czwartek, 5 maja 2022

Od Isidoro - The sky is filled with stars, invisible by day

Wszyscy trzej byli szczęśliwi, że konferencja już się zakończyła, a najbardziej szczęśliwy był oczywiście Isidoro. Pan Hopecraft odetchnął z ulgą – mężczyzna wyglądał, jakby lubił ten konferencyjny klimat, ale tym razem napięcie było na tyle wysokie, że i on nie czuł się chyba komfortowo. Serafin burknął coś o tym, że samą konferencję ratowały tylko pojedyncze wykłady, ale gdy Isidoro spytał go, czy w takim razie uważa przyjazd do Toirie za stratę czasu, książę machnął zbywczo dłonią mówiąc, żeby nie przesadzał.
Astrolog czuł się ze wszech miar nadwyrężony. Zarówno fizycznie - bo bolały go już plecy od ciągłego siedzenia, tak na wykładach, jak i w powozie. Jak i psychicznie, bo ciągła konieczność przebywania wśród nieznanych mu osób, do tego takich niezbyt przyjaznych, które tylko czekały na to, by się do niego doczepić albo znaleźć jakąś wyimaginowaną lukę w jego rozumowaniu, była dla niego ze wszech miar męcząca. I choć cała jego przygoda z konferencją była niemożebnie wyboista, Isidoro w końcu mógł powiedzieć, że do Tirie wróci z tarczą.
Było późne popołudnie, gdy Isidoro przemierzał zmyte deszczem uliczki jesiennego Toirie. Blade niebo melancholijnie przeglądało się w licznych kałużach, jego oblicze popękane, niczym odbicie w strzaskanym zwierciadle. Powietrze wypełniała lepka, wilgotna szarość, ludzie przemykali pod osłoną płaszczy i kapturów, usiłując zdążyć przed grożącym w każdej chwili deszczem. I choć ów deszcz zmył z miasta wszelki kolor, nadając mu smutnej, wyblakłej atmosfery zamyślenia, Isidoro parł przed siebie dziarskim krokiem. Bo oto z jego barków zniknął ciężar konferencji, zakończył się ten fragment, gdy źle podjęte decyzje albo błędnie wykonane działania mogły doprowadzić go do przykrych konsekwencji. Nie, teraz wszystko było już zrobione, teraz wszelkie wybory były łatwe, po groźnym sztormie ocean wypogodził się, można było bezpiecznie żeglować.
Isidoro skręcił w jedną z alejek, jak po sznurku dotarł do wtulonego w róg ulicy zakładu. Z nieczytelnym szyldem, z rozpadającą się barierką, był widoczny tylko dla tych, którzy wiedzieli, po co idą. Astrolog zawsze wiedział, po co idzie, więc odważnie nacisnął klamkę warsztatu, wszedł pewnym krokiem do środka, zdejmując z głowy kaptur.
W środku – ciepło blasku lampy, tańczące wśród zębatek i mechanizmów. Ciche tykanie metalowych mechanizmów, spokojne trzeszczenie rozwijających się sprężyn, miarowe skrzypienie wahadła. Pośród tego wszystkiego stary, brodaty krasnolud, pochylający się w skupieniu nad mikrochaosem przekładni, zamkniętym w maleńkim sercu zegarka. Na widok Isidoro, zegarmistrz uniósł wzrok znad swojej pracy.
— Przyszedłem odebrać zamówienie — oznajmił astrolog, zaś krasnolud skinął głową.


Mój drogi Isi,
nie pytam o to, jak Ci się powodzi i czy zdrowie Ci dopisuje, bo znając Ciebie wiem, że radzisz sobie wyśmienicie. Zastanawiam się raczej, czy przyjdzie kiedyś taki czas, gdy zasiądę do czytania listów od Ciebie, zaś Aveline przestanie śmiać się ze mnie, że za dużo wzdycham i kręcę głową. Pozwól, że odniosę się do wszystkiego od początku (…)

Isidoro wczytał się w długi list od brata, uważnie przebiegał wzrokiem kolejne linijki wypełnione ciasnym, smukłym, nieco pochylonym pismem. W wyraźnie spisanych literach tkwiła siła i stanowczość, twarda stalówka kreśliła ostre znaki, każda linijka sięgała symetrycznie od marginesu do marginesu. Było to pismo człowieka przywykłego do wydawania poleceń i tego, że polecenia te bezzwłocznie wykonywano.

(…) zaś jeśli chodzi o ostatnią kwestię – przesyłam Ci ów zegarek, zmodyfikowany tak, jak o to prosiłeś. Pozwoliłem sobie poczynić drobne korekty w Twym projekcie – cieszę się, że prócz samego opisu zdecydowałeś się również tak dokładnie nakreślić mi powód, dla którego każdy element ma mieć taką, a nie inną postać. Skonsultowałem wszystko ze znanymi mi ekspertami, ci zaś, według swej najlepszej wiedzy, dodali tu i tam nieco pasujących i potrzebnych elementów. Nie mam wątpliwości, że teraz Twój projekt powinien funkcjonować o wiele lepiej. Tak samo jak nie mam wątpliwości, że przewidziałeś taki obrót wypadków. (...)

Isidoro uśmiechnął się przelotnie. Dawno się nie widzieli, ale Luciano nadal dobrze go znał, a myśli Isidoro, choć tak często trudne do pojęcia przez innych, w jakiś sposób zdawały się zupełnie naturalne i logiczne dla umysłu Luciano. Tak samo, jak naturalne i logiczne były dla serca Mattii.

Aveline i dzieciaki przesyłają Wam obu pozdrowienia. Mam nadzieję, że wśród wszystkich swoich licznych ekscesów będziesz w stanie wygospodarować nieco czasu i odwiedzić mnie w nieodległej przyszłości – jak tak dalej pójdzie, najmłodsi zapomną, jak wygląda ich wujek.
Opiekuj się Matim. Jego życie ostatnio zbyt gładko się układa, a to nigdy nie jest dobry znak.

L.

Isidoro złożył list, włożył go z powrotem do koperty, a potem odłożył na biurko. Wziął dołączoną do niego paczuszkę, pociągnął za wiążący ją sznurek. Kawałki materiału rozchyliły się, ukazując złocisty błysk metalu. Astrolog otworzył klapkę, popatrzył na starannie grawerowaną tarczę – była taka, o jaką prosił, ale faktycznie Luciano zmienił materiał. Bo zamiast tego, który wymyślił Isidoro, poszczególne elementy lśniły charakterystycznym, trudnym do określenia kolorem irydu. Metal z nieba, pochodzący prosto spomiędzy gwiazd.
Astrolog usiadł wygodniej na fotelu, zapadł się nieco w miękkie oparcie, zamykając w dłoniach zegarek. Opuścił powieki, odcinając się kompletnie od zewnętrznego świata, krok po kroku schodząc świadomością głębiej we własne wnętrze, sięgając do tych dalekich pokładów własnej magii. Isidoro pozwolił, by ten gwiezdny, srebrzysty strumień, przepłynął przez jego dłonie i rozlał się wśród grawerunków, zestalając się kolorem magii; by dotarł do lśniących we wnętrzu mechanizmu kamieni, by spoczął w ich symetrycznej strukturze. Coś wiązało się między wysokością firmamentu, a niskością śmiertelnego świata, coś złączyło się między odległym przeznaczeniem, a bliskim tu-i-teraz. Sam Isidoro nie był pewien, dokąd dokładnie zmierza ścieżka, którą podążała w tym momencie jego magia, nie widział jej końca. Ale wiedział, że to była ta właściwa droga, więc podążył nią bez wahania – tak jak zawsze, gdy przeznaczenie prowadziło go za rękę.


Tadeusza znalazł tam, gdzie się spodziewał – w bibliotece. Czarnoksiężnik siedział w swoim ulubionym, wysokim fotelu, na kolanach spoczywał mu pachnący nowością, gruby zeszyt w okładce z barwionej tektury. Na przedzie – fantazyjnie wykaligrafowane The Lancet wraz z datą bieżącego miesiąca.
Gdy Isidoro się zbliżył, Tadeusz uniósł wzrok znad tekstu, popatrzył na astrologa.
— Nowy sposób leczenia kamicy nerkowej – tym razem bezinwazyjny. Próbowali rozkruszać kamienie w ciele za pomocą dźwięku. Interesujące podejście, ta litotrypsja. — Medyk zamknął zeszyt, złożył łapy w kontemplacyjnym geście. — Ale po twojej minie wnioskuję, że nie przyszedłeś rozmawiać o metodach leczenia przypadłości, która może ci ewentualnie zagrozić za więcej niż dekadę. — Tadeusz spojrzeniem wskazał drugi fotel. — Siadaj, jeszcze się w życiu nastoisz.
Isidoro usiadł, a Tadeusz znów się odezwał.
— W takim razie – słucham. Widzę, że przyszedłeś z jakąś sprawą.
— Tak — W dłoniach Isidoro pojawiło się przewiązane ozdobnym materiałem pudełko. — Dzisiaj jest specjalny dzień…
Gdyby Tadeusz posiadał brwi, jedna z nich zapewne właśnie by się uniosła.
— Dzień jak dzień. Nie nazwałbym go specjalnym.
— Ale dziś są twoje urodziny.
Tadeusz zamilkł na moment, rzucił Isidoro dziwne spojrzenie.
— Faktycznie, są. Po tylu latach nie powiem, bym przywiązywał do nich specjalną wagę…
— Mimo to – chciałem złożyć ci życzenia — Isidoro wyciągnął pakunek w stronę medyka. — I dać prezent. Proszę.
— Doprawdy… — mruknął Tadeusz, odbierając pudełko, rozsznurowując wstążeczkę i uchylając pokrywkę.
W środku – niewielka, miękka poduszka, na której środku ciążył złoty zegarek kieszonkowy. Ozdobione gwiezdnym motywem wieczko nie pozostawiało wątpliwości, od kogo mógł pochodzić prezent, zaś gdy Tadeusz wyjął zegarek i otworzył, jego oczom ukazała się bogato zdobiona tarcza. Głęboki granat galwanizowanego metalu lśnił chłodnym blaskiem, a subtelnie wykonane, złote wskazówki powoli odmierzały czas, tykając na granicy słyszalności. Starannie wygrawerowane symbole znaków zodiaku i fazy księżyca współgrały z mechanizmem, mówiąc o tym, co widnieje na niebie nawet wtedy, gdy wszystkie gwiazdy kryły się za zasłoną jasnego błękitu albo chmur. Splot drobnych szafirów, muśnięcie gwiezdnego irydu, tchnienie magii zamknięte w geometrycznym mechanizmie.
Tadeusz przez moment obracał w łapie zegarek, przyglądając się mu z uwagą.
— Przyznam, że miałeś ciekawy pomysł, również sam projekt zasługuje na uznanie — powiedział w końcu, przymierzając łańcuszek do guzika swojej kamizelki. — Dziękuję za prezent. Nie spodziewałem się. Życzeń, prezentu ani tym bardziej – magii w jego wnętrzu. Jeszcze na dodatek twojej, przecież ją poznaję. — Tadeusz przeniósł wzrok na astrologa. — Powiedz mi, Isidoro, co dokładnie postanowiłeś zakląć w tym zegarku?
Isidoro odpowiedział enigmatycznym uśmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz