny sposób rozwiązują języki i obyczaje. Co do drugiego, nie wypowiem się, co jednak do pierwszego, miałam okazję przekonać się o zasadności tego stwierdzenia
Nasze pierwsze poszukiwania nie przyniosły zbyt wielu rezultatów. Przeszłyśmy najbardziej uczęszczanymi szlakami, rozmawiałyśmy z przewoźnikami, nikt jednak nie widział żadnych zagubionych ani tym bardziej skacowanych kadetów. Co tu dużo mówić — z każda godziną coraz bardziej się obawiałam, że nasze poszukiwania mogą nie przynieść pożądanych rezultatów. Bez pierwszego tropu, choćby przybliżonego kierunku, mogłyśmy szukać równie dobrze wiatru w polu.


— Myślisz, że ich rodziny już wiedzą? — szepnęłam Hotaru drugiego dnia poszukiwań zaginionych kadetów.
W gabinecie oficera czekałyśmy na jego przybycie. Wystrój pokoju był surowy, pomieszczenie zostało wypełnione tylko niezbędnymi meblami, praktycznymi i pozbawionymi zbędnych ozdobników: trzy krzesła, stół, biblioteczka, portret nieznanego mi wojskowego, kilka książek, stary drewniany zegar, niewiele ponad to. Schludne wnętrze przypominało mi pokój innego wojownika, który przebywał obecnie w Brittlebury. Nawet jeśli lata temu odszedł ze służby, wciąż pozostało w nim wiele z żołnierza.
— Wątpię — tancerka splotła dłonie i ułożyła je na kolanach, zamyśliła się na chwilę. — Dezercja jest poważnym przewinieniem, ale nie ma jeszcze żadnych dowodów, więc nawet żołnierze jeśli mówią między sobą o takiej możliwości, raczej nikt nie pisał, ani tym bardziej nie wysyłał listów do ich bliskich. Coś mogło się też stać, powodów zaginięcia może być wiele, więc przypuszczam, że nie chcą po raptem kilku godzinach słać wiadomości z tyloma niewiadomymi.
Odetchnęłam z pewną ulgą.
— Dlatego tu jesteśmy — uśmiechnęłam się delikatnie.
— Właśnie.
Porucznik wszedł do pomieszczenia, przywitał się i przeprosił za zwłokę:
— Długo panie czekały?
— Dopiero weszłyśmy.
— Dobrze — westchnął, zajął wolne krzesło. — Przejdę do sedna. Jak postępy? 
— Nikt nie widział, by próbowali przeprawić się przez granicę. Powiedziałabym, że znacząco zwiększa to szansę na to, że wciąż są w okolicy.
— Pod osłoną nocy nie tak trudno się wymknąć — zauważył oficer, jego brwi zbiegły się pośrodku czoła.
— Mogli mieć ku temu jakiś powód? — zapytała Hotaru.
— Nawet jeśli, nic mi o nim nie wiadomo.
Szukał wyjaśnień logicznych, które mogły skłonić kadetów do nagłego i niezapowiedzianego opuszczenia fortu. Starał się przygotować na najgorszy scenariusz, równocześnie jednak starał się przedwcześnie nie szafować wyrokiem ani pogróżkami. Póki mógł, starał się wyjaśnić sprawę spokojnie, angażując do niej możliwie niewiele osób. Oszczędny w słowach, o nocy opowiadał rzeczowo, jak jednak w końcu się okazało: naturalna skłonność do wyrażania się w sposób lakoniczny i unikania tematów poruszanych przy alkoholu, by nie naruszyć prywatności rozmówców. Być może zbyt przyzwyczajona do podobnego sposobu rozmów z wujkiem, także spłynęłam z tego tematu, w końcu jednak należało go poruszyć, gdy wykluczone zostały inne możliwości.

…nie posądzałabym wcześniej porucznika o skłonności do kocenia kadetów. Przypuszczam, że on sam też niekoniecznie w ten sposób to postrzegał, czego jednak nie mogę powiedzieć o dwóch zmarzniętych szeregowych, których znalazłyśmy, zagubionych w górach. Jeden z nich skręcił kostkę, a jego kolega nie chciał zostawić go samego. O tej historii dowiedziałyśmy się dopiero po dłuższym czasie, nikt nie przypuszczał, że wzięli sobie aż tak do serca opowiastkę. Hotaru wpadła na pomysł, że należy sprawdzić ten trop, a jeden ze starszych szeregowych przypomniał sobie, że nowicjusze zareagowali nadzwyczaj entuzjastycznie po usłyszeniu tej historii, więc ktoś podjął rękawicę i zachęcił ich do drogi, stwierdził, że każdy członek ma to za sobą i być może któryś z nich będzie wybrańcem.
Okazało się, że porucznik, oprócz bycia porucznikiem, jest także miłośnikiem miejscowych legend i ma dar do ich opowiadania, zwłaszcza po alkoholu. Na tyle barwnie i przekonywująco przedstawił historię Śniącego Rycerza, że kadeci, mając tez po piwach nadwyżkę brawury we krwi, postanowili wyprawić się i odnaleźć legendarnego woja, zapewniając sławę sobie i swojemu pułkowi. Znaleźli jednak niedźwiedzia: zwierzę najwyraźniej zainteresowało się dwójką hałasujących mężczyzn, a ci rzucili się do ucieczki. Zwierzę po kilkuset metrach odpuściło, ale Eryk skończył ze skręconą kostką, obaj też w trakcie biegu zgubili właściwą drogę, a bez znajomości tych okolic, nie wiedzieli, którą ścieżką należy podążyć i opadli z sił.
Poznali się jednak z Antaresem, który razem z nami ruszył w góry i pomógł im wrócić. Można zatem uznać, że udało im się spotkać Rycerza.
Między nami, spotkanie z nim uważam za lepsze niż z choćby i tym najbardziej legendarnym.
Wszystkiego dobrego. Życzę Ci, by ta wiosna wypełniła ciepłem nie tylko dłonie, ale również serce,
Lea Harwell

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz