niedziela, 15 maja 2022

Od Małgorzaty cd. Tezeusza

Było późno, słońce zdążyło już zniknąć, schować się za horyzontem, jakby w obawie, że i je porwie trzaskający okiennicami wiatr. W budynku gildii było dziwnie cicho i spokojnie, przynajmniej w części sypialnej. Pewnie część gildyjczyków siedziała we wspólnej sali albo w jadalni; wydawało się, że ledwie minęła pora kolacji.
Małgorzata zapukała stanowczo do drzwi kwatery, mocniej przycisnęła materiałowe zawiniątko pod pachą. Ciekawe, czy była u siebie.
Na odpowiedź wcale nie czekała długo.
― Gosiu? ― spytała Tallulah, nie kryjąc zdziwienia w głosie. ― Coś… się stało? ― Zmarszczyła nieznacznie nos, przyglądając się jej. No pewnie, że się kurwa stało.
― Trochę tak. I trochę nie ― odparła mętnie. ― Potrzebuję twojej pomocy, sama tego bałaganu nie ogarnę.
Poczuła na sobie spojrzenie. Oceniające i dość ostre.
― Wejdź ― Tallulah ustąpiła w drzwiach ― ale jeśli mam ci pomóc, to nie karm mnie więcej wymijającymi odpowiedziami.
Skinęła głową. I tak nie miała wyjścia, do kogo z tym pójdzie? W tym stanie niezbyt miała ochotę pokazywać się komukolwiek i gdziekolwiek. O wycieczce do miasta, do specjalisty, nie było nawet mowy. Poza tym, nie miała czasu. Wiecznie, kurwa, nie miała czasu.
Odłożyła zawiniątko na komodę, ogarnęła spojrzeniem pokoik. Dość surowy, prosty, sprawiający wrażenie niezamieszkanego. Wyglądało na to, że obie spędzają w swoich kwaterach mało czasu, z tą tylko różnicą, że wnętrze tej należącej do niej prezentowało się tak, jakby wybuchł tam jakiś artefakt albo jakiś specyfik Sophie, ewentualnie przeszło tornado.
Zresztą, nie ważne.
― No więc? ― Tallulah domknęła drzwi z wyczuciem i skrzyżowała ręce na piersi. ― O co chodzi?
― Muszę zrobić porządek z włosami.
― Tego się domyśliłam.
― Znasz się na ziołach, wię-ęc pomyślałam, że masz gdzieś pod ręką coś na zmianę koloru.
Czarodziejka uniosła brwi, mrugnęła raz czy dwa.
― Powód?
― Fanaberia.
― Gosiu.
Małgorzata przewróciła oczami, spojrzała od niechcenia w zawieszone na ścianie niewielkie lusterko. Jej piękne złote loki, długie aż za łopatkę, zamieniły się w nierówno popalone pasma, kruszące się przy byle dotyku. Odruchowo dotknęła włosów, pogładziła je palcami. Szkoda. Naprawdę szkoda.
― Było zlecenie ― odezwała się w końcu, wciąż zapatrzona w lusterko ― na śmierć w ogniu. I były komplikacje.
Tallulah milczała. Wiatr napierdalał okiennicą.
― Mam słuszne powody, by sądzić, że są pewni… świadkowie. Nie widzieli dużo ― dodała od razu ― ale wolałabym zmniejszyć ewentualne ryzyko bycia kojarzoną z tą sprawą do zera. ― Obejrzała się przez ramię. Twarz Talluli nie zdradzała prawie niczego, za to oczy lśniły w półmroku. Mogłaby przysiąc, że dostrzegła w nich iskierkę zrozumienia.
― Najpierw musimy ci je skrócić ― odezwała się czarodziejka, stając za jej plecami. Ze sceptyczną miną ujęła spalony kosmyk w dwa palce. ― I to dość solidnie.
― Póki nie zrobisz ze mnie łysej - będę zadowolona.
Odgarnęła jej włosy na bok, musiała spostrzec to chujowe oparzenie na karku. Niemalże wyczuła jej zawahanie.
― I z tym też zrobimy porządek. Jest bardzo rozległe?
― Nie. Ten placek, który widzisz, może trochę więcej chowa się pod koszulą.
Tallulah milczała przez chwilę, potarła palcami policzek w zamyśleniu.
― No dobrze ― stwierdziła w końcu. ― Zrobię co w mojej mocy, żebyś nie straszyła ludzi po nocach. ― I uśmiechnęła się do niej w odbiciu lusterka, sprytnie, jak lis.
***
W Vinea Maritoise gniła już od rana, ale nie zamierzała pojawiać się w samej winnicy tak wcześnie. Zaszyła się w tym niewielkim, całkiem wesołym miasteczku słynącym z dobrych terenów pod uprawę winorośli, zręcznych grajków i jeszcze zręczniejszych karciarzy. Belladonnie wykupiła miejsce w okolicznej stajni, psy zostawiła w niewielkim pokoiku na poddaszu, w karczmie, której nazwy nawet nie zapamiętała. Z jej informacji wynikało, że skrytobójcy, których zrzeszał cech, nie mają w okolicy żadnej sadyby, nie słyszała też o żadnym norniku, który by takową prowadził. Może był gdzieś w karmnik, kryjówka rezerwowa, ale o tym wiedziałyby ćmy, nie ona. Wciąż była za mało wtajemniczona.
Tym razem skorzystała z okazji i przespała większość dnia, zakładając, że wezwanie od wicehrabiego będzie dotyczyło - jak zwykle - jakiejś paskudnej roboty wykonywanej w środku nocy. Odkąd zdemolowała mu gabinet, wzywał ją tylko po to.
Nie odczuwała z tego powodu żalu.
Kiedy zapadł zmrok, udała się do winnicy na piechotę, nie było daleko. Ciemny ubiór sprawiał, że trudno było ją zauważyć, a równie ciemne włosy nareszcie się nie wyróżniały. Trochę wiało jej po karku, ścięte pasma łaskotały wciąż gojące się oparzenie, ale nie narzekała. Tallulah, biorąc pod uwagę stan początkowy, spisała się na medal.
Zakradła się do środka tak, jak zwykle. Winnica, choć generalnie wyremontowana i odświeżona, nie stanowiła dla niej wyzwania. Znała tu każdy zamek, każde okno i każdą dziurę, poza tym, sam Tezeusz był tak przewidywalny, że ciężko byłoby popełnić błąd. Kiedyś nawet próbowała mu to wybić z głowy, kiedyś tłumaczyła, że to czyni go ekstremalnie łatwym celem. Czy posłuchał? Nie. Oczywiście, że nie.
Tylne drzwi ustąpiły po chwili zabawy wytrychem w zamku. Złapała klamkę, nim odchyliły się na tyle, by obciążyć nadto zawias i skrzypnąć, ostrzegając przy tym gosposię. Wsunęła się do środka bezszelestnie, jak cień, ostrożnie zamknęła za sobą drzwi. Korytarz tonął w mroku, dopiero w oddali, w jadalni, paliły się liczne świece. I w kuchni. Wydawało jej się, że słyszy głosy.
Zanurzyła się w korytarz, ominęła tę wiecznie skrzypiącą deskę przy komodzie, przylgnęła do przeciwległej ściany.
― Późno już, kochanieńki ― powiedziała Leokadia z troską ― położę się już. Czy życzysz sobie jeszcze czegoś? Pora wprawdzie dziwna, ale jeśli trzeba…
― Nie trzeba ― uciął Tezeusz zmęczonym głosem. Stuknęła filiżanka odłożona na porcelanowy spodek. ― Dopilnuj jedynie, by tym razem poranna gazeta dotarła na stolik sucha.
― Już moja w tym głowa ― głos staruszki był pogodny, Małgorzata zastanowiła się, jak ona z nim wytrzymuje.
Skręciła w inny korytarz, tuż przed samą otwartą przestrzenią jadalni. Gabinet był - mimo remontu i zgodnie z oczekiwaniami - dokładnie tam, gdzie zawsze. I dokładnie tak samo jak zawsze zamknięty. Tym razem nie zadbała o to, by zatrzeć za sobą ślady, drzwi zostawiła uchylone.
Pomieszczenie, całkiem niewielkie w porównaniu do tego, jakim dysponował w Sorii, było utrzymane w pedantycznym porządku. Nawet dokumenty, nad którymi obecnie pracował były rozłożone na biurku w równych odstępach, idealnie ułożone, jak od linijki. Miała ochotę je zrzucić, zrobić kompletny bałagan, zakłócić ten jego idealnie poukładany prawny półświatek i przy okazji wkurwić. Tylko ostatki silnej woli sprawiły, że tego jednak nie zrobiła.
Podeszła do biurka miękkim, elastycznym krokiem, złapała w dłoń pierwszy-lepszy dokument, przebiegła po nim spojrzeniem. Nic interesującego, apelacja o zmniejszenie wymiaru kary. Jeśli znała Tezeusza - a znała bardzo dobrze - wyroku nie zmieni, nawet gdyby ktoś zaproponował mu sporą łapówkę, groził śmiercią albo obie te opcje wdrożył równocześnie.
Drzwi skrzypnęły delikatnie, Małgorzata nawet nie drgnęła. Doczytała dokument do końca i niedbale odrzuciła go na stosik pozostałych.
― Pisałeś, że to pilne. ― Odwróciła się i oparła łokciem o fotel, spojrzała na niego z wyraźnym lekceważeniem i niechęcią. Tezeusz nie przejął się, stał w progu, niewzruszony niczym marmurowa rzeźba.
― Owszem ― potaknął po chwili. Jeśli zaskoczyła go wizyta o tej porze lub to co zrobiła z włosami, to nie dał nic po sobie poznać. ― Od momentu w którym do ciebie napisałem pojawiło się wiele nowych faktów i jeszcze więcej niewiadomych ― kontynuował suchym, rzeczowym tonem. Zamknął w końcu drzwi i zbliżył się do biurka, poprawił rzucony przez nią dokument.
― Zamieniam się w słuch.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz