środa, 18 maja 2022

Od Weroniki cd. Serafina

Zadrżała pod jego wzrokiem, cofając się powoli, poszukując oparcia w postaci wyszczerbionej boazerii, zaraz ponownie podciągając kolana pod samą brodę, wtulając się ramionami w swe niezdrowo chude, trupie nogi. Schowała twarz w plisowanym materiale białej, zdewastowanej sukni, ukrywając spojrzenie przed sylwetą nieznajomego czarnoksiężnika.
Nienawidziła tego uczucia. Nowego uczucia. Słowo poniżenie przekradło się do wampirzego umysłu.
Odkalsznęła sucho, szybko spodziewając się nawracających skutków spożytej klątwy. Wciąż czuła na wargach smak krwi.
— Dobrze, to teraz od początku. Należysz do Gildii? — Serafin powtórzył pytanie, sunąc powoli do przodu. Ręce wampirzycy wystrzeliły ku górze, pognały w stronę głowy, zupełnie jakby zechciała odciąć się dłońmi od stukotu jego kroków. Uniosła zlęknione spojrzenie, kiwnęła.
Gildia, jej nowy dom. Jej nowa rodzina.
Przez wieki karmiony okrucieństwem umysł nie mógł jednak znać prawdziwego znaczenia tych słów. Bliscy i schronienie – miejsce, w którym mogła poczuć się bezpieczna, ale w którym nikt nie czuł się bezpiecznie obok niej.
Skąd miała wiedzieć? Wiedzieć, że robi źle, nie przeciwstawiając się swej naturze? Nie znała innego życia. Tylko takie, w którym bestialstwo stało się przyjmowaną z góry normą. W którym nie wstydziła się swojego zezwierzęcenia, drapieżności. Nie, kiedy Weronika nie wiedziała nawet co to wstyd.
— W porządku — mruknął czarodziej, nie odwracając od niej spojrzenia swych onyksowych tęczówek. — To kolejne pytanie, raz jeszcze. Gdzie twój stwórca?
Nieprzyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż wystających kosteczek kręgosłupa, dzika emocja zatrzasnęła swe szpony na wampirzych piersiach. Wspomnienia niedawnych nocy nie były czymś, co potrafiła znieść. Jeszcze nie.
— Martwa — wymamrotała krótko, głos załamał się w pół słowa, czerwone oczyska, z nagła zaszklone, błysnęły rozżaleniem. Pozwoliła dłoniom zacisnąć się na włosach przy samym czubku głowy. — Martwa, martwa, martwa!
Serafin wzruszył ramionami, zupełnie nieporuszony jej słowami.
— Boli — powtórzyła cichutko tak dobrze znane ostatnio słowo, czując, jak nieprzyjemne palenie ponownie parzy jej przełyk, jak mięśnie, niedawno skrępowane, odmawiają posłuszeństwa, z nagła ociężałe na tyle, by zmusić smukłe rączki do opadnięciu wzdłuż bioder, wylądowania na zakurzonej podłodze.
Nie wiedziała, na co liczy. Współczucie, pomoc? Niedoczekanie.
— Oczywiście, że boli. — Ciepły ogień świec odbił swój blask od złotych szponów, oślepił kobietę na krótką chwilę. Dostrzegła w mroku jego obrzydliwy uśmiech. — Niestety, nie jestem w stanie stwierdzić, co z tobą będzie. Nie mogę też wiedzieć, jak składniki klątwy zareagują na twoją przypadłość.
Weronika uniosła brewkę w niemym pytaniu. Zadrżała, czując, jak przez jej ciało przelewa się fala gorąca. Wszystko wydawało się palić. Ściana, podłoga, klejące się do szyi włosy, zniszczona sukienka. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej, w swym martwym żywocie, czuła tak straszliwy, fizyczny ból.
Cyniczny uśmieszek malował się nieustannie na wargach czarownika, dalej wpatrującego się z góry w swą ofiarę. Otworzył usta, w bezwzględnej potrzebie uświadomienia Weronice, iż:
— Nie żyjesz, robaczku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz