wtorek, 31 maja 2022

Od Kukume — Event

Tył szkoły nie był tak reprezentatywny jak jej frontowa ściana, widoczna z ulicy: tutaj chodnik zdążył przez lata nieco popękać, szramy biegły skomplikowanymi, pokruszonymi wzorami, których plątanina przypominała w swojej istocie spłowiałe odbicie geometrycznych mozaik bizantyjskich świątyń. Majowe słońce łaskotało brukowe połacie, krople deszczu ześlizgiwały się łagodnie między bure szczeliny, więc gdy wiatr rzucił do środka nasiona mleczu, te skorzystały z okruchu szansy i wykwitły, zwróciły żółte kwiaty w stronę nieba. Bielone ściany zszarzały, w czym zapewne swój udział miał bujnie unoszący się tu dym papierosowy, dzieło zarówno kryjących się tu uczniaków, jak i historyków oraz geografów. Niedopałki, rozsiane po chodniku, łyskały zmęczonym oranżem i wspomnieniem duszącego zapachu. Wciśnięte w róg kosze na śmieci, najbardziej kolorowy element otoczenia, pyszniły się pękatymi brzuchami. Wrony mrużyły paciorkowate oczy, zdążyły zainteresować się zawartością, więc jeden z worków zwisał teraz smętnie z otworu, ze środka wysypało się kilka butelek i zmiętych opakowań po chipsach. Trawa długo już nie była koszona, nierówne źdźbła sięgały kostek, niektóre dopiero odginały się znów w górę, przygniecione wcześniej oponami samochodów, które to stały nieco w głębi, na umownym parkingu szkolnym, do którego dostęp mieli jednak tylko pracownicy szkoły i członkowie samorządu.
Kukume lubiła to miejsce.
Czasem próbowała sobie wyobrazić, że jest takim niedopałkiem. Porzuconym na bruk przez niedbałe machnięcie ręki, pożegnany może kaszlnięciem, może zrezygnowanym kręceniem głowy. Ruch zapewne prędki, bo przerwy były krótkie i wypełnione czujnymi oczami dyżurujących nauczycieli, nie starczało czasu na obdarzenie choć przelotnym spojrzeniem opadającego rulonika. Zmęczony tytoń stopniowo rozluźniał chwyt, drobinki kolejno uciekały, targane podmuchami wiatru. Co bardziej by bolało, spalanie czy to porzucenie, powolne splatanie się z brukiem. Myśl może głupia, może próbująca zespolić dwa zbyt odległe od siebie byty. Wystarczyła jednak w zupełności, by papieros, wobec którego Kukume poczuła dziwną nić sympatii, uzyskał obietnicę przedłużenia życia w galerii aparatu.
Uniosła obiektyw, spróbowała wykadrować, złapać odpowiednią ostrość: tło wyblurowała, skupiła się na pierwszym planie. Spróbowała też ujęcia w odcieniach szarości, bawiła się przez kilka minut ustawieniami jasności, nim wstała z kucek, dłużej zawiesiła wzrok na ścianie budynku. Na kolejnych zdjęciach ujęła jeden z otworów w ścianie — być może przeznaczony na kable? — w którym ptak uwił sobie gniazdo. Oświetlenie nie było zbyt dobre, ale nie chciała, nawet pod nieobecność gospodarza, naruszać zbytnio jego przestrzeni. Flesz był zbyt głośny w swoim blasku, mógłby zbudzić pozostawione na chwilę jajeczka, grzecznie przytulone do siebie pośród splecionych ciasno ze sobą gałązek; dziewczyna skrzywiła się, przeprosiła skulone w skorupkach istoty, niemniej uśmiechnęła się podczas oglądania zdjęcia.
Sfotografowała też rząd mrówek. A później tylne wejście do budynku szkoły z perspektywy robaczka: na klęczkach, w obiektywie budynek nabrał nagle masywności, przygniatał swoją wielkością. Wciąż jednak szukała ujęcia idealnego, korzystała z dobrodziejstw okienka między zajęciami. Podczas przerw było tu zbyt wiele osób, które wchodziłyby w kadr, teraz zaś mogła skupić się na samych obiektach.
A przynajmniej tak sądziła. Dźwięk otwieranych drzwi przebił się bez trudu przez szum wiatru.
Tytuł przewodniczącego szkoły brzmiał szumnie; można by się zatem spodziewać, że pod nazwą będzie kryła się równie napuszona persona, zdolna pomieścić w swoim ego całą nadbudowę znaczeniową rangi, przy okazji jednak nie przyczyniając się szczególnie dla pożytku szkoły. A jednak — zdecydowaną większość głosów zdobył Mattia, który szybko udowodnił, że potrafi nie tylko kręcić okrągłe zdania, ale też działać.
— Masz teraz okienko? — domyślił się.
— Tak.
Wymienili wstępne uprzejmości, Kukume jednak skupiła się przede wszystkim na tym, jak należy dobrze ująć nieszczęsny mlecz, skomponować żółć na tle zieleni z szarością. Chłopak, zaprawiony w boju w dyskusjach z tymi mniej gadatliwymi, tylko uśmiechnął się, ogarnął wzrokiem sytuację.
— To na konkurs? A już myślałem, że jednak nie weźmiesz udziału — zaśmiał się. — Termin jest do końca tygodnia, jeśli dobrze pamiętam.
Zaczęła przebierać palcami, usiłując uchwycić stan rzeczy, bo technicznie rzecz ujmując, co do jej zapału do konkursu — i był, i go nie było. Odnośnie terminów, pozwoliła sobie uznać to za pytanie retoryczne. Ona sama ledwo spojrzała na informacje niedotyczące tematu.
— Zainspirowane — uściśliła w końcu. — Motyw przewodni jest ciekawy, daje duże pole na własną interpretację.
— Dobrze to słyszeć — skinął głową. — Szkoła od jakiegoś czasu stara się kłaść większy nacisk na dawanie większej swobody, zwłaszcza jeśli chodzi o działalność artystyczną. Mamy tu jednak kilka utalentowanych osób, więc powinno się dążyć do tego, aby miały okazję rozwinąć skrzydła.
Przechyliła głowę, odpłynęła myślami choćby ku Hotaru lub Inannie, nie mogła nie zgodzić się z Mattią.
— Kilka osób w kółku już wyraziło chęć uczestnictwa, więc parę prac na pewno spłynie — stwierdziła, przywołując w pamięci deklaracje członków kółka — jedna mniej nie powinna zrobić większej różnicy.
— A czasem wręcz przeciwnie. Jeśli mogę spytać — powstrzymuje cię coś konkretnego?
Uniosła wreszcie wzrok ponad obiektyw, zastanowiła się przez chwilę, na ile dokładnie powinna wyrazić swoje wątpliwości:
— Raczej nie jestem typem osoby, która angażuje się w podobne... wydarzenia. I nie lubię tej presji. Sztuka nie jest od tego, żeby ją oceniać. Poza tym — machnęła ręką, jakby chciała już zbyć temat — nie mam konkretnej wizji. 
— To kolaż, nie trzeba wysyłać tylko jednego zdjęcia.
Pokręciła głową. Właśnie to czyniło zadanie jeszcze trudniejszym.
— Nawet jeśli, w kolażu nie chodzi o to, żeby wrzucić kilka niepowiązanych ze sobą zdjęć. Nie można po prostu ich robić i liczyć na to, że chociaż jedno będzie dobre, to nawet utrudnia pracę.
— Rozumiem — uśmiechnął się lekko. — A masz już coś? Mogę spojrzeć?
Przez kilka długich sekund przyglądała mu się w milczeniu, usiłując rozpoznać, czy to prośba wyrażona raczej z grzeczności, czy też szczera chęć zobaczenia tego, co do tej pory udało jej się zrobić. Niezbyt często chwaliła się swoimi pracami, wolała raczej obserwować to, co udało się zauważyć komuś innemu.
— Jeśli to nie problem, oczywiście — dodał, gdy cisza zbytnio się przedłużała. Kukume drgnęła, wyrwana z zamyślenia, pokręciła głową.
— Żaden. Ale ostrzegam — dodała zaraz — to nie są zbyt profesjonalne ujęcia. Dopiero... cóż, szukam.
— Mimo wszystko, bardzo chętnie je zobaczę.
Przeszła do galerii, przekazała aparat Mattii. Chłopak ujął przedmiot ostrożnie, oparł się plecami o ścianę budynku, już po kilku sekundach rozpracował urządzenie i przesuwał po kolejnych zdjęciach, co jakiś czas dzieląc się uwagami:
— To mi się podoba. Ładna kolorystyka — kilka kolejnych sekund ciszy — to też.
Pochyliła się i spojrzała na ujęcie, które miał na myśli. Zmarszczyła brwi, zdecydowanie mniej zadowolona z uzyskanych rezultatów:
— Wydaje mi się, że tutaj powinnam lepiej wykadrować — zmarszczyła brwi. — Chciałam zwrócić uwagę na kontrast człowiek-przyroda, ale wyszło mi to dość nieproporcjonalnie.
— Co masz na myśli?
— Zrobiłam zbyt duże przybliżenie na sam kwiat. Chodnik jest zbyt rozmyty, nie widać zbyt dokładnie wszystkich szczelin.
Chłopak przechylił na chwilę głowę, podumał nad zdjęciem.
— Myślałem, że to był celowy zabieg, żeby było lepiej widać pierwszy plan.
— Chyba po prostu to nie to — Kukume westchnęła, obróciła między palcami aparat. — Te zdjęcia mogłyby przejść jako... zdjęcia. Ale nie na konkurs o kontrastach. Nawet — westchnęła, spojrzała krótko na przewodniczącego — jeśli jest szkolny, bez urazy.
— To nie ja go organizuję, spokojnie.
— Ale z twojej inicjatywy sporo się dzieje — wzruszyła ramionami — to się chwali. Nie wyobrażam sobie siebie na takim stanowisku.
— Kwestia przyzwyczajenia. Poza tym, to nie jest tak, że jestem sam w samorządzie, dużo osób pomaga i wychodzi z własnymi pomysłami. A, koniec końców, ostatnie słowo należy do nauczycieli i dyrekcji...
— Dużo ludzi — pokręciła głową ze słabym uśmiechem, naciągnęła nieco mocniej rękawy koszuli. — Właśnie to miałam na myśli.
— Jeśli dobrze pamiętam, jesteś na profilu biznesowym — przypomniał. — To wymaga też pewnego zainteresowania społecznością, zwłaszcza jeśli wiążesz z tym przyszłość.
— Bawimy się w wypominanie?
Chłopak zmarszczył brwi:
— Coś z nim nie tak? Wiesz, zawsze można wystosować podanie...
— To był żart — uniosła dłoń, zatrzymała potok słów. — Niefortunny dobór słów, wybacz. Podoba mi się tam, naprawdę. Bardziej niż się spodziewałam.
— Rozumiem, dobrze to słyszeć — uśmiechnął się. — A nie myślałaś o tym, żeby ująć też ludzi?
— Nie — przesunęła czubkiem buta po miękkiej trawie — nie wychodzi mi najlepiej ujmowanie elementów... hmm, dynamicznych.
Jedyną osobą, której robiła zdjęcia, był Chua. Zdążyła udokumentować dwunastoletnie życie brata w kilku grubych tomiszczach albumów, które regularnie przecierała i poprawiała na półce, ciągle też dochodziły kolejne egzemplarze. Ale to były ujęcia robione raczej przez siostrę-fotografkę, nie fotografkę-siostrę, zależało jej po prostu na tym, by jej brat miał poczucie, że komuś istotnie zależy na tym, co się z nim dzieje, że ktoś go obserwuje. Skoro rodzice nie mogli mu tego zapewnić, starsza siostra była gotowa obsadzić wszystkie role, aparat zaś był jakby przedłużeniem jej ręki, okiem, które nie znało zmęczenia.
— Konkursy nie są od tego, żeby skupić się tylko na swoim polu — odparł Mattia. — Warto eksperymentować. Zwłaszcza na tych szkolnych.
— Tak, ale musiałabym pewnie skupić się na takich pozowanych. A one wychodzą dość sztucznie.
— Nic na siłę — chłopak oddał aparat Kukume. — Ale może jednak mogłabyś się z kimś dogadać, żeby na przykład podczas zajęć w kółku mu zrobić kilka zdjęć?
— Rozumiem, że mam przed sobą pierwszego chętnego?
— Niekoniecznie to miałem na myśli — roześmiał się — ale jeśli ci to pomoże, daj znać.
— Tak zrobię.
Nie przepadała za formułkami grzecznościowymi. Pomysł wciąż do niej nie przemawiał, niemniej zaczęła go wreszcie przynajmniej rozważać. 


Lubiła historię. Była zaskakująco logiczna w całym swoim humanistycznym bałaganie czynnika ludzkiego i niezbadanym kaprysie kolei losów, a ciąg przyczynowo-skutkowy, zwłaszcza ten wymagany na poziomie liceum, był jednak możliwy do zrozumienia i ułożenia. Zwłaszcza jeśli trafił się kompetentny nauczyciel, który meandry tysiącletnich dziejów umiał wytłumaczyć w przystępny sposób, zarazem jednak ze zrozumieniem wobec uczniów, którzy mieli już tego dnia kilkoro zajęć i teraz wyciągali się leniwie na blatach. Albo przeglądali właśnie tomiszcza o grzybach.
— …Kasjusz Dion opisuje w swojej kronice, że pył "wypełnił niebo i zakrył słońce", dotarł też częściowo na inny kontynent — opowiadał nauczyciel. — Pompeje zostały zniszczone w wyniku erupcji wulkanu, zasypane przez warstwę popiołu…
Kreda zaskrzypiała na tablicy, gdy czarna powierzchnia stopniowo wypełniała się najważniejszymi informacjami. Historyk stopniowo rozkręcał się coraz bardziej:
— Dokładne datowanie wydarzenia bywa dość problematyczne, dzisiaj badacze nie są tak przekonani co do relacji jednego z żołnierzy, według którego miało ono miejsce dziesięć dni przed kalendami wrześniowymi. A napisał to dwadzieścia pięć lat po wszystkim i zapewne się pomylił. Macie pomysł, dlaczego mogło do tego dojść?
Powiódł wzrokiem po klasie w wyraźnej nadziei na to, że ktoś się odezwie, nawet jeśli odpowie niepoprawnie — chodziło o dyskusję i możliwość samodzielnego dotarcia do odpowiednich wniosków. Był dobrym nauczycielem; nie wymagał od nich, by zapisywali w zeszycie każdą datę i stosy nazwisk, skupiał się raczej na tym, by umieli coś wywnioskować i zapamiętać, bo historia kołem się toczy, rzucał ciekawostkami na każdym kroku i szukał sposobu, by przeprowadzić lekcję w sposób bezbolesny, ale przy okazji nalać choć odrobinę oleju do głów młodzieży, co wprawdzie nie zawsze się udawało, ale było warte docenienia.
Kukume lubiła go obserwować. Miał pewien szczególny dar przeżywania opowiadanych historii, nawet teraz, gdy opowiadał o mieście zasypanym w popiołach kilka wieków temu, miało się wrażenie, jakby melancholia duchów jego mieszkańców zakradła się do jego głosu, odcisnęła w nim pewne szczególne nuty. Teraz jednak w klasie zapadła cisza; pan Hopecraft czekał jednak cierpliwie, choć dziewczyna dostrzegła już nieco zakłopotany uśmiech błąkający się po wargach.
Hugo uniósł na chwilę wzrok, i przez chwilę mogło się wydawać, że coś powie. Ten jednak tylko odgarnął pasmo włosów opadające na czoło, znów zanurzył się w swoim grzybowym światku ułożonej na kolanach książki. Zaraz jednak znów zmarszczył brwi, jakby jednak jakaś myśl powiązana z tematem lekcji skalała jego blade, zwykle niezmącone szkolnymi przemyśleniami czoło.
— Pamięć bywa zawodna — odezwała się wreszcie Sophie, a Kukume uśmiechnęła się pod nosem, wspominając notes, który jej koleżanka z ławki miała zawsze pod ręką. — Jeśli spisywał to, co tylko kojarzył, mógł się pomylić.
— Dobrze — historyk skinął głową z wyraźnym zadowoleniem, brunetce przeszło przez myśl, że gdyby Sophie dosłownie nie promieniała miłością do nauk ścisłych i kółka chemicznego, bardzo poważnie zachęcałby ją do dołączenia do tego historycznego. — A w jaki sposób badacze mogli to określić, skoro ich dzielił jeszcze większy dystans historyczny?
— Zachowały się zarodniki grzybów? — Hugo uniósł na chwilę głowę. — Mykologia całkiem nieźle sprawdza się w badaniach historycznych...
— Blisko — nauczyciel uśmiechnął się, zachęcił do dalszego wysiłku. — Istotnie, badacze coś znaleźli. Kiedy zazwyczaj zbiera się grzyby?
— Właściwie przez cały rok... — zaczął Hugo.
— Jesienią — wtrąciła Hotaru, ratując próbę pana Hopecrafta naprowadzenia uczniów na konkretną drogę rozumowania.
— Zgadza się. Zazwyczaj po to, aby je zjeść, zgadza się? W konkretne pory roku można zbierać konkretne rośliny — uśmiechnął się lekko podczas wypowiadania truizmu.
— Mogli znaleźć owoce zbierane w późniejszym okresie niż ten wskazany przez kronikarza? — domyśliła się Sophie. — Tylko czy mogły wytrzymać tak długo?
— Otóż mogły. I to zrobiły — historyk wycelował znów kreda w tablicę. — W amforach, naczyniach z wypalanej gliny... wybaczcie, rysowanie nie jest moja mocną stroną — na tablicy pojawił się szkic o nieco jajowatym kształcie, ale z całkiem zgrabną szyjką — w każdym razie, były tam na przykład granaty, które we wrześniu nie są jeszcze dojrzałe, co pozwoliło umieścić wybuch wulkanu raczej w październiku. Wróćmy jeszcze może na chwilę do pojęcia dystansu historycznego, o którym mówiłem...
Kolejne zdania miękko popłynęły, Kukume zaś oparła podbródek o rękę, wyobrażenia tamtych dni zaczęły pojawiać się w jej głowie. Pan Hopecraft chętnie sięgał po pomoce naukowe, nawet jeśli z komputerem nie zawsze było mu drodze, zdawał sobie też sprawę z jego przydatności i tego, jak wizualizacja przemawia do wyobraźni młodego pokolenia, które ku rozpaczy tego starszego, wychowało się raczej na obrazie niż tekście. Miejsce było zachowane zaskakująco dobrze; dziewczyna odruchowo poczuła dreszcz spływający wzdłuż kręgosłupa, nawet jeśli miała świadomość tego, że ciała były nie tyle organizmami pokrytymi warstwą popiołu, ile odlewami wykonanymi z gipsu. Chichot historii, która najpierw zmiotła miasto z powierzchni ziemi, by w końcu zapewnić mu nieśmiertelność. Dziwny kontrast.
Postukała palcem o podbródek, nieco mocniej niż dotąd, zamyśliła się na dłuższy moment.
— Masz jakiś pomysł? — zagaiła szeptem Sophie.
— Skąd wiesz?
— Dobrze znam tę minę.
— Pewnie z autopsji — Hugo odwrócił się do nich na moment, wyszczerzył zęby. — Macie tam w chemicznej lustro?
— Przy każdym blacie.
— Widzisz, to się chwali.
Kukume uniosła brwi.
— No tak, rozmawiam ze specjalistką w dziedzinie nowych pomysłów — zerknęła na dziewczynę. — Mam się bać, z czego zrobiłaś lawę na tamten wulkan?
Dziewczyna przerzuciła przez bark złote pasmo, w oku błysnęła zadziorna iskra.
— Nie samą sodą chemik żyje.


Lea nie wydawała się do końca przekonana do tego pomysłu:
— Czy to aby nie popada pod wandalizm?
— Nie — Kukume pokręciła głową, miękko obrysowała linię wokół swojej kostki, na którą zaraz jednak opadły fałdy lnianej spódnicy. — Jest taka zasada, która dobrze streszcza całą ideę: "Zabierz swoje zdjęcia, zostaw tylko ślady stóp". Urbex nie polega na dewastowaniu, chodzi raczej o eksplorację, chęć ocalenia od zapomnienia. Opuszczone budynki szybko niszczeją i popadają w ruinę.
— Mimo wszystko, czy to aby na pewno legalne? — zamyśliła się Lea. — Zastanawiam się, czy przyjmą zdjęcia z takiego miejsca na konkurs.
— Nawet jeśli nie, to trudno — wzruszyła ramionami. — Już kilka razy chodziłam po opuszczonych budynkach. Jeśli są w rękach prywatnych właścicieli, czasem mają coś przeciwko, ale skoro to szkoła... wydaje mi się, że będzie w porządku.
— O, urbex? — Hugo uniósł wzrok, spojrzał na nich, szturchnął też łokciem Isidoro. — Brzmi fajnie. Możemy też się przyłączyć?
Kukume przez kilka długich sekund nie odpowiadała.
— Wcześniej chodziłaś sama? — domyśliła się Hotaru.
— Zawsze. Ale właściwie — powiodła wzrokiem po grupie, która zaskakująco szybko się rozrosła — to czemu nie?
Nie pamiętała, kiedy ostatnio cieszyła ją perspektywa zrobienia czegoś w większym gronie, ale uznała to za całkiem miłą odmianę.
— Masz już jakieś konkretne miejsce? — zapytał Antares.
Jeśli miała być szczera, już od dłuższego czasu, ale ciągle odwlekała to na później. Teraz zaś, patrząc po kolejnych twarzach, chyba już nawet wiedziała, co takiego ją dotąd powstrzymywało.
— Jest w pobliżu takie opuszczone liceum...


Niezbyt wielu gości przepływało przez dom rodziny Kukume; do tego małego grona należało jednak zdecydowanie zaliczyć osobę, która bywała tu tak często, że właściwie stała się niemal mieszkańcem. Teraz zaś, najswobodniej na świecie, siedziała w miękkim fotelu i plotła z muliny wielobarwną bransoletkę; rdzawe włosy rozsypały się na zagłówku, loki spływały miękko aż na podłokietniki. 
— Nie jestem pewna, czy to w porządku — Kukume spróbowała raz jeszcze. — Mogę go zabrać ze sobą. Albo przełożyć na inny dzień.
Esmeralda tylko przerzuciła długie nogi wygodniej przez oparcie, ziewnęła głośno i przeciągnęła się jak kotka, spoglądając z rozbawieniem na przyjaciółkę:
— Przyznaj, że chcesz sobie obejrzeć nowy odcinek serialu.
— Chua wraca po południu, mogę zostawić mu tutaj obiad i da radę posiedzieć sobie jakieś dwie godziny...
— Świetnie ci idzie, dawaj kolejne wymówki.
— Alfabetycznie czy według skali zniszczeń?
— Zaskocz mnie.
Kukume prawie się roześmiała, ciągle uniesione w górę kąciki warg były jednak najlepszym dowodem na to, w jak dobry humor wprawia ją rozmowa. Z Esme znały się wprawdzie dopiero od trzech lat, prawie czterech, odkąd rodzina Kukume przeprowadziła się do Nalaesii, ale dziewczyna miała wrażenie, że stanowią w pewien przedziwny sposób swoje przedłużenie. I była jedyną z nielicznych osób, z którymi nie bała się zostawić brata.
— Zawalicie we dwójkę mieszkanie.
— O, widzisz, to już brzmi bardziej wiarygodnie — przechyliła na moment głowę, jakby faktycznie roztrząsała taki scenariusz. — Z tym trybem niańki to ja cię widzę na pedagogice, a nie na ekonomii. Będziesz dawać lizaki grubym rybom w garniakach po każdej udanej transakcji?
— Drobne prezenty to jedna ze strategii biznesowych — wzruszyła ramionami, przewróciła kotlety na patelni. Na chwilę znów urwała. — Mam wrażenie, że robisz za dużo.
— Dobra, przyznaj, że jesteś zazdrosna — Esme roześmiała się głośno, machnęła śniadą dłonią. — Jak Chua odrobi lekcje, to zjemy sobie pączki z toffi, pogramy w Mario i obejrzymy El Dorado. A ty będziesz się szlajać po jakichś nawiedzonych ruinach, przejrzałam cię.
Kukume nie odpowiedziała, wbiła wzrok w patelnię, na której wesoło skwierczał olej.
— Powinnaś iść. Mówię poważnie — podjęła Esme, spojrzała uważniej na przyjaciółkę. — Martwiłam się trochę, jak poszłyśmy do różnych szkół. Skoro znalazłaś ludzi, którzy chcą się z tobą szwendać po zapyziałych norach, to powinnaś się ich trzymać. A ja naprawdę lubię siedzieć z twoim bratem. Moi rodzice dzisiaj wracają późno, więc i tak bym siedziała sama w czterech ścianach, a tak się chociaż dowiem, co to jest rzut karny.
— Możesz zostać na noc.
— Aż taka balanga się szykuje?
— Miałam nadzieję, że ze mną trochę też będziesz chciała potem pogadać — Kukume parsknęła śmiechem, zaczęła zdejmować na talerz usmażone kotlety. — Może nawet obejrzeć razem zdjęcia?
— Zwiewam, jak tylko przekroczysz próg.
— Całe szczęście.
— Zatem postanowione.
Z jednej z szuflad, zdecydowanie za wysoko, by Chua mógł ją dosięgnąć, Kukume wyjęła niewielki przedmiot. Folia zaszeleściła cicho, kolorowa tarcza błyskała cukrem zza skrywającej ją warstwy:
— Interesy z panią to prawdziwa przyjemność — stwierdziła, podała Esme lizaka. A potem uśmiechnęła się nieco szerzej. — Dziękuję.


— Wygląda zaskakująco dobrze — mruknął Hugo, gdy już w szóstkę znaleźli się przed budynkiem. — Lepiej niż moja stara podstawówka.
— Tak właściwie, dlaczego budynek został opuszczony? — zapytał Antares.
— Nie wiem — Kukume wzruszyła ramionami. — Ale wygląda na to, że to było już kilka dobrych lat temu.
Odrapane ściany i ich smętna biel, prześwitujące gdzieniegdzie cegły nazbyt dobitnie świadczyły o stanie budynku. Pomimo słonecznego dnia, złote promienie nie skrzyły się na oknach — szyby już zostały wybitne, czy to przez wiatr, czy przez wandali. Trawa już dawno temu nie była koszona, długie źdźbła sięgały do połowy łydek, bluszcz zamknął w zielonym uścisku ławki ciągnące się wzdłuż chodnika prowadzącego od zardzewiałych skrzydeł bramy do uchylonych drzwi szkoły.
— Tu chyba było kiedyś boisko — Antares ruchem głowy wskazał na prawą stronę.
Kukume zmrużyła oczy, przyjrzała się terenowi, również porośniętemu gęstą trawą i wychylającymi się gdzieniegdzie stokrotkami, po chwili jednak dostrzegła, o co chodziło: to, co uznała wcześniej za wiotkie pnie brzóz, w istocie było bramką do gry w piłkę nożną; z białych prętów zdążyła już odprysnąć farba, znacząc je czarnymi plamkami. Boisko miało najwyraźniej kształt kwadratu: drugą równolegle ułożoną parę stanowiły dwa kosze zawieszone około dwa metry nad ziemią. Jeden z nich był pochylony do przodu, z kolei z drugiego zwisała się smętnie metalowa siatka.
— Wygląda na to, że dawno nikt z niego nie korzystał — westchnęła Hotaru.
Głębokie westchnienie, skinięcie głową. Kukume zdawało się, że zdążyła już przyzwyczaić się do uczuć, które budziły w człowieku opuszczone miejsca, ale poczuła znów pewien specyficzny rodzaj melancholii, tęsknotę za ludźmi, którzy kiedyś tu byli, za dziećmi, które jeszcze kilka lat temu biegały tu i dokazywały, a dziś pewnie były już statecznymi dorosłymi, może w wieku jej rodziców.
— Wejdźmy do środka — stwierdziła. — Tylko niczego ze sobą nie zabierajcie, a jeśli drzwi są zamknięte na klucz, nie próbujcie otwierać na siłę. Możemy chodzić w mniejszych grupach, oby nie pojedynczo...
— Chcecie się rozdzielić? — Hugo wtrącił się, położył szczególny akcent na ostatnie słowo. — Czy wy nie oglądaliście żadnych horrorów?
Mina Lei jasno wskazywała na to, że nie.
— Coś nie tak? — Hotaru zerknęła na chłopaka.
— Następnym razem spotykamy się na Lśnieniu — westchnął, splótł ręce na klatce piersiowej. — Kiedy bohaterowie się rozdzielają, to zaczynają ginąć. I jest pewna ustalona kolejność. Najpierw, choćby, blondynki, ale że żadnych tu nie ma, a nawet jeśli — wziął wreszcie oddech, ale zaraz kontynuował — to pewnie byłyby tu Sophie albo Gosia, a akurat one prędzej dałyby popalić potworowi niż on im. Jako długowłosy blondyn składam weto.
Kukume zerknęła na chłopaka. Zapewne gdyby któraś ze wspomnianych dziewczyn tu była, prędko ukróciłaby jego marudzenie, tymczasem jednak pozostało jej pomyśleć, że czasem nie wie do końca, kiedy żartuje i się wygłupia, a kiedy mówi poważnie.
— Na szczęście, nie jesteśmy w horrorze — stwierdziła.
— Postaciom nigdy się nic nie mówi. Taki bohater świadomy swojego statusu jest niebezpieczny, może chcieć się wyrwać z książki — chłopak pokręcił głową. — Isi, da się właściwie wyliczyć na to prawdopodobieństwo? Są na to wzory?
Ten w odpowiedzi uśmiechnął się tylko enigmatycznie:
— Myślę, że nie mamy się czego obawiać.
— Przypomnę ci to, jak zobaczymy czerwony balon.
— Szkoła nie jest taka duża, ma dwa piętra — oceniła Hotaru, rozejrzała się dookoła. — Ale może lepiej wejdźmy razem, nie wiadomo, w jakim jest stanie, później zobaczymy, co zrobimy.
Kilka minut ustaleń później grupa odwróciła się, począwszy od Antaresa kolejno zaczęli przekraczać progi opustoszałego budynku. Kukume została z tyłu, zerknęła na grupę, zdjęła osłonkę z obiektywu aparatu.
Uwieczniła ślady stóp, odbite w warstwie kurzu na progu.
Weszła możliwie cicho, deski jednak skrzypiały, zdradzając ich obecność. Przy szkole znajdowało się wprawdzie kilka budynków mieszkalnych, ale wątpiła, by ktoś zauważył ich przybycie, a nawet jeśli — by kogoś to obeszło.
Pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy, dotyczyła zaskakująco dobrego stanu środka budynku. Nie spodziewała się tego, gdy widziała go tylko z zewnątrz; od razu dało się wprawdzie stwierdził, że nie jest używany i kilka ruchów miotłą bynajmniej nie załatwiłoby sprawy, ale nie dostrzegła nigdzie żadnych większych oznak wandalizmu. Zdarzało się, że podłogi usiane były porozrzucanymi obrazami, papierami i innymi bibelotami, których zbieracze nie uznali za warte uwagi. Tu jednak gazetki ścienne pozostały na swoim miejscu, choć papier zżółkł, a kolor rysunków zblakł. Na ścianach gdzieniegdzie wykwitła pleśń, nad drzwiami wejściowymi wisiał czerwony dzwonek, od którego odcięto jednak kabel; miedź była dość droga i pożądana, zapewne zdążyła już dawno temu przykuć czyjąś uwagę. Przez duże okna wlewało się dużo światła, każde z nich wprawdzie miało latarki, te jednak nie były póki co konieczne.
 — Nigdy nie byłam w takim miejscu — Lea rozejrzała się dookoła. — Trudno mi sobie wyobrazić, że kiedyś musiało tu być tak głośno.
— Mnie również — Antares skinął głową. — Dobrze, że budynek nie grozi zawaleniem.
— Tak, ale uważajcie na siebie — dodała odruchowo Kukume, zanim wszyscy się rozeszli. Przestrzeń była spora, doszli do wniosku, że zanim znowu spotkają się całą grupą, w dwójkach pospacerują dookoła.
Dziewczyna została nieco z tyłu, obserwując, jak wszyscy ruszają. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stali, został wyraźny ślad ich pobytu: krąg odciśniętych sześciu par stóp, których czubki zwrócone były w swoją stronę.
To było pierwsze zdjęcie, które zrobiła w środku, dopiero po chwili zrównała krok z Hotaru.


Zaczęły od drugiego piętra. Powoli pokonały schody, uważnie obejrzały każdy stopień, na każdym bowiem znajdowała się data roczna z dopisanym wydarzeniem.
— Ciekawe, czy panu Hopecraftowi by się spodobało — Kukume zerknęła na wyblakłe litery i cyfry.
— Myślę, że tak — odparła jej towarzyszka. — To dobry sposób na zapamiętywanie.
Pierwsze drzwi były zamknięte, choć ktoś już chyba próbował kiedyś je sforsować — drewno na dole nosiło ślady kopnięć, tuż obok leżała też listewka, którą wandal usiłował sobie zapewne pomóc. Do drugiej sali udało już im się wejść bez problemu.
— Jesteśmy w sali muzycznej — twarz Hotaru rozjaśnił delikatny uśmiech.
Klasa wypełniona była dwoma rzędami schludnie ułożonych ławek i założonych na nie krzeseł, jednak obiektem, który najbardziej rzucał się w oczy, było pianino: stało na czarnych nogach, brzuszysko łagodnym owalem zagarniało dla siebie całkiem sporo przestrzeni.
Na pokrywie od klawiatury ktoś zostawił kilka kartek.
— To scenariusz do Kotów — Hotaru zaczęła pobieżnie przeglądać treść. — Kiedyś je oglądałam, bardzo spodobała mi się choreografia.
 Kukume zerknęła na kartki:
— Chyba nadgryzły go myszy.
— Oberwała partia Myszołapa.
— Ciekawe, czy uczniowie je przygotowywali — przechyliła głowę. — Plik wygląda na dość gruby, chyba za dużo materiału jak na przedstawienie szkolne.
— Dzieci mają dobrą pamięć. Jest tu też dość dużo zapisów nutowych — dziewczyna przejechała palcem po jednej z pięciolinii — więc mogły po prostu ćwiczyć grę na pianinie.
Kukume skinęła głową, zaczęła bawić się pokrywką od obiektywu. Zerknęła za okno; światło wpadało tu łagodnym blaskiem, promienie przepływały przez unoszące się wszędzie drobinki kurzu.
Zrobiła zdjęcie scenariuszowi leżącemu na pianinie.


Po kolejnej półgodzinie trafiły na chłopaków. Przebywali w pomieszczeniu, które było zapewne dawną świetlicą:
— Twój ruch — stwierdził Hugo, przesunął pionek po planszy
Tylko po to, by trzy sekundy później Isidoro zbił jego i jeszcze kolejny.
— W szachach to chyba nie jest dozwolone — stwierdziła niepewnie Kukume, obserwując rozgrywkę.
Zerknęła na tabliczkę rozstawioną pomiędzy tamtą dwójką. Wciąż można było bez problemu na niej rozpoznać odcienie kwadratowych pól, nawet jeśli drewno nadgryzione już było zębem czasu. Niektóre pionki zdążyły się zgubić, w ich rolę wcieliły się a to naparstki, a to czerwone żetony, wzięte zapewne z innej gry; trudno było ocenić, czy był to pomysł któregoś z nich, czy też już uczniowie grali w ten sposób.
— Tak — Isidoro oderwał na chwilę wzrok od planszy— ale to są warcaby, bicie wielokrotne jest dopuszczalne, jeśli między pionkami jest różnica tylko jednego pola.
— Najgorsze jest to, że bicie jest obowiązkowe — roześmiał się Hugo — więc nawet nie mogę udawać, że przegrywam, bo daję mu fory.
— Niektóre pionki są odwrócone — zauważyła Hotaru. — To damka, zgadza się?
— Tak. Mogą się poruszać do przodu i do tyłu o dowolną liczbę pól.
— Okazuje się tylko, że trudno utrzymać naparstek do góry nogami — Hugo parsknął śmiechem. — Prawie poczułem ulgę, jak mi go zbił. Chociaż teraz to jestem udupiony.
Kilka ruchów później został już bez pionków. Wyciągnął rękę do Isidoro, podziękowali sobie za grę.
— Nie natknęliście się na żadne czerwone balony? — zagaiła Hotaru z delikatnym uśmiechem.
— Póki co na żadne — Hugo udał, że ociera pot z czoła. — Chociaż liczyłem na jakiegoś ducha szachisty, może pomógłby mi trochę przy grze.
 
 
Lea i Antares nawet nie zauważyli jej obecności. Kukume odniosła właściwie wrażenie, że nawet jeśli udało im się obejść więcej niż jeden pokój, nie skupiali się zbytnio na niczym innym poza sobą nawzajem, wzrok błądził po ogołoconych ścianach i rozsianych na podłodze książkach, zawsze jednak wracał do punktu wyjścia.
Zza uchylonego okna popłynął śpiew drozda. Lea opowiadała właśnie ściszonym głosem o tym, co zrobił Paul, zapytała Antaresa o plany na następny dzień, później zaś płynnie przeszła na to, jak podobała jej się książka, którą niedawno czytała. Zazwyczaj nie mówiła aż tyle, a na pewno nie o sobie — teraz jednak słowa płynęły miękko, ciągle, jakby wypowiadająca je czuła się właśnie najswobodniej na świecie.
Kukume ani myślała przerywać im słodkiej sielanki. Z uśmiechem, trochę rozbawionym, a trochę czułym, uniosła aparat, bo wiedziała, że nawet jeśli akurat tego zdjęcia nie wyśle na konkurs, ucieszy się z niego ktoś inny, a właściwie dwoje ktosiów.
— Tutaj jesteś? — Hotaru wyszła zza załomu korytarza.
Kukume położyła palec na ustach:
— Wróciłam się, żeby sprawdzić ten obrazek — szepnęła, wskazała podbródkiem na ramkę — Przypomniał mi się ten z mojej starej szkoły.
— Był taki sam? — dziewczyna zerknęła na malunek przedstawiający chłopca i psa.
— Nie, tam była dziewczynka w sukience — odruchowo sięgnęła palcami ku ramce, delikatnym ruchem ją wyprostowała. — Mniej więcej rok po ukończeniu tamtej szkoły próbowałyśmy z koleżanką przypomnieć sobie kolor tej sukienki, żółty czy czerwony. Ja byłam pewna, że żółty, jak słońce, a Esme — że czerwony, jak zachód.
— Ale ten jest czarno-biały...
Kukume wspięła się na moment na palce, zaraz jednak opadła znów na pięty, łagodnie zakołysała się, unosząc nieco wyżej aparat.
— Tak jak tamten — pokręciła głową. — Poszłyśmy tam kiedyś, żeby to sprawdzić. Ciekawa jestem, czy ktoś pamięta jeszcze o tym rysunku...
— Nie robiłaś jeszcze sobie zdjęcia, prawda? — Hotaru uśmiechnęła się lekko. — Myślę, że to będzie dobre miejsce.
Zazwyczaj nie lubiła, gdy ktoś robił jej zdjęcia. Tym razem jednak, nawet jeśli gdzieś zamigotała myśl sprzeciwu, nie ujrzała światła dziennego.
 
 
Zajęło jej kilka dni, żeby ułożyć zdjęcia we właściwej kolejności. Wiele z nich było prześwietlonych, zwłaszcza te, na których usiłowała ująć malunki na szybach w sali gimnastycznej.
Kukume zależało jednak przede wszystkim na pozostałych. Pianino, dzwonek z odciętym kablem, gniazdo uwite na półce. Cienie jej przyjaciół: Hugona i Isidoro grający w warcaby, Hotaru ze scenariuszem w dłoni i uniesioną nogą, jakby miała lada chwila rozpocząć taniec, wreszcie Lei i Antaresa trzymających się za ręce. Było też jedno, które przedstawiało dziewczęcą sylwetkę oglądającą coś na ścianie.
Właścicieli cieni trudno byłoby zidentyfikować; postronny obserwator nie mógł odnaleźć, kto kryje się za nimi, Kukume jednak wiedziała, i to jej najzupełniej wystarczało. Starannie dobierała też zdjęcia odcisków śladów stóp w kurzu: zwłaszcza to, które wskazywało na rozmowę w grupie, kiedy stanęli w kręgu. Po długich chwilach wpatrywania się w nie pokręciła głową, w końcu jednak zaczęła układać kolaż. Na konkurs o kontrastach: cienie i ślady, graniczne świadectwa bytu w niedookreślonym miejscu, które po latach ciszy wypełniły śmiech i rozmowy. Nawet jeśli ujęcia skupione były w dużej części na elementach zszarganych przez czas, wandali lub zwierzęta, całość w przedziwny sposób komponowała się, nie emanowała jednak nastrojem przygnębienia, który Kukume zapewne by uzyskała, gdyby poszła tam sama.
— Można spróbować — mruknęła do samej siebie, sprawdziła adres, na który miała wysłać propozycje konkursowe, za które miała otrzymać wyróżnienie kilka tygodni później.
Pamięć w jej aparacie była już pełna, jednak nie tylko z powodu tego typu zdjęć, równie wiele miejsca zajmowały fotografie ludzi — te już obiecała sobie najpierw wywołać i włożyć do świeżo kupionego aparatu lub ramek, które dotąd kurzyły się w szafce. Zerknęła na zapisane na kartce adresy mailowe osób, które z nią tamtego dnia były. Kliknęła "Wyślij", załączniki ruszyły w świat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz