wtorek, 3 maja 2022

Od Salomei cd. Mattii

― Zaskakujący obrót wydarzeń ― zachwycił się Pankracy, jak zwykle żądny opowieści. Mag rozłożył się wygodnie, wsparł łokciami, trzymany dotąd kieliszek zawisł w powietrzu. ― Powiedz mi, młody astrologu, co ciekawego można jeszcze spotkać na twoich ziemiach?
Mattia zamyślił się na krótką, doskonale odmierzoną towarzysko chwilę, nim podniósł kolejną z przyszykowanych uprzednio opowieści. Jego głos utonął wśród ogólnego zgiełku i podekscytowanych głosów, rozmywał się w dziwnym, nienaturalnym szumie wody, Salomea miała trudności z wychwyceniem słów, ze skupieniem się na tym, by nadążyć za rozmową. Coś ją rozpraszało, jak wyjątkowo irytujący owad.
― I wtedy nasz mistrz – swoją drogą, arcyciekawa persona – wysłał mnie na misję…
Złowiła spojrzenie Akshana, ale mag wydawał się być spokojny i rozluźniony, nawet spore natężenie siły magicznej zdawało się nie wyprowadzać go z równowagi. Opierał się niedbale barkiem o krzywą krawędź muszli, w palcach obracał pasmo wodorostu, który kolorem przypominał jej dojrzałe oliwki. Nie czuł?... może to przez te eliksiry.
― Nie do wiary. ― Pankracy podniósł się do siadu, nachylił w stronę astrologa. ― Naprawdę tak było?
― Naprawdę, przysięgam na dobre imię mojej rodziny! ― parsknął hrabia, zatoczył dłonią koło, ewidentnie coś obrazując. ― Więc, kiedy moja droga towarzyszka wzięła sprawy w swoje ręce…
Głos znów utonął, obraz rozmył się delikatnie, zapiszczało jej w uszach. Siedziała, zastygła w bezruchu jak przyjemna dla oka figurka, starała się nie panikować. Objawy były niecodzienne, zwłaszcza, że nie tknęła nawet alkoholu. Zmrużyła nieznacznie oczy, powiodła po postaciach kłębiących się dookoła wielkiej muszli. Charakterystycznej, wysokiej sylwetki nie musiała długo szukać. Na jej widok mag uśmiechnął się zdawkowo, nieładnie. Stuknął elegancką laseczką o posadzkę, przygładził krótką, siwą bródkę. Spojrzenie dwukolorowych oczu budziło w niej coś na kształt odrazy.
― Wszystko w porządku? ― głos Mattii wyrwał ją z zamyślenia, przywołał do świata żywych. Odwróciła twarz w jego stronę, uśmiechnęła się nawet, choć przecież nie mógł o tym wiedzieć. Nie wierzyła, by rozpoznał uśmiech po samych oczach.
― Może zrobić się nieprzyjemnie ― ostrzegła go, zniżając głos do szeptu. Zerknęła szybko w stronę Pankracego, ale ten wdał się w ożywioną dyskusję z Akshanem. Wróciła spojrzeniem do astrologa. ― Nie sądziłam, że przyjdzie. A już na pewno nie sądziłam, że przyjdzie tak wcześnie.
Mattia spojrzał w tłum, nieco ponad jej ramieniem. Błękitne oczy czujnie badały nieznane mu twarze, szukały wskazówki. Błysnęły, kiedy wyłowił z kłębowiska coś interesującego.
― Sayid czarnej magii?
― Szybko go zauważyłeś.
― Mam wprawę w wyławianiu potencjalnych kłopotów w towarzystwie. ― Mrugnął do niej.
― Widzę właśnie ― wymruczała z przekąsem, jednocześnie dając się wciągnąć w ten pogodny nastrój. Widmo czającego się gdzieś w tle Wolanda przestało mieć znaczenie. Przeniosła spojrzenie na Pankracego i Akshana. ― Wygląda na to, że nasza misja odnosi tymczasowy sukces.
― To „tymczasowy” brzmi bardzo podejrzanie. Prawie się obraziłem.
Parsknęła.
― Gdybyś się obraził, to nie mogłabym cię wyciągnąć na małą przerwę.
― Całe szczęście, że wciąż mamy przyjacielskie stosunki. ― Zerknął spod oka w kierunku dwóch magów, Salomea podążyła za jego spojrzeniem. Wyglądało na to, że zagadali się na dobre, całkowicie zapominając o reszcie towarzystwa.
― Wrócimy zanim Pankracy się zorientuje.
Mattia podniósł się pierwszy, podał jej dłoń. Chwyciła ją bez chwili wahania, podciągnęła się. Mogliby przejść w kierunku zaczarowanych instrumentów albo obejrzeć sobie resztę pałacu. Może natknęliby się na kogoś interesującego i przy okazji przydatnego, kto wie. To byłoby dobre dla ich misji, choć w obecnej chwili nie była taka pewna, czy na sercu leży jej chęć wypełnienia zadania bezbłędnie i z najwyższa możliwą notą, czy po prostu chęć wyciągnięcia kompana gdzieś dalej, pod byle pretekstem.
Wspólnie przeszli wąską ścieżką, oddalili się od wielkiej muszli. Z boku mignął spory plac pełen falujących fantazyjnie wstążek, powietrze wypełniała masa łaskoczących skórę bąbelków, woda niosła echo wygrywanej melodii. Gdzieś tam musiały odbywać się zabawy i tańce, sądząc po melodii, towarzystwo już zdążyło wypaść z ram sztywnej pawany w zdecydowanie luźniejsze pląsy.
― Masz jakiś konkretny plan na tę przerwę? ― zagadnął Mattia pogodnie, kiedy zatrzymali się przy schodach na kolejne piętro.
― Niezupełnie. Czemu pytasz?
― Powiedzmy, że być może mam coś w zanadrzu.
Zmrużyła nieznacznie oczy, przyjrzała mu się uważniej.
― Co kombinujesz, Mattia?
― Nic szczególnego. Zaraz się domyślisz.
Przejął prowadzenie, odbił w kierunku dźwięków i wstążek, a plan od razu stał się jasny. No tak, naturalnym środowiskiem lwów salonowych jest parkiet albo wygodna pufa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz