niedziela, 15 maja 2022

Od Isidoro - Event

Isidoro darzył geografię obojętnymi uczuciami. Nie był to jego ulubiony przedmiot, jak chociażby matematyka bądź fizyka, ale nie miał też z nim na pieńku, jak to się działo w przypadku wuefu lub wosu. Jeśli trzeba było omawiać ery geologiczne, Isidoro nawet sobie radził, nawet go to ciekawiło. Przemiany we wnętrzu planety, sunące po jej powierzchni kontynenty, formujące się pasma górskie i przejścia lodowców – to było całkiem interesujące, zaś lata liczone w miliardach, dzielące poszczególne wydarzenia, nadawały tematowi jakiejś specyficznej powagi.
Rzecz miała się zupełnie inaczej, gdy przychodziło do tych wszystkich statystycznych opisów – które kraje wydobywały najwięcej ropy, gdzie występowały diamenty, który kraj był największym eksporterem pszenicy, kto zaopatrywał kontynent w jabłka. Chłopak irytował się tym, że raz nabyta wiedza nie jest „na zawsze", bo przecież co roku w rankingach i tabelkach następowały pewne przemiany i przetasowania, które choć niewielkie, to jednak zmieniały nieco informacje, czyniły wiedzę nieaktualną. Poza tym tak łatwo było sprawdzić to wszystko w roczniku statystycznym, więc po co kłaść do głowy rządki cyferek?
Pani od geografii miała tę cechę, że choć natura nie obdarzyła jej żadną charyzmą dydaktyczną, to jednak ze wszystkich sił starała się uczynić lekcje bardziej znośnymi, a same ich tematy ciekawszymi, stosując przeróżne triki mające jakoś zachęcić i zaciekawić uczniów zagadnieniami. Wychodziło różnie, ale w głębi serca Isidoro lubił panią od geografii i przyznawał jej punkty za chęci.
Z ulgą powitał informację o tym, że zamiast normalnego sprawdzianu ze wszystkich tych statystyk, pani wymyśliła, że podzieli uczniów w pary i będą musieli zrobić jakiś projekt na zadany temat. Isidoro lubił projekty – mógł wtedy pracować w ciszy, spokoju i we własnym tempie, nikt go nie poganiał, nie wtrącał się w jego pracę i nie kazał jej prezentować. Bo Isidoro wszystkie swoje projekty wykonywał zawsze z Mattią, zaś bracia mieli w tej materii bardzo dobry i wyraźny podział obowiązków. Isidoro zajmował się w głównej mierze częścią merytoryczną tego, co tam trzeba było ogarnąć, zaś gdy przychodził czas, by zaprezentować ich wspólne dzieło, Mattia wychodził na środek klasy i czarował wszystkich swoim uśmiechem i obeznaniem w temacie. Układ był idealny, nikt nie był pokrzywdzony, do dziennika wpadały bardzo ładne i okrągłe oceny.
— Dobrze, to teraz ja dobiorę was w pary — powiedziała pani od geografii, a Isidoro poczuł, jak wzdłuż kręgosłupa przebiega mu nieprzyjemny chłód.
Siedzący z nim w ławce Mattia momentalnie podniósł rękę.
— Mogę być z Isidoro?
Pani od geografii rzuciła mu spojrzenie znad okularów.
— Na pewno nie. Ja wiem, że wy razem bardzo dobrze pracujecie, ale potrzeba wam jakiejś odmiany. Więc waszą dwójkę na pewno muszę rozdzielić.
Isidoro zerknął z obawą na Mattię. Jego brat westchnął, nachylił się do niego.
— Jeszcze pójdę do niej po lekcjach, nie martw się.
Mimo to Isidoro się martwił. Może gdyby pani przydzieliła go z kimś znajomym, może z Sophie albo z Leą, to nie byłoby tak źle.
Niestety jednak rzeczywistość postanowiła być dla Isidoro okrutna, w parze miał być z Hugo.
Do samego chłopaka nic nie miał, ale go nie znał, a dla Isidoro była to naprawdę duża przeszkoda. Tak, Hugo niedawno dołączył do ich klasy, zaś Isidoro kojarzył się głównie z tym charakterystycznym, jasnym kucykiem zwieszającym się z ramienia, gdy chłopak drzemał na lekcjach, wyciągnięty na blacie swojej ławki. Teraz też to robił i Isidoro nie był pewien, czy w ogóle usłyszał, że mają razem robić jakiś projekt.
To nie mogło się dobrze skończyć.


Wszystkie miejsca, w których lubił przebywać Isidoro miały pewne wspólne cechy. Były ciche, odosobnione i zawierały wiedzę.
Isidoro przycupnął z brzegu długiego stołu, ułożył stosik książek, wyjął swój komputer i zeszyt do geografii. Otaczające go ze wszystkich stron regały pełne książek tłumiły dźwięki, czyniąc bibliotekę ostoją pozbawioną jakichkolwiek hałasów. Chłopak mógł spokojnie zagłębić się w swoją pracę, we wgryzienie się w tematykę projektu i zastanowienie się nad tym, jak w ogóle chce do niego podejść.
Wtedy, po lekcji, nie poszedł do Hugo. Drugi chłopak, usłyszawszy dzwonek, wrzucił zeszyt i ogryziony długopis do plecaka, a potem zniknął w tłumie na korytarzu. Isidoro początkowo miał w planach, by gdzieś go zaczepić i zacząć wątek wspólnego projektu, ale tak długo odkładał to w czasie, że sam zaczął zbyt mocno krępować się perspektywą podejścia i porozmawiania z ledwo znanym sobie kolegą, i w końcu nic nie zdziałał. Doszedł do wniosku, że po prostu zrobi projekt w pojedynkę, a jeśli na pierwszej stronie pojawi się też nazwisko Rosenthal, nie będzie miał problemu z tym, by Hugo dostał ocenę za nic. Lepiej tak, niż szarpać się i dochodzić sprawiedliwości – to było zdecydowanie zbyt stresujące, a on nie lubił takich stresów.
Isidoro założył słuchawki, ale nie zdążył nawet włączyć muzyki, gdy ktoś zakradł się od tyłu i bez pardonu odsunął sobie krzesło obok. Chłopak podskoczył na swoim siedzisku, zerknął w bok, ściągając słuchawki z uszu.
Hugo klapnął ciężko u jego boku, rzucił plecak na blat.
— W końcu cię znalazłem — zaczął, może nieco z wyrzutem. — Unikałeś mnie, czy co?
Isidoro trochę się zaplątał, nie zdążył powiedzieć niczego sensownego, w końcu z jego ust wydobył się tylko niezbyt koherentny ciąg wymamrotanych sylab.
— Trzeba się brać za ten syf… Bo wiesz, że mamy projekt z geografii do ogarnięcia, nie?
— Tak, wiem — odpowiedział w końcu, zaś Hugo przebiegł wzrokiem rozłożone przed Isidoro notatki:
— Dobra, to widzę, że profesjonalnie. Zacząłeś beze mnie?
Isidoro wolał nie mówić, że miał już mocne postanowienie nie tylko zacząć, ale i skończyć całą pracę bez udziału Hugona.
— Tylko zerknąłem, co w ogóle jest do przygotowania.
— Durnoty i nuda, to jest do przygotowania — westchnął chłopak, przysuwając sobie zeszyt Isidoro i czytając ponownie temat. — Jak stoisz z geografią?
Isidoro się zafrasował. Nie chciał udawać, że to jego ulubiony przedmiot, ale miał wyrzuty sumienia, żeby się do tego tak po prostu przyznać. Zabębnił palcami po blacie, uciekł wzrokiem gdzieś w kierunku regałów. A potem wypalił zgodnie z prawdą:
— Mam dobre oceny, ale nie darzymy się sympatią.
Hugo parsknął śmiechem.
— Popatrz, to prawie tak, jak u mnie.
— Masz dobre oceny?
Chłopak potrząsnął głową, wyszczerzył zęby.
— Nie darzymy się sympatią. — To mówiąc otworzył plecak, wyciągnął z niego swój zeszyt. — Ale nie ma co się roztkliwiać. — Obrócił długopis w dłoni. — Wiesz, co mi przyszło do głowy? Że możemy to ogarnąć na dwa sposoby.
Isidoro uniósł brew.
— Albo możemy to standardowo odfajkować i mieć z głowy – wynudzimy się przy tym niemiłosiernie, ale co z tego. Albo — zawiesił na moment głos — zrobimy to trochę bardziej kreatywnie. Będzie więcej pracy, ale mam taki pomysł – według mnie całkiem niezły…
Isidoro zastanawiał się tylko przez chwilę.
— Opowiedz mi o tym pomyśle.


Popołudnie było całkiem ciepłe i słoneczne. Bezchmurne niebo obiecywało, że w najbliższym czasie się to nie zmieni, jednak Isidoro z lekkim niepokojem obserwował swój telefon – aplikacja zapowiadała przelotne acz intensywne opady, zaś chłopak miał jakieś niewyjaśnione przeczucie, że jeden z takich opadów zapewne zmoczy im niedługo głowy.
Hugo chętnie łapał się nowych zajęć i tematów. Isidoro wystarczyło tylko parę razy wspomnieć coś o astronomii, Hugo coś tam spytał, i od słowa do słowa wyszło, że wspólne wyjście do planetarium brzmiało całkiem nieźle. Seans niestety był ni to późnym popołudniem, ni to wczesnym wieczorem – akurat tak, żeby nie dało się iść prosto po lekcjach, nie opłacało się też w międzyczasie wrócić do domu, tylko trzeba było się poszwendać i zwyczajnie spędzić jakoś czas. Isidoro zasugerował, żeby odrobić lekcje w bibliotece, Hugo stwierdził, że lekcje nie uciekną i tym sposobem obaj właśnie leniwie spacerowali w parku.
— Odwołali ci zajęcia kółka? — spytał Isidoro, przypominając sobie, że o tej porze Hugo zazwyczaj miał coś do zrobienia.
— Jakiego kółka?
— Literackiego.
— Ach, no tak… — Chłopak westchnął, zerknął na Isidoro. — Zrezygnowałem.
Brwi jego towarzysza uniosły się.
— Dlaczego? Coś się stało?
— E, nie. Po prostu to kółko nie było tak literackie, jak się spodziewałem. — Hugo zamilkł na moment, potarł dłonią kark. — Wiesz, zamiast skupić się na książkach, to pani wymyśliła jakieś zajęcia z fonetyki – rozróżnialiśmy głoski dźwięczne i bezdźwięczne, i powiem ci, Isidoro, pierwszy raz poczułem, że nawet ucho może się spocić z wysiłku.
Isidoro odruchowo uniósł dłoń, dotknął ucha.
— To nie brzmi jak coś miłego…
— No nie brzmi, i nie jest — Hugo podążył wzrokiem za jakimś dzieciakiem na hulajnodze. — Przerzuciłem się na kryminalistykę.
Idący u jego boku chłopak rzucił mu zdziwione spojrzenie.
— Kryminalistykę?
— Wiesz, Gosia mnie wciągnęła. Ta szelma stwierdziła, że jak już i tak się obijam, to mogę przynajmniej jej Kodeks Karny ponosić, no i ot – koniec wolnych czwartków.
— Ale podobają ci się te zajęcia?
Hugo szedł przez chwilę w milczeniu.
— Na razie jest w porządku. Chyba nawet zaczęło mnie to interesować. Ale wiesz – zobaczymy, jak będzie potem. Jak się okaże, że to nie to, to Gosia będzie sama zasuwać z tym Kodeksem.
Do charakterystycznego chaosu rozmów, śmiechów, śpiewu ptaków i psiego poszczekiwania, jakim wypełniony był park, dołączył jeszcze szum mijanej fontanny. Jakiś chłopak moczył nogi w wodzie, siedząc tuż obok przerdzewiałej tabliczki z zakazem kąpieli.
— Wiesz, co mi teraz przyszło do głowy? — spytał nagle Hugo, zaś Isidoro potrząsnął głową. — Że szkoła byłaby całkiem fajna. Gdyby nie było lekcji.
Isidoro parsknął śmiechem.
— Ktoś by się na pewno spytał: „I co byś wtedy umiał?"
— Pewnie więcej, niż teraz — podsumował Hugo. — Myślisz, że potem też tak będzie?
— To znaczy? — Isidoro przechylił głowę.
— Że na studiach też większość przedmiotów to będzie samo pierdolenie?
Drugi chłopak wydał z siebie zamyślone „hm", wsunął ręce w kieszenie.
— Chyba zależy, co cię interesuje i na co pójdziesz.
— Ty już zdecydowany? — spytał Hugo, Isidoro przytaknął. — Astrofizyka, cóż innego…
— A ty? Myślałeś o tym, co dalej?
Chłopak roześmiał się.
— Ja nie wiem, co będę jadł następnego dnia na śniadanie, a ty mnie o studia pytasz. — Wzruszył ramionami. — Może pójdę na prawo. Może na jakiś inny kierunek, a może wymyślę coś kompletnie innego. Może będę hodował alpaki. Jeszcze nie zdecydowałem.
Isidoro chciał wtrącić coś o tym, że hodowla alpak brzmi jak naprawdę dobry plan na życie i że on sam bardzo chętnie odwiedzałby Hugo na jego ranczu pełnym uroczych i puchatych zwierzaków, ale nie dane było mu tego zrobić.
Chłopak, zgodnie ze swą wiedzą, był przekonany, że wszelkie zjawiska atmosferyczne powodowane są twardymi prawami fizyki, kompletnie obojętnymi na ludzkie losy, całkowicie pozbawionymi jakiejkolwiek złośliwości. Trudno było mu się jednak tego trzymać, gdy niebo wyraźnie postanowiło zrobić im obydwu na złość.
Nie wiadomo kiedy zrobiło się ciemno i pochmurno, znikąd przybył chłodny jak na tę porę roku wiatr.
— To nie wygląda dobrze — mruknął Hugo, zerkając w stronę chmur. — Która godzina?
— Mamy jeszcze ponad dwie godziny do seansu.
— Może przejdzie bokiem…? — spytał z nadzieją w głosie.
Daleki pomruk grzmotu szybko ją rozwiał. Isidoro podążył wzrokiem w stronę dźwięku.
— Musimy gdzieś przeczekać, nie ma rady.
— Tylko gdzie?
— Mam pomysł — odparł chłopak, zaczął iść szybkim krokiem w dół alejki. — Chodź, może zdążymy.


Nie zdążyli.
Gdy Isidoro pchnął ciężkie drzwi i wtoczył się do środka, obaj chłopcy ociekali wodą. Hugo odgarnął mokrą grzywkę z czoła, wycisnął przemoczony kucyk.
— Jasna cholera, nie wiedziałem, że można aż tak zmoknąć w trzydzieści sekund — burknął, ostrożnie wyciągając telefon z kieszeni. — Dobrze, że ten jest chociaż cały.
Chłopak rozejrzał się po miejscu, do którego doprowadził go Isidoro.
— Dom kultury? — spytał z powątpiewaniem.
Przestronny hol wyłożono przedpotopową wykładziną, a ściany okryto korkowymi tablicami pełnymi lekko zblakłych zdjęć z występów, jakichś wyklejanek i wycinanek robionych przez załogę z podstawówki. Na oknie stała paprotka, zasiedziała w plastikowej doniczce, pod sufitem kołysały się dwie jarzeniówki. Całość tchnęła tym lekko nostalgicznym nastrojem wspomnień, jakie kojarzyły się z wcześniejszym dzieciństwem, kiedy wychowawczyni zabierała klasę na wycieczkę dwie przecznice dalej.
— Wykład już się zaczął — dobiegło ich niezbyt uprzejme stwierdzenie, Isidoro spojrzał w stronę, z której nadeszło.
W kącie holu tkwiły drzwi i jakaś lada, za ladą zaś siedziała starsza kobieta ze zjeżdżającymi z nosa okularami. Kobieta skrobała hasła w „1000 panoramicznych", a za jej plecami widniała armia wieszaków i kurtek. Szatniarka zerknęła jeszcze na dwóch przybyszów.
— Łazienka jest na drugim piętrze, tam po schodach.
— Uhh, dzień dobry, taaak… — mruknął Hugo, a potem zwrócił się nieco ciszej do Isidoro. — Naprawdę nie było niczego lepszego?
— Tu jest najbliżej. Chodź, wejdziemy chociaż na piętro.
Nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Obaj szybko czmychnęli w górę schodów, schodząc kobiecie z pola widzenia.
Na piętrze nie zapalono nawet świateł. Zacinający na zewnątrz deszcz sprawił, że okna nie dawały wiele światła, zatapiając wszystko w sennym półmroku. Isidoro przeszedł kilka kroków po tych charakterystycznych, wąskich panelach ułożonych w jodełkę. Pachniało tanią pastą do podłóg i starym papierem.
Na końcu korytarza – smuga światła. Ktoś nie domknął drzwi do sali, przez wąski przesmyk sączył się żółtawy blask lamp i odległy głos jakiegoś mężczyzny.
— Wspominała coś o wykładzie — powiedział Hugo, wskazując podbródkiem trochę w bok, trochę w dół, mniej więcej w stronę szatni.
— Możemy podejść i zobaczyć — podsunął Isidoro, ale Hugo potrząsnął głową.
— To pewnie jakieś głupoty. Chodź, usiądziemy na tamtej ławce i spróbujemy się wysuszyć.
Faktycznie, pod ścianą stała ławka – taka, jaką można było spotkać na każdej sali gimanstycznej w każdej szkole, w każdym domu kultury, w każdym przedszkolu i wszędzie tam, gdzie były jakieś dzieci. Hugo podszedł, klapnął ciężko, zdejmując plecak i stawiając go zaraz obok. Wyciągnął przed siebie nogi, nie patrząc na to, że zajmuje nimi połowę korytarza. I tak nikt tędy nie przechodził. Isidoro zajął miejsce zaraz obok, z lekkim niepokojem zerknął w środek plecaka sprawdzając, jak nagłą ulewę przetrwał laptop i książki.
Tymczasem zaś dobiegający z wnętrza sali głos stał się na tyle wyraźny, że formował już zrozumiałe zdania. Przebiegały one w ciszy – początkowo wyrwane z kontekstu, nie niosły w sobie wiele sensu. Hugo zwrócił wzrok ku sali. Jego oczy napotkały plakat, przyciągnięte zdjęciem dorodnego muchomora i fantazyjnie dodanym tytułem „Co ty wiesz o muchomorze?"
— Ktoś miał pomysł — mruknął cicho. Skoro tu, w korytarzu, było słychać słowa tego, kto próbował coś tam opowiedzieć o tych muchomorach, to pewnie ich też byłoby słychać w sali.
Isidoro odpowiedział coś, ale słowa utonęły w mokrym plecaku. Hugo przesunął się na ławce, usiadł bliżej drzwi.
Wykład trwał, Isidoro zauważył, że sam w sumie trochę się zainteresował. Ktokolwiek opowiadał, miał ku temu dar, a poza tym sam temat okazał się ciekawy. W szkole niewiele czasu poświęcano grzybom, na pewno o wiele mniej, niż znienawidzonemu cyklowi Krebsa lub cyklowi rozwojowemu glisty ludzkiej. Isidoro niespecjalnie przepadał za robakami, zaś o grzybach miał nikłe pojęcie. Bardziej pojawiały się w jego umyśle w kontekście symbiozy grzyba z glonem.
Chłopak popatrzył na Hugo – ten nie odwracał się, nie rzucał żadnych komentarzy, jego twarz utonęła w półmroku korytarza.
— Może chcesz wejść? — spytał Isidoro, nachylając się do niego.
— Za dużo czasu minęło, byłoby głupio — odparł chłopak, a potem znów zerknął na plakat. — Ale to nie jest jedyny wykład, będą następne. Wiesz co? — Tym razem odwrócił się do Isidoro. — Poszedłbym. Ten cały Himmerson całkiem nieźle mówi.


Było już ciemno, gdy opuszczali planetarium. Isidoro z lekkim smutkiem, może rozczarowaniem, podążył wzrokiem ku nocnemu niebu. Nie miało w sobie za grosz uroku mgławic i galaktyk, jakie dopiero co oglądał. Nie widać było gwiazd, ba – nie było nawet tego głębokiego, granatowego koloru, który Isidoro tak lubił. Nie, miejskie niebo miało nieprzyjemnie buro-czerwoną barwę, gdy nisko wiszące chmury odbijały pożółkłe światło latarni. Chłopak westchnął, próbując wzrokiem przebić nadmiar światła, sięgnąć nim tam, gdzie był tylko bezkres kosmicznej próżni.
— W sumie… Nie dowiedziałeś się tam niczego nowego — bardziej stwierdził niż spytał Hugo.
— Nie. Ale też nie po to poszedłem. — Isidoro ruszył w stronę przystanku. — Chciałem popatrzeć na gwiazdy.
Hugo dołączył do niego, przez pewien czas szli w milczeniu.
— Czy to ci się nigdy nie nudzi? — spytał w końcu. — Gwiazdy, fizyka, to wszystko…?
— Wydaje mi się…. — Isidoro urwał, westchnął, zebrał myśli. — Wiesz, czuję, że jak się coś naprawdę kocha, to się to nie nudzi. Tak po prostu.
— I nigdy nie miałeś tak, że się chociaż sfrustrowałeś danym tematem?
— Pewnie, że miałem. — Dotarli na przystanek. Isidoro zerknął na zegarek, zerknął na rozkład. — Na własne życzenie. Źle spisałem zadanie z tablicy, straciłem cały weekend na robieniu go tylko po to, żeby udowodnić, że się nie da.
Hugo pokręcił głową.
— Rzuciłbym po dziesięciu minutach. Może nawet krócej…
— Frustracja to też jakieś uczucie — zauważył filozoficznie Isidoro. — Dopóki temat jakieś wywołuje, to jest dobrze.
Tymczasem autobus wychynął zza rogu, wyhamował przy wiacie, zakołysał się wpadając w koleinę.
— To nie brzmi zdrowo…


— Następnym razem, Isi.
Isidoro zerknął spod oka na Hugo, lekki niepokój odmalował się na jego twarzy. W przeciwieństwie do takiej Sophie, Hugo nie miewał żadnych zajęć w soboty i chętnie dawał się wyciągnąć na planszówki, jedzenie, czy cokolwiek, co Isidoro wymyślił i stwierdził, że może być interesujące dla kogoś jeszcze. Ale od jakiegoś czasu Hugo wymawiał się mówiąc, że ma już jakieś plany i jest zajęty. Początkowo Isidoro zaczął się zastanawiać, czy drugi chłopak nie ma go zwyczajnie dosyć – nie było wcale tak, że to jakiś nieprawdopodobny obrót sprawy, Isidoro wiedział, że jest dziwny i potrafi być męczący. Jednak każda odmowa ze strony Hugo brzmiała zupełnie szczerze, chłopak nie wyczuwał w jego słowach żadnego znudzenia ani niechęci.
— W takim razie następnym razem.
Zeszli po szkolnych schodach, kierując się do szatni.
— Jak ci idzie „Ja, robot"?
— Ach, no tak, pożyczyłeś mi w zeszłym tygodniu — Hugo uśmiechnął się przepraszająco, przeczesał palcami włosy. — Wiesz, podoba mi się. Poważnie, to jest kawał dobrej literatury i jak czytam, to mnie wciąga. Tylko teraz różnie u mnie z czasem, nawet nie mam kiedy książki otworzyć. Potrzebujesz jej jakoś teraz, czy mogę jeszcze potrzymać?
Isidoro pokręcił głową.
— Możesz trzymać tyle, ile będziesz chciał.
— Dzięki.
Hugo ściągnął kurtkę z wieszaka, zerknął przez okno.
— Wygląda na to, że jest ciepło — mruknął bardziej do siebie niż do Isidoro, a potem otworzył plecak, wcisnął kurtkę do środka. Nim materiał zakrył książki, Isidoro złowił wzrokiem czerwony grzbiet czegoś, co nie wyglądało jak normalny podręcznik.
— „Fifth Kingdom"? To jakaś fantastyka?
Dłonie Hugo zatrzymały się, chłopak ponownie rozpiął plecak, wyjął kurtkę.
— Nie, żadna fantastyka, choć czasem trochę tak brzmi, jak się ją czyta. — Wyjął książkę, podał ją Isidoro. Chłopak zważył tomiszcze w dłoni, otworzył na losowej stronie. — Mykologia. Jakoś tak… Wiesz co, pamiętasz tamten wykład, co tak wysłuchaliśmy jednym uchem? Jak nas zlało w parku?
Isidoro pamiętał.
— No więc znalazłem tego Himmersona w Internecie — podjął Hugo, odbierając swoją książkę i na powrót pakując plecak. — On się trochę udziela z wykładami, opowiada tam ludziom o grzybach. Ten wykład, w tym tam domu kultury, to był taki bardziej wiesz… Typu „Mykologia dla bystrzaków", ale profesor ma też takie poważniejsze rzeczy.
Wyszli z szatni, wyszli ze szkoły. Hugo przeciągnął się, wystawiając twarz w stronę słonecznego ciepła. Ruszyli w stronę przystanku.
— Ta książka była polecana w sylabusie do zajęć, które prowadzi studentom. I dało się ją wypożyczyć w miejskiej bibliotece, chociaż starsze wydanie.
Isidoro uniósł brwi.
— To brzmi poważnie. Z tą książką i wykładami.
— Hej, podobno wszystkiego trzeba w życiu spróbować, tak? Więc dlaczego nie mykologii?
Drugi chłopak skinął głową. Podobał mu się ten tok rozumowania, na pewno o wiele bardziej niż tłumaczenie sobie tym samym stwierdzeniem robienia jakichś ryzykownych głupot.
— I to cię teraz tak wciągnęło?
— Tak. Byś się zdziwił, ile jest rzeczy o grzybach, a niczego z tego nie ma w szkole. Nawet nie wiesz, czego nie wiesz, a to jest naprawdę niezłe.
Isidoro przez pewien czas trawił jego słowa w milczeniu.
— Kiedy dołączasz do kółka biologicznego?
Hugo prychnął.
— Jeszcze nigdzie nie dołączam. Poza tym Michelle tam bryluje, więc cokolwiek się tam dzieje, kręci się wokół zwierząt.
Obaj stanęli pod wiatą, Isidoro zerknął na zegarek.
— Zawsze może mi jeszcze przejść — powiedział Hugo w zamyśleniu. — Tak, jak mi przeszło z… — urwał, uśmiechnął się lekko — chcesz alfabetycznie czy po datach?


Hugonowi nie przeszło.
Właściwie to było tylko gorzej.
Michelle nie mogła się nadziwić, że humanista przeszedł na Zieloną Stronę Mocy, ubolewała jednak nad tym, że chłopak kompletnie porzucił pomysł zakładania hodowli alpak.
— Na pewno byś sobie poradził, poza tym – pomagałbym ci — mówiła, na co Hugo odpowiadał jej rozbrajającym uśmiechem.
— Właśnie tego się obawiam.
Kryminalistyka poszła w zapomnienie, Gosia została skazana na dźwiganie Kodeksu w pojedynkę, zaś koło biologiczne zyskało nowego członka. Przelotny romans z mykologią faktycznie okazał się czymś o wiele trwalszym.
— Trochę mnie martwi, że oprócz biologii trzeba zdawać jeszcze jeden przedmiot ścisły — westchnął Hugo, gdy wraz z Isidoro wracali z sobotnich kręgli. — Chyba będę musiał się bardziej zaprzyjaźnić z chemią.
Idącą wraz z nimi Hotaru zerknęła na chłopaka z troską.
— Jestem pewna, że Sophie ci pomoże.
— O, w to nie wątpię. Przy tym, jak świetnie nasza chemiczka tłumaczy cokolwiek, chyba wszyscy byśmy położyli chemię bez pomocy Sophie. — Hugo wzruszył ramionami. — Najlepiej by było, żeby po prostu Sophie uczyła i tyle, ma do tego talent.
— Mógłbym pomóc ci z fizyką, gdybyś to ją wybrał — wtrącił Isidoro. — Albo z matematyką.
— Doceniam, dziękuję, widzę że wszyscy chcą mnie ratować — Hugo parsknął śmiechem. — Tylko wiecie – do tej pory nie skupiałem się na biologii, będę ją musiał ogarnąć prawie od zera. Jak dołożę jeszcze jeden podobnie ogarnięty przedmiot, to będę musiał zamieszkać w bibliotece.
— Czyli tak właściwie to potrzeba ci jakiegoś alternatywnego sposobu na zdanie matury? — odezwał się Mattia. — Nie jest tak, że tego się nie da zrobić…
— Tak, już nawet mam pewne pomysły — Hugo zaczął mówić prawie zupełnie poważnie. — Przekupić Sophie, żeby napisała chemię za mnie. Wiecie, to by się mogło udać – oboje mamy jasne włosy, Soph by tylko swoje skróciła, może założyła jakieś wyższe buty i już – jesteśmy nie do odróżnienia.
Pozostali roześmiali się, zaś Isidoro szedł w zamyśleniu, starając się przetrząsnąć odmęty własnego umysłu i wymyślić jakieś rozwiązanie. Po Hugo widać było, że ta cała mykologia to nie była zwykła fanaberia, skoro chłopak realnie rozważał potykanie się z dwoma wcześniej nierozważanymi przedmiotami na maturze.
— Informatyka — wypalił Isidoro, zerkając na Hugo. Ten tylko się roześmiał:
— Dobry żart, już widzę, jak tam cokolwiek zdziałam. W moim wykonaniu to będzie nie „Hello, World" tylko bardziej „Żegnaj, okrutny świecie".
— Mówiłem poważnie. Nie żebyś zdawał maturę z informatyki. Tylko ją sobie zdał tak alternatywnie. — Wyjaśnił. — Mam pomysł.
Hugo uniósł brwi.
— Zamieniam się w słuch.
Isidoro uśmiechnął się lekko.
— Bo w przyszłym tygodniu jest Game Jam. To jest taki konkurs, międzynarodowy, podają temat i masz czterdzieści osiem godzin na to, żeby zrobić grę komputerową.
— Dla Isidoro to nie jest pierwszy Game Jam — dodał Mattia. — Mogą startować dwie osoby, ale można też podejść w pojedynkę. Isi do tej pory startował sam, ale szło mu naprawdę dobrze, to ma szanse powodzenia…
— Nie chcę brzmieć jak niewdzięcznik… — mruknął Hugo, wsuwając dłonie w kieszenie. — Ale ja nie przesadzam z tym „Żegnaj, okrutny świecie". Nie sądzę, żebym się przydał przy robieniu gry. Planszówka to co innego, ale z komputerowymi to nie mam dużo doświadczenia. Bardziej od strony gracza.
— Więcej nie potrzeba, naprawdę — przekonywał go Isidoro. — Wiesz, głównie liczy się pomysł. Jak coś jest niedoszlifowane technicznie, to o wiele mniej się liczy, więc szansa jest.
Hugo wydawał się wciąż nieprzekonany.
— Skoro sam konkurs jest w przyszłym tygodniu, to pewnie też nie trzeba będzie czekać aż tyle na wyniki. Przynajmniej będziesz wiedział, czy przygotowywać się do jeszcze jednego przedmiotu, czy nie — dodał Mattia.
— A które miejsce trzeba w ogóle zająć?
— Trzeba być w pierwszej pięćdziesiątce — Hotaru podniosła wzrok znad telefonu. — Właśnie sprawdziłam wymagania.
Przez pewien czas szli w milczeniu, Hugo wyjął ręce z kieszeni, na jego twarzy pojawił się uśmiech – zupełnie szczery i pogodny. Poszerzał się z każdą chwilą.
— Raz się żyje — powiedział w końcu.


Isidoro wszedł, ogarnął gestem pomieszczenie.
— To mój pokój.
Można by powiedzieć, że to rozległe łóżko z baldachimem jako pierwsze przyciągało wzrok. Można by też powiedzieć, że robiło to raczej przejście do garderoby, albo cała ściana zakryta prywatną biblioteką. Może jednak chodziło o sufit pokryty starannym odwzorowaniem mapy nieba, albo ten gargantuiczny, profesjonalnie wyglądający teleskop, stojący złożony z boku pokoju, czekający tylko na to, aż zabierze się go w teren, by podziwiać odległe planety. Jednak mimo tego wszystkiego, wzrok sam padał na biurko i znajdujący się tam komputer.
Kilka monitorów tworzyło lśniący, geometryczny wachlarz, upodabniając całe stanowisko do jakiegoś futurystycznego centrum dowodzenia. Do kompletu z podświetloną klawiaturą, myszką o przedziwnym kształcie, wyprofilowanym fotelem i ciężką, przeszkloną skrzynią samego komputera, wydawały się elementem wyrwanym prosto z filmu o podboju kosmosu. Wszystko utrzymane w chłodnym, błękitnawym odcieniu, z zawiniętymi rurkami systemu chłodzenia biegnącymi we wnętrzu głównej maszyny.
Hugo ogarnął wszystko spojrzeniem, wsunął ręce do kieszeni.
— A ten drugi komputer? — spytał, wskazując wzrokiem podejrzanie wyglądającą, całkowicie czarną obudowę mrygającą od czasu do czasu pojedynczymi diodami.
— To mój klaster — odparł Isidoro, podchodząc bliżej i rozsiadając się w swoim fotelu. — Nie będzie trzeba tyle czekać na renderowanie. Tata kupił mi na urodziny.
Hugo pokręcił głową, drugi chłopak wzruszył ramionami, wskazał mu stojący tuż obok, równie abstrakcyjnie wyglądający fotel, przysunięty do zupełnie zwyczajnego stolika ze szklanym blatem. A przynajmniej wydawał się zwyczajny na pierwszy rzut oka. Isidoro wychylił się, dotknął brzegu stołu, ten zaś westchnął przelotnie i rozświetlił cały blat.
— Tam w szufladzie są rysiki do tabletu — wyjaśnił.
Hugo wyciągnął jeden, spróbował swoich sił ze szkicowaniem. Po paru pierwszych, początkowo nieudanych kreskach, na gładkiej „kartce” zaczął wykwitać całkiem udany szkic muchomora. Chłopak uśmiechnął się wyciągnął się mocniej w fotelu.
— Tak to można pracować.
Zbliżał się piątkowy wieczór. Isidoro czuł się nieco zmęczony po całym tygodniu lekcji, ale wiedział, że ani on, ani Hugo, nie zmrużą oka do poniedziałku rano. Czekało ich wiele godzin wytężonej pracy, jednak obaj byli skupieni, gotowi na wyzwanie. W końcu Game Jam nie odbywał się tak często.
To nie był ich pierwszy wspólny projekt. Wcześniej zdarzało im się pracować nad różnymi rzeczami, a całość zaczęła się chyba od tamtego projektu w szkole, kiedy nauczyciel po prostu dobrał uczniów w losowe pary, rozdzielając Mattię i Isidoro – ku zgrozie tego ostatniego. Szybko okazało się, że zgroza nie jest potrzebna, zaś praca z nieznanym mu wcześniej Hugonem jest zupełnie przyjemna. Gdzieś tam w międzyczasie wyszło, że chłopak ma szerokie i różnorodne zainteresowania, poza tym nietrudno sprawić, by zainteresował się czymś nowym. I tak, od słowa do słowa wyszło, że pójście na wykłady z serii „Co ty wiesz o muchomorze?" to dobry pomysł, że wspólne stworzenie gry planszowej to świetna zabawa, a nocne obserwacje nieba okazują się bardziej owocne, gdy poświęcają się im dwie pary oczu.
Godzina wybiła, na monitorze pojawił się temat tegorocznego konkursu.
Isidoro i Hugo wpatrywali się w niego w milczeniu. Czas mijał.
— Mam pomysł — powiedzieli synchronicznie.


Głęboka knieja pogrążała się w mroku szybko zapadającego wieczoru. Wśród gęstniejącej ciemności – niebieski płaszcz. Nieznajomy mężczyzna naciągnął głębiej kaptur, podążając wartkim krokiem przed siebie. Co jakiś czas przystawał, oglądał się za siebie, jego czujny wzrok przeskakiwał między pustymi gałęziami. Na razie pustymi. Niebieski wiedział, że to tylko kwestia czasu, że wraz z ostatnimi promieniami słońca w puszczy zaroi się od drapieżników, dla których samotny podróżny stanowił doskonałą ofiarę.
Los sprzyjał mu, tak jak zawsze. Przeznaczenie miało go w swej opiece, prowadząc najlepszą możliwą ścieżką, opromieniając jego drogę światłem gwiazd. Ale Niebieski wiedział, że ścieżka ta często jest wyboista i trudna, że nadchodzące wydarzenia mogą nie być takimi, na jakie by liczył. Że na tej drodze właściwe kroki stawia się tylko pod górkę.
Słońce do reszty schowało się za poszarpaną linią horyzontu, a las utonął w lepkiej ciemności. Wśród gałęzi rozbłysła gniewna czerwień oczu. Najpierw jedna para, potem kolejna, potem całe mrowie.
Niebieski przystanął, objął wzrokiem przeciwników. Powietrze stężało, u boku mężczyzny pojawiła się sfera srebrzystego światła. Niewielka gwiazda wibrowała chłodną, geometryczną magią, gotowa zaatakować każdego przeciwnika, który podszedłby zbyt blisko…


— Nie, wiesz co, to jest zbyt dojebane zaklęcie — odezwał się Hugo, stukając rysikiem w notatki. — Przynajmniej na pierwszy poziom.
Fabułę mieli już rozrysowaną – powstała po prostu w okamgnieniu, Isidoro sam się zdziwił, że mogli obaj, synchronicznie, wpaść na dokładnie taki sam pomysł. Teraz wystarczyło dopracować setting i zająć się samą mechaniką.
— Na dalsze poziomy?
— Na dalsze — przytaknął Hugo. — Ale teraz poszlibyśmy z czymś bardziej… przyziemnym. I biorąc pod uwagę jego charakter to hm… Może jakaś aura, która by go ukryła?
Isidoro dał sobie chwilę, by zastanowić się nad pytaniem. Przebiegł w myślach wydarzenia, które miały czekać postać, dotarł do samego zakończenia. Potrząsnął głową.
— Potrzebujemy czegoś ofensywnego. Z niego za łatwo zrobić supporta, zakończenie nie będzie miało… — chłopak urwał, zakręcił rysikiem wokół palca.
— Pierdolnięcia — dokończył za niego Hugo.


Niebieski przystanął, objął wzrokiem przeciwników. Powietrze stężało, w dłoni mężczyzny pojawiło się świetliste ostrze. Krótki miecz zdawał się utkany z nierzeczywistej, gwiezdnej materii, jednak było w nim coś takiego, co mówiło, że jedno celne cięcie potrafi być śmiertelne.
Stwory zbliżały się, zacieśniały krąg wokół samotnego mężczyzny, skradały się wśród cieni – ledwie widoczne, nieludzko szybkie i mordercze. Coraz bliżej i bliżej, Niebieski nie był w stanie ich ominąć. Zacisnął usta, mocniej chwycił rękojeść.
Pierwszy ze stworów wrzasnął, zeskoczył z gałęzi. Srebro błysnęło, ohydne łapy pacnęły o ziemię z mokrym plaśnięciem. To nie powstrzymało pozostałych. Zaraz kolejne rzuciły się na Niebieskiego.
Miecz ciął, stwory padały, ale było ich zbyt dużo. Kłębiły się wokół, pchały z każdej strony, Niebieski nie nadążał z obroną, w końcu pierwszy cios go sięgnął. Ramię zapiekło, czerwień popłynęła po płaszczu – upiornie ciemna i oleista w leśnych ciemnościach. Sytuacja robiła się trudna.
— Zakryj twarz!
Głos dobiegł znikąd, ale był zdecydowanie ludzki. Niebieski instynktownie podążył wzrokiem w kierunku, z którego nadbiegło ostrzeżenie – nie dostrzegł niczego. Ciął kolejnego potwora, drugą ręką zebrał kawałek swego płaszcza, zasłonił nim twarz.
Dziwaczny, trudny do opisania zapach rozniósł się w lesie.
Stwory nie od razu poczuły, że coś się święci, ale Niebieski – zauważył. Ruchy stworów stały się mniej skoordynowane, jakby ociężałe. Któryś się potknął, runął na ziemię, niemrawo poruszył łapą i znieruchomiał. Wkrótce dołączył do niego kolejny. A potem jeszcze następny.
Niebieski nie tracił czasu. Ciął na odlew, huknął kolejnego stwora barkiem, próbując wyrwać się z okrążenia. Nie był sam. Ktoś chwycił go za ramię, przemocą wciągnął za zasłonę gałęzi.
— Biegiem! Nie ma czasu.
Więc Niebieski pobiegł.
Szary płaszcz przed nim ledwie odcinał się wśród leśnych ciemności, Niebieski cudem nie potknął się o żaden wystający korzeń. Zranione ramię wciąż bolało, krew spływała wzdłuż łokcia. Ostrze zniknęło. Niebieski nie zauważył nawet, gdy jego własna magia uległa rozproszeniu.
Nie wiedział, ile czasu biegł. Wydawało mu się, że wieczność. Wydawało mu się, że za krótko. W końcu obaj dotarli do jakiejś polany – światło gwiazd igrało wśród traw, księżyc wręcz oślepiał blaskiem.
Szary zatrzymał się, odrzucił kaptur, oparł dłonie na kolanach. Niebieski usiadł w trawie, wsparł się na łokciach, pozwolił nogom luźno leżeć.
Przez pewien czas nocną ciszę wypełniał tylko odgłos ciężkiego, urywanego oddechu, nim którykolwiek z mężczyzn wyrównał go na tyle, by być w stanie się odezwać.
— Dziękuję — powiedział w końcu Niebieski.
Szary skinął mu głową, błysnął uśmiechem.
— Nieciekawa sytuacja — mruknął, oszczędnym gestem wskazał las, wrócił wzrokiem w stronę zranionego ramienia. — I nieciekawa rana. Mam trochę bandaży, mogę pomóc.
— Mam apteczkę, nie potrzebuję więcej pomocy, dziękuję… — Niebieski podwinął rękaw, spojrzał na katastrofę pozostawioną przez pazury stwora.
— Ale masz tylko jedną sprawną rękę, a ja mam dwie — Szary uśmiechnął się lekko. — To jak będzie?
Niebieski milczał przez moment, zastanawiał się. Spojrzał na Szarego. Oczy mężczyzny błyszczały zawadiacko w świetle gwiazd. I Niebieski znalazł swoją odpowiedź.
— Poproszę — skinął głową, wyciągnął zranione ramię.
Cuchnący specyfik miał podejrzaną barwę, dziwną konsystencję i nie wzbudzał zaufania. Ale przyniósł ulgę, a gdy bandaż okrył ranę, ból pozostał już tylko wspomnieniem.
— Czym było tamto zaklęcie? — spytał Niebieski, opuszczając rękaw.
Szary metodycznie chował rzeczy z powrotem do apteczki.
— Zarodniki niektórych grzybów mają ciekawe właściwości — odparł, zapinając swoją torbę. — Tamte może nie zrobiłyby ci zbyt wiele – ot, zawroty głowy i lekka senność. Ale mocniej działają na mniejsze istoty. Wystarczy na drobną dywersję.
Rozmowa się urwała, ale tym razem cisza nie miała już w sobie tego napięcia, jakie towarzyszyło milczeniu między dwojgiem kompletnie nieznajomych sobie osób.
— Dasz radę iść?
Niebieski skinął głową.
— Nie wiem, dokąd konkretnie zmierzasz, ale może niegłupim pomysłem byłoby razem wyjść z tego lasu. Większe szanse, że obaj nadal będziemy w jednym kawałku. — Mężczyzna znów wyszczerzył zęby w uśmiechu. — To jak?
I wyciągnął w jego stronę rękę. Niebieski znów skinął głową, chwycił dłoń.
— Mówią na mnie…


— … i wtedy gracze ich nazwą — podsumował Isidoro, rozkładając dłonie i odchylając się mocniej w fotelu.
— I pierwszą część tutorialu mamy w miarę załatwioną. Było poruszanie się po mapie, użycie zaklęcia, walka, dialog i użycie przedmiotu. — Hugo wyliczył, wykreślając podpunkty z wypisanej na szybko listy. — Zostały jeszcze te bardziej pokomplikowane interakcje.
— Karczma będzie do tego idealnym miejscem.
— Miała być później.
Isidoro zabębnił palcami po oparciu fotela, zamyślił się. Faktycznie, trochę inaczej naszkicowali fabułę, ten dialog miał wypaść…
Jego rozważania przerwało głośne burczenie w brzuchu. Jego własnym.
— Chyba czas na pizzę — Hugo parsknął śmiechem. — Ja dzwonię, czy ty?
Isidoro rzucił mu skonsternowane spojrzenie. Po co dzwonić i rozmawiać z nieznajomymi ludźmi, skoro można było to załatwić online?
— Może lepiej przez aplikację…


Karczma była wypchana po brzegi, większość stolików zajęta, w powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa i dobrze przysmażonej kaszy.
— Wolisz szukać nam miejsca, czy zaczepiać karczmarza? — spytał Szary.
— Znajdę miejsce — odpowiedział bez zastanowienia Niebieski i mężczyźni rozdzielili się w progu.
Niebieski znalazł wolny stolik wciśnięty gdzieś w kąt głównej sali, schowany za filarem, odgrodzony od reszty karczmy twardym drewnem. Tutaj mniej rzucali się w oczy, nie przyciągali cudzej uwagi. Mężczyzna poczuł, że może się nieco odprężyć – usiadł głębiej i wygodniej w fotelu, przymknął oczy, skierował myśli i uwagę do swojego wnętrza. To stamtąd, częściej niż z zewnątrz, przychodziły do niego odpowiedzi i wskazówki.
Niebieski zmarszczył brwi, wychwytując jakiś niepokój, zagrożenie czyhające na jednej z jego dróg. Zbliżały się problemy, w głosie magii dało się wychwycić napięcie.
Mężczyzna otworzył oczy akurat w momencie, gdy przy stoliku zasiadał już Szary. Drugi mężczyzna postawił na blacie dwie miski gulaszu, jedną pchnął w stronę swojego towarzysza.
— Mały wybór, ale pachnie nieźle i wygląda na zrobione ze zwierzęcia gospodarskiego, a nie czegoś znalezionego w ciemnym zaułku.
Niebieski skinął mu głową w podziękowaniu, wziął łyżkę, zanurzył ją w parującej strawie. Przez pewien czas obaj posilali się w milczeniu, Szary od czasu do czasu popatrywał na swojego towarzysza.
— Coś cię trapi?
Niebieski nie odezwał się od razu.
— Nie wiem, dokąd dalej prowadzi twoja ścieżka, ale jeśli chcesz kierować się głównym gościńcem, wiem, że… — mężczyzna urwał, poszukał innego słowa — … słyszałem że ta droga nie jest już bezpieczna.
— Tak, wiem — Szary wrócił do swojego posiłku. — Pomówiłem z karczmarzem, te same plotki rozsiewają podróżujący, a że plotek jest więcej i są dosyć spójne, pewnie tkwi w nich więcej niż ziarno prawdy. — Urwał, westchnął, wzruszył ramionami. — Ale zgadłeś, dokładnie tam chciałem się udać. Jak zwykle – nic nie może iść normalnie.
— Trzeba ci będzie udać się…
— … na południe…
— … na zachód — poprawił go Niebieski. — Przeprawa na południu jest zamknięta.
Łyżka Szarego znieruchomiała, mężczyzna uniósł jasne brwi.
— Skąd wiesz?
I znów, Niebieski nie odpowiedział od razu.
— Moja droga też tam prowadzi. Zasięgnąłem wcześniej języka.
Szary skinął głową, uśmiechnął się, w jego oczach coś błysnęło.
— W takim razie chyba znowu przyjdzie nam razem podróżować.
Niebieski ledwie dostrzegalnie się uśmiechnął.


Ogień trzaskał wesoło, w płytkim rondlu smażyły się okrawki lekko zeschłego chleba z jajkiem i pieczarkami znalezionymi po drodze przez Szarego. Niebieski dźgnął prowizoryczną zapiekankę widelcem, przesunął kawałek, by się nie przypaliła.
— … i wtedy — kontynuował Szary, próbując samemu nie udusić się ze śmiechu — główne drzwi się otworzyły. Wszystkie oczy zwróciły się na wchodzącego, a tam… — Zrobił dramatyczną pauzę. — Dziekan! W samych gaciach!
Niebieski parsknął śmiechem – szczerym i nieskrępowanym. Pierwszy raz od nie wiadomo jak długiego czasu. Nocna cisza rozbrzmiewała przez chwilę śmiechem, jedna z gałązek pękła, rozsypała się w fontannie iskier. Moment zdawał się spokojny, niemalże senny.
Zdawał się.
Obaj mężczyźni parzyli palce o grzanki, gdy nagle Niebieski znieruchomiał, urwał swą wypowiedź w połowie. Czujne spojrzenie wbiło się w mrok.
— Co się… — zaczął Szary, nie skończył.
— Na ziemię! — zdążył zawołać Niebieski.
Sam w okamgnieniu złapał za bukłak z wodą, zalał ogień wodą. Drewno zasyczało, kłąb dymu i pary wzbił się w górę, rozproszył w nienaturalnie zestalonym powietrzu. Zapadła kompletna ciemność.
Szary też wbił spojrzenie w mrok, jego oczy zbyt wolno przyzwyczajały się do wszechogarniającej czerni. Mężczyzna instynktownie sięgnął wiszącej u pasa broni.
— Zostaw — Niebieski złapał go za rękę. — I nie ruszaj się. Pod żadnym pozorem nie wydawaj dźwięku.
Szary spojrzał na niego, już otwierał usta, by coś powiedzieć, w ostatniej chwili zmienił zdanie. Zamilkł i znieruchomiał, czekając… nawet nie wiedział, na co.
Tymczasem zaś znikąd podniosła się mgła, oddechy obu mężczyzn zmieniły się w blade obłoczki, gdy wśród trawy pełzło nienazwane zimno. Grobowa pustka nadciągała, przelewając się coraz bliżej i bliżej, lśniąc nierzeczywistym, martwym światłem. Obaj mężczyźni patrzyli, choć nie chcieli, na korowód odzianych w całuny postaci, sunących nieodległym szlakiem. Rozkładające się dłonie dzierżyły przerdzewiałe latarnie, za zmatowiałymi szkiełkami dusiły się cmentarne ognie. Puste oczodoły straszyły wyzierającym głodem, uszy nasłuchiwały najlżejszego szelestu, dźwięku, ruchu. Szukały tego, co żyło.
Mężczyźni wstrzymali oddech, korowód ciągnął się i ciągnął, zdawał się nieskończony i wieczny. Postaci wciąż przelewały się, wciąż szły, zawodząc, skrzypiąc przerdzewiałymi latarniami.
Koniec przyszedł po boleśnie długim czasie. Ostatnia zjawa potrząsnęła łańcuchem, rozmyła się we mgle, zabierając z sobą chłód wnętrza krypty.
— Już. Jesteśmy bezpieczni — powiedział Niebieski, siadając wygodniej, w końcu rozluźniając mięśnie.
— Co to było? — spytał Szary, puszczając rękojeść miecza.
— To był…


— … przeciwnik, którego nie da się pokonać — Hugo uśmiechnął się nieładnie, a potem pociągnął długi łyk energetyka. — Jak w starych, dobrych erpegach. Kiedy przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę.
Isidoro pokiwał głową. Potrafił zarwać noc dla dobrej gry i na dodatek – niczego nie żałował. Zakołysał puszką z energetykiem, popatrzył przez moment na etykietkę. Wzrok miał nieco nieobecny, trudno było mu zebrać myśli. Zbliżała się godzina, o której zazwyczaj chodził spać, a takie przyzwyczajenia potrafiły zaburzyć plany.
— Wiesz co, chyba wezmę szybki prysznic na rozbudzenie.
— Jak ogarniemy tą jedną następną część — powiedział Hugo i wlał w siebie resztę puszki.


Góry bywają różne. Czasem są to ośnieżone, poszarpane szczyty sięgające niebios, czasem łagodne wzgórza obrosłe w większości wysmaganą wiatrem trawą, czasem czarne, bazaltowe słupy, wyrosłe w miejscu dawnej katastrofy. Te góry były jednak inne - jasnoszare, niepokojąco geometryczne, przypominały nieregularne klocki porzucone przez jakiegoś zapominalskiego giganta. Wśród skał – labirynt ścieżek i korytarzy, wąskich i zdradliwych, prowadzących w kółko albo w ślepy zaułek. I tylko jedna z tych ścieżek była tą właściwą.
— Nie powinniśmy wchodzić tam bez mapy — zawyrokował Szary, widząc piętrzący się przed nimi masyw.
— Nie potrzebujemy mapy.
Szary spojrzał na swojego towarzysza, wsparł dłoń na biodrze zawadiackim gestem.
— Czyżby? To zazwyczaj ty nastajesz na to, by zabrać więcej rzeczy, podchodzić do wszystkiego z rozwagą i dać sobie czas do namysłu. I teraz nagle „Nie potrzebujemy mapy"?
— Ja nas poprowadzę — Niebieski ruszył w stronę skał.
— Byłeś tu już wcześniej?
— Nie.
Kroki Szarego ucichły. Niebieski odwrócił się, spojrzał na swojego towarzysza. Ten stał nieruchomo z rękami skrzyżowanymi na piersi.
— To nie pierwszy raz, kiedy po prostu znasz drogę, mówisz że czegoś się dowiedziałeś, kiedy wiem, że z nikim nie rozmawiałeś.
Zapadła chwila ciszy, przerywanej tylko odległym zaśpiewem wiatru, tylko leniwym szumem drzew. Gdzieś zaśpiewał niewidzialny ptak. Niebieski rozważał coś, poskubując fragment płaszcza.
— Gwiezdne ostrze nie jest jedyną magią, którą władam.


— Trochę infodump nam tu wyjdzie — mruknął Hugo, zerkając na ostatni kawałek zimnej capricciosy. Po chwili namysłu sięgnął po pizzę.
— Możemy go skrócić. Przecież nie jest tak, że gracze nie wiedzą, jakie umiejętności mają ich postaci – nie trzeba tłumaczyć tak dokładnie. Część można dać off-camera. Rozmyjemy dialog w przejściu do następnej sceny i nie powinno być tak źle.
Hugo żuł przez chwilę pizzę, zastanawiając się.
— Wiesz, jak możemy zrobić? Teraz dać fragment. A potem, jak już panowie odblokują wspólne combo, to dodamy jakiś tam dialog z opracowywaniem taktyki. Ot, parę linijek, hm?
Isidoro skinął głową.
— Dobry pomysł. To teraz musimy tam dotrzeć.


Miasto rozciągało się przed nimi panoramą czerwonych dachów, pasm dymu unoszących się z kominów, odległym dźwiękiem świątynnych dzwonów. Szary przystanął, wsparł dłonie na biodrach, odetchnąwszy głęboko.
— Dotarliśmy na miejsce — podsumował, zwracając się do Niebieskiego. — To chyba koniec naszej wspólnej drogi.
— Na to wygląda — odparł drugi mężczyzna.
Przez moment milczeli.
— To tu mieszkają twoi bracia?
Niebieski uniósł brew.
— Bracia?
— Ci, o których mi opowiadałeś. Masz całkiem sporą rodzinę. Myślałem, że podróżujesz, by ich odwiedzić.
Drugi mężczyzna uśmiechnął się, potrząsnął głową.
— Nie, to nie tak. To miasto to tylko przystanek na mojej drodze – zostanę na noc w jakiejś karczmie, a potem ruszam dalej.
Obaj podjęli wędrówkę, z każdym krokiem miasto było coraz bliżej.
— Dla mnie to też przystanek — powiedział po chwili Szary. — Potem chciałem się udać w stronę lasu, dalej na południe.
— W takim razie nasze ścieżki znów się zbiegają.
Drugi mężczyzna parsknął śmiechem.
— Co z ciebie za jasnowidz, skoro powiedziałeś, że tu się rozdzielamy?
— Powiedziałem „Na to wygląda", a nie że się rozdzielamy.
Szary patrzył na niego przez chwilę, potem pokręcił głową ze śmiechem, klepnął mężczyznę w ramię.
— Chodź. Zobaczymy, gdzie zaprowadzi nas ta wspólna droga.


Rzeka płynęła leniwie, dwie wędki moczyły się w błękitnej toni.
— Wyobrażasz sobie, że są na świecie ludzie, dla których wędkowanie to rozrywka? — spytał Szary, patrząc usilnie w kołyszący się na powierzchni spławik. — Rozrywka. Moczenie kija w wodzie. Na jednym wdechu jestem w stanie wymienić co najmniej dziesięć lepszych rozrywek…
Niebieski nie odpowiedział, lekki uśmiech błąkał się na jego ustach.
— Nie mógłbyś jakoś przewidzieć, kiedy ryby będą brać i wtedy tylko wrócimy, żeby je wyłowić i tyle?
— To tak nie działa.
Westchnienie, które wydobyło się z piersi Szarego było naprawdę długie i ciężkie.
— Zawsze jest „to tak nie działa" — burknął, marszcząc brwi. — Chciałbym, żeby coś się zadziało. Coś interesującego.
— Ostatnio, gdy sobie tego życzyłeś, zaatakowała nas grupa koboldów.
— Oo, to było dobre — odparł Szary, uśmiechając się. — Nieźle sobie poradziłeś, to oślepiające światło naprawdę jest świetne na wstępie.
— Bez rozrastającej się grzybni nigdzie byśmy nie dotarli, te koboldy zrobiłyby z nas tatara.
Mężczyzna parsknął śmiechem.
— Dobrze nam idzie wspólne ogarnianie przeciwników, nie sądzisz? — Niebieski skinął mu głową. — Od razu podróż jest przyjemniejsza. Jest do kogo gębę otworzyć, ktoś ochroni ci dupę. — Zrobił niewielką pauzę, zwrócił wzrok w stronę nieba. — Jak daleko będziemy razem podróżować?
— Daleko.
— Odpowiedź godna jasnowidza.
Szary oparł wędkę wśród kamieni, uwolnił dłonie. Wyłożył się na niezbyt wygodnej ziemi, przez moment wiercił się, próbując znaleźć sobie wygodne miejsce. Niebieski patrzył na niego przez moment.
— Jesteś druidem. Większość twoich pobratymców komunikuje się ze zwierzętami, stara się zrozumieć rośliny bądź wpływać na pogodę. Dlaczego wybrałeś właśnie grzyby?
Drugi mężczyzna przeciągnął się leniwie.
— Jakbym słyszał swoją koleżankę. „Byłeś już w tym kręgu i wybrałeś akurat grzyby?" — powiedział, prychnął, położył skrzyżowane nogi na jakimś kamieniu. — Wiesz, mam… miałem tam mentora…
Głos Szarego się zmienił. Nie było w nim już tej zawadiackiej wesołości, jaka zawsze w nim brzmiała, do jakiej przywykł Niebieski. Jasnowidz instynktownie poprawił się na swoim siedzisku, odwrócił do drugiego mężczyzny, słuchając z większą uwagą. Szary kontynuował.
— Jego wiedza przytłaczała, wydawało się, że znał odpowiedzi na wszystkie pytania. I ma w sobie… miał to coś co sprawiało, że gdy powiedział „chodź za mną" to po prostu… Nie pozostawało nic, tylko za nim iść.
Niebieski milczał przez pewien czas, trawił informacje.
— Jeśli mogę spytać… Co się z nim stało?
Szary nie odpowiedział od razu. Pierwszy raz odwrócił wzrok, jego słowa poleciały gdzieś w powietrze.
— Był taki mag, zazdrosny o jego wiedzę. Mag chciał być najpotężniejszy, najbardziej uznany i najsławniejszy, ale… — Mężczyzna urwał, uśmiechnął się kwaśno, szyderczo. — Wiesz, żeby być najsławniejszym i najpotężniejszym, to trzeba się nieźle narobić. Magowi się nie chciało i stwierdził, że załatwi sprawę w prostszy sposób.
Niebieski nie przerywał, czekał na słowa swego towarzysza. Teraz zabrzmiała w nich gorycz.
— Przyszedł, powiedział że ma trochę pytań, że potrzebuje pomocy. Mój mentor niczego się nie spodziewał, ja podobnie. Nim się obejrzałem, przeklęty skurwiel cisnął zaklęciem, zmienił mojego mentora w kamień. Tak po prostu. Pstryk i nie ma — warknął, zacisnął usta.
Niebieski wciąż milczał. Nie przerywał bojąc się, że źle dobrane słowa sprawią, że rozmowa zejdzie z właściwej ścieżki.
— Próbowałem wszystkiego i nic. Po prostu nic, mój mentor nadal pozostał kamienną rzeźbą. Nie wiem już, co mam zrobić, każda magia jest zbyt słaba i nie potrafi przełamać tego pierdolonego zaklęcia.
Dłoń, zwinięta w pięść, uderzyła o niewinną skałę.
— Ale przełamię je. Choćbym miał sobie żyły wypruć, przełamię je. A magowi nogi z dupy powyrywam.
Spławik zatańczył na powierzchni rzeki, ale żaden z mężczyzn się nie poruszył.
— To dlatego zmierzasz w stronę Studni — powiedział po chwili Niebieski. Szary spojrzał na niego.
— Od jak dawna wiesz?
— Od początku.
Łowienie ryb nagle przestało być zajmujące, Szary znów poprawił się wśród kamieni. Tym razem odwrócił się do swojego towarzysza, spojrzał w jego oczy.
— Też tam idziesz.
Niebieski skinął głową, nie odezwał się od razu.
— Mam brata. — Zaczął, zaś Szary czekał w milczeniu. Temat braci wypływał już kilka razy. — Najstarszego. Jest… w gorącej wodzie kąpany. Najpierw robi, potem myśli, często reaguje zbyt agresywnie. Natura obdarzyła go mocą magiczną, z którą trudno się równać, zaś mój brat poświęcił całe swoje życie, by ją rozwijać.
Szary gwizdnął przez zęby.
— Brzmi, jakby mógł kichnięciem wysadzić w powietrze cały zamek.
— Nie wiem, czy musiałby do tego akurat kichać — odparł Niebieski, a Szary przelotnie się uśmiechnął. Jasnowidz kontynuował. — Z taką mocą magiczną i tak gwałtownym charakterem było tylko kwestią czasu, nim mój brat wpakował się w tarapaty.
— Coś tak czułem, że zaraz wszystko jebnie.
Niebieski westchnął – ciężko, ze zrezygnowaniem.
— Mój brat pojedynkował się ze sfinksem, pojedynek niestety przegrał. Dorobił się klątw…
— Więcej, niż jednej?
— Siedmiu.
Zapadła chwila ciszy, Szary tylko patrzył z wymalowaną na twarzy konsternacją.
— Wiesz co, to by było aż śmieszne, gdyby nie było tragiczne.
— Wiem.
Ryba zerwała się z wędki, spławik uspokoił, znów wynurzył z rzecznej toni. Żaden z mężczyzn nie zwrócił na niego uwagi.
— Myślisz, że Studia Życzeń zdejmie klątwy z twojego brata?
— Mam nadzieję, że chociaż jedną — odparł Niebieski.
Po raz kolejny zapadła cisza, słychać było tylko obojętny szum wody i spokojny szelest liści nieodległych drzew.
— W takim razie lepiej, żebyśmy do niej dotarli, nie?


— Atmosfera się zagęszcza — powiedział Hugo, obracając w palcach rysik. — Wiesz, co nas teraz czeka?
— Poza paroma intensywniejszymi walkami?
— Mhm.
— Pułapki i zagadki. Bez tego się nie obejdzie.
Hugo odpowiedział mu uśmiechem.
— Bingo.


Studnia Życzeń była coraz bliżej. Obaj mężczyźni coraz częściej o niej rozmawiali, wymieniali informacje i wskazówki o tym, czego się dowiedzieli, czytając i szukając informacji o zaklętym miejscu. Ale mimo wszystkich tych rozmów i planów, dotarcie do samej Studni okazało się dla nich wymagające.
Dżungla rozciągała się po sam horyzont. Nietknięta ludzką ręką, miała w sobie jakiś nieokreślony rodzaj egzotycznej dzikości. Olbrzymie, zielone liście drzew, zasłaniały widok, z wysokich gałęzi zwieszały się liany, a nienazwane rośliny kwitły przedziwnymi kwiatami o podejrzanym, niepokojącym kształcie. Gdzieś tam odzywało się jakieś zwierzę – jego głos nie przypominał niczego, co znał Niebieski albo Szary.
Obaj mężczyźni brnęli uparcie przed siebie, z każdym krokiem zbliżając się do swego celu.
I w końcu ów cel nadszedł – wśród przemożnej miękkości i zieleni – jasna twardość rzeźbionego kamienia.
— To tutaj — powiedział Szary, zadzierając głowę by objąć wzrokiem gargantuiczne, obrośnięte lianami wrota.
Wyciągnął dłoń, magia popłynęła z palców. Spod ziemi wyrosły jakieś podejrzanie wyglądające kłącza – Niebieski nawet nie drgnął, widział je już zbyt wiele razy – a potem kłącza sięgnęły roślin, pożarły je w okamgnieniu.
Oczom obu podróżników ukazały się masywne, rzeźbione wrota, przytłaczające mnogością przedstawień, tekstu i postaci. Szary wpatrzył się w skomplikowane, pogmatwane runy.
Samotna droga prowadzi ku zagładzie — przeczytał z trudem, marszcząc brwi.
Ale dwóch znajdzie ścieżkę na drogowskazie — dokończył Niebieski. — Studni nie da się znaleźć w pojedynkę.
Szary zamyślił się.
— To w sumie ciekawe, ale brzmi prawdopodobnie. Skupmy się teraz na tych cholernych drzwiach i tym, co za nimi zastaniemy.


— Masz jakieś wcześniej wymyślone zagadki na dwie osoby? — spytał Hugo, przecierając dłonią twarz.
Świtało.
W pokoju Isidoro nie było tego widać – chłopak zapobiegliwie zasłonił żaluzje, zamykając ich obu w odciętym od świata pokoju, oszukując zegar biologiczny i pozwalając umysłom skupić się na zadaniu. Ale ciało wiedziało swoje i właśnie nadeszła kolejna faza senności, gdy mózg domagał się spania.
— Chcesz jeszcze energetyka?
— Jak wleję w siebie kolejnego, zacznę słyszeć kolory — mruknął Hugo, wstając z fotela. Przeszedł się po pokoju, machnął kilka razy rękami, starając się pobudzić krążenie, zmusić własne ciało do dalszej pracy.
Isidoro otworzył kolejną puszkę.
—Może coś do jedzenia?
Hugo zerknął na zatłuszczone pudełka po pizzy, skitrane w kącie pokoju wraz z pustymi puszkami.
— Może chińczyk?


Niebieski postąpił krok, płyta pod jego stopą rozbłysła łagodnym, bladym światłem.
— Teraz ty! — zawołał do Szarego.
Mężczyzna stał na osamotnionej półce skalnej, jego mina nie wróżyła niczego dobrego.
— Jak wylecę w powietrze to twoja wina! — zawołał, ale zrobił krok przed siebie, choć zasłonił twarz dłonią, skulił się w sobie.
Kamień pod jego stopą zalśnił tym samym światłem, gdzieś wewnątrz góry coś się przesunęło. Głośny dźwięk kamienia trącego o kamień rozdarł ciszę, ziemia zadrżała, jednak… nic więcej się nie stało. Niebieski zmarszczył brwi, zastanowił się.
— Przecież chodzi o liczby pierwszę, więc dlaczego… — powiedział na głos.
— A nie mógłbyś po prostu przewidzieć rozwiązania? — spytał Szary, wołając do niego ze swojej półki skalnej.
— To tak nie działa!
Szary tylko wywrócił oczami. Czekało ich jeszcze trochę pracy, zgadywanek i czego tam jeszcze. Ale Niebieski dawał radę. Szary zerknął na drugiego mężczyznę, oddalonego spory kawałek od niego. Przeszli razem więcej, niż Szary się spodziewał. I Niebieski nigdy go nie zawiódł, ani razu jego przewidywania nie okazały się błędne. Przejdą przez to. Prędzej czy później przejdą. Tak, jak przechodzili przez wszystkie inne trudności i przeszkody.


Studnia miała strażników.
Mówiły o tym starożytne papirusy, jednak żaden ich tekst nie potrafił przygotować śmiałków na to, co miało nastąpić.
Niebieski skulił się za jakimś załomem, złapał Szarego za płaszcz, pociągnął do siebie. Nad ich głowami – upiornie czerwona wiązka. Gwizdnęła, rozbłysła, kawałek chroniącej ich skały przestał istnieć.
— Jakieś pomysły? — spytał w panice Szary, patrząc na to, z jaką niefrasobliwą łatwością mechaniczny strażnik czynił wokół siebie zniszczenie.
— Żadnych — odparł Niebieski. — Ale nie mamy wyboru.
— Musimy iść dalej — dodał Szary, zerknął ponad skały. Momentalnie znów się za nimi skulił, nad głową świsnął mu kolejny promień destrukcji. — Jakby co – miło było cię poznać.
— Ciebie też — odparł Niebieski, pociągnął Szarego w bok, głębiej między skały.
Kolejny promień obrócił ich schronienie w perzynę.
— Przebyliśmy pół kontynentu — warknął Szary, rozpłaszczając się na ziemi. Pył osiadł na kapturze jego płaszcza.
— Nie możemy tu zginąć — Niebieski zmarszczył brwi.
Kolejny promień zniszczył skałę nad ich głowami, odłamki posypały się we wszystkie strony.
— Mam pewien pomysł…


To wydawało się nierealne. Po tylu walkach, przeprawach i trudach, Studnia Życzeń stała przed nimi otworem.
Blady marmur tworzył idealnie harmonijną, zdobioną cembrowinę, szafirowe dachówki zdobiły ten niewielki daszek kryjący wnętrze studni. Wąska ścieżka prowadząca do przybytku – wyłożona jaspisem i granitem, kołowrotek – wyrzeźbiony w bezcennym mahoniu. Nawet lina podtrzymująca wiadro spleciona była z jedwabiu.
Obaj mężczyźni stali przez pewien czas zupełnie nieruchomo, podziwiając niezwykłe, tchnące magią miejsce. Czas zdawał się zamierać w pobliżu Studni, jej moc promieniowała, wibrując i drżąc w przegrzanym powietrzu.
— To tutaj — powiedział Niebieski, postępując jeden niepewny krok w stronę celu ich wędrówki.
— To tutaj — potwierdził Szary, stając u jego boku.
Dotarli do końca, oto cel stanął przed ich oczami. Mityczna Studnia Życzeń była ledwie parę kroków od nich, jej magiczna moc na wyciągnięcie ręki. Rozwiązanie ich najbardziej palących problemów, cudowny lek na najgorsze bolączki. Jej mocy nic nie mogło stanąć na przeszkodzie, najbardziej pogmatwane problemy po prostu przestawały istnieć. Puff i zrobione. Szary postąpił krok w stronę Studni.
Znikąd pojawił się mleczny opar, jakaś postać zastąpiła drogę Szaremu.
Mężczyzna w zdobnej, lejącej szacie, uśmiechnął się podle i kpiąco.
— Durni śmiertelnicy — parsknął prześmiewczo.
Szary odskoczył do tyłu, znów znalazł się u boku Niebieskiego. Obaj wznieśli dłonie, gotowe przywołać magię – tak, jak zawsze, gdy coś im groziło. Zbyt wiele razy stawali już wspólnie naprzeciw niebezpieczeństwu, znali swoje ruchy na pamięć. Nie było niczego, co mogło ich zaskoczyć. Niebieski zmarszczył brwi.
— Kim jesteś?
— A kimże mógłbym być? — spytał starszy mężczyzna, szczerząc gnijące zęby w parodii uśmiechu. — Jestem opiekunem Studni.
Nieznajomy nie miał niczego, co łączyłoby go z wyobrażeniem kogoś równie potężnego, co opiekun Studni. Podarta szata zwieszała się z jego ramion, zmierzwiona broda spływała niemalże do pasa, oczy błyszczały jakimś podejrzanym, niepokojącym blaskiem.
— Jasne, pierwszy z brzegu włóczęga miałby być opiekunem Studni — warknął Szary, unosząc dłoń, przywołując własną magię.
Starzec roześmiał się paskudnie, machnął laską, zaklęcie Szarego poszło w drzazgi, rozpadło się niczym domek z kart. Mężczyzna cofnął się kolejne pół kroku, powoli dobył wiszącego przy pasie ostrza.
— Żelazo się mnie nie ima — Starzec zaśmiał się podle, wykrzywił znowu usta. — A wy, śmiertelnicy, naprawdę sądzicie, że Studnia spełni wasze życzenia?
Obaj mężczyźni cofnęli się, spojrzeli po sobie z niepokojem.
— Dwóch potrzeba, by dotrzeć do wnętrza sanktuarium — warknął starzec, patrząc na obu śmiałków z pogardą. — Ale tylko jeden otrzyma swe życzenie.
Strażnik zaśmiał się – śmiechem suchym, okrutnym i bezdusznym. A potem machnął ręką. Znikąd pojawił się miecz, polecał kawałek, wbił się w trawę między śmiałkami.
— Pokażcie mi – ile jesteście w stanie poświęcić.
I zaśmiał się podle.


— I koniec — powiedział Hugo, splatając dłonie na podołku. — Niech się klepią.
Isidoro patrzył przez pewien czas na notatki.
— Niech się klepią — powtórzył.
— To uczucie, gdy głównym bossem jest twój najlepszy kumpel — drugi chłopak parsknął smutnym śmiechem.
— Ale sądzę, że udało nam się ogarnąć główny temat Game Jama?
— To na pewno. „Ile jesteś w stanie poświęcić?" – doskonały temat i ostatnie zdanie naszej gry. Teraz wystarczy zakodować.
— Wystarczy zakodować — mruknął Isidoro, odwracając się do swojej konsoli. — To zaczynaj już z modelami.
— Się wie, szefie — Hugo parsknął śmiechem, przesunął dłonią po stole, chowając wszystkie notatki. A potem zabrał się za szkice.


Gdy w poniedziałek rano Mattia wszedł do pokoju swego brata, zastał Isidoro i Hugo śpiących smacznie na dywanie. Tu i tam leżały puszki po energetykach, nieco pudełek po pizzy, zatłuszczone opakowania po chińczyku i resztka biryani w plastikowym opakowaniu.
— Jasny gwint — mruknął chłopak, starannie omijając pobojowisko, przysłaniając nos dłonią i podchodząc, by otworzyć okno. Nieco świeżego powietrza wpadło do zatęchłego, zastałego pokoju, „pachnącego" wysiłkiem intelektualnym i kreatywnością. Mattia podszedł do wciąż włączonego ekranu komputera, spojrzał na wyświetlacz.
„Wysłano"
Chłopak pokręcił głową, westchnął.
— Oby cokolwiek z tego było — mruknął pod nosem, wracając wzrokiem do wciąż leżącego na podłodze Isidoro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz