wtorek, 10 maja 2022

Od Lei — One for sorrow, two for joy…

…three for a girl, four for a boy, five for silver, six for gold, 
Seven for a story yet to be told.1

Wzięłam głęboki oddech, raz jeszcze spróbowałam odtworzyć kolejno w głowie zaplanowany przebieg gry. Uśmiech zaplątał się na wargach, opuszki palców musnęły złożoną na cztery kartkę schowaną w kieszeni.
— Mam tylko nadzieję, że przypadkiem mi nie wypadnie — mruknęłam do samej siebie, zdmuchnęłam z czoła wpadający do oka kosmyk.
Splatałam nerwowo palce ze sobą, usiłując nie dopuścić do głosu tych złośliwych myśli, które co rusz podsuwały, co może pójść nie tak. Mogłam przekręcić słowo albo i całe zdanie, bo przecież jeden błąd pociąga za sobą lawinę kolejnych, a wtedy cały plan spali się na panewce. Może jednak powinnam raz jeszcze przeczytać notatki…?
Mimo wszystko, nim myśli zdążyły podsunąć kolejne wizje, jeden głęboki oddech później zapukałam do drzwi laboratorium alchemicznego. Nie minęła długa chwila, gdy zza nich wychyliła się alchemiczka. Jedną dłoń oparła o framugę, w drugiej zaś trzymała skrawek papieru, w którym rozpoznałam list od Raniusza.
— Widzę, że jestem dziś rozchwytywana — zaśmiała się, po czym usunęła z przejścia.
— Czyli dzień jak co dzień? — pokręciłam głową, urwałam na chwilę. — Ale nie przeszkadzam, mam nadzieję?
— Nie, nie, skąd, wejdź — machnęła ręką. — I tak miałam zaraz do ciebie iść.
Chwila moment. Zatrzymałam się w pół kroku, zakrztusiłam niewypowiedzianym słowem..
Sophie pomachała drugą kartką: już nie listem, tylko rysunkiem sroki i mapą, odkrytą w całej swojej okazałości.
— Och… — wykrztusiłam wreszcie.
— Coś nie tak? Chcesz napić się wody?
— Nie, nie — dłoń sięgnęła odruchowo w stronę karku. No tak, to Sophie. — Poznałaś się już z Raniuszem?
— I z jego pomocnikiem. Zdążył mi już wszystko wyśpiewać.
Drewniany ptak stał spokojnie na stole, wpatrzy w sobie tylko znany punkt na ścianie.
— Musiałaś być dla niego bardzo miła — uniosłam brwi, łokieć nie trafił w oparcie krzesła.
— Odrobina ciepła — w oczach alchemiczki błysnęła łobuzerska iskra — i konwersacja od razu idzie płynniej.
— Nic się przed tobą nie ukryje.
— Robię, co mogę — wzruszyła ramionami, nie ukryła jednak uśmiechu.
Przewróciłam oczami, spojrzałam na zgaszony knot świecy na biurku. Kartka, która została przywiązana do nóżki drewnianego ptaka, nie zawierała jedynie rysunku sroki-pirata z przepaską na oku. Mapa prowadząca do kolejnego celu, czyli mojego pokoju, została naszkicowana sokiem z cytryny. Atrament sympatyczny, który ujawniał się po wystawieniu kartki na działanie ciepła, w tym przypadku: płomienia świecy. Zgodnie z planem, miałam przyjść do Sophie i dać jej podpowiedź mającą naprowadzić ją na ten tok rozumowania, odwołać się do współpracy pszczół i wosku powstającego dzięki ich działaniom. Powtarzany w myślach po wielokroć rebus został jednak rozwiązany, zanim został w ogóle wypowiedziany, i musiałam przyznać w myślach, że właściwie powinniśmy byli spodziewać się takiego obrotu spraw.
— A właśnie — gdy kobieta, gotowa już do wyjścia, raz jeszcze prześledziła wzrokiem mapę, ja z kolei wyciągnęłam rękę. — Zapisywałaś już jakieś informacje powiązane z Raniuszem w notatniku?
— Tak, z mapą — uniosła brew, niemniej sięgnęła po przedmiot i pokazała mi zapisaną kartkę.
— Hmm… — zaplotłam ręce na piersi, pochyliłam głowę, by ukryć wpływający na wargi uśmiech — zatem obawiam się, że muszę go skonfiskować.
— Słucham? — wzrok odruchowo powędrował w stronę jej nieodłącznego przyboru
— Poproszę twój notatnik — powtórzyłam. — Wiedźma z wyspy wciąż poluje na Raniusza. Jeśli czytałaś list, już znasz sytuację — wyjaśniłam możliwie poważnie, coraz pewniej — nie w smak jej, że chce się jej wymknąć. Ma szklaną kulę, w której podgląda jego działania i bardzo możliwe, że również nasze.
— Brzmi poważnie — alchemiczka pokręciła głową, znaczenie wypowiedzianych słów bynajmniej nie współgrało z drżącą wargą
— A i owszem. Ale! — z kieszeni wyciągnęłam drugi — Mam tu taki, którego kartki zostały zaklęte magią. Wiedźma nie zdoła przejrzeć zapisanych w nim informacji.
Nieco niepewnych ruchem ręki podałam przedmiot alchemiczce. Był przede wszystkim praktyczny, jedyną ozdobą było tłoczenie przedstawiające okwieconą gałąź jaśminu na okładce. Gruby plik kartek otulała oprawa ze skóry, całość zaś spinał rząd lśniących, okrągłych klarem. Z drugiej strony również dodano zabezpieczenie: dwa plecione sznurki po obu stronach okładki, które można było ze sobą przewiązać, w ten sposób zapobiegając niechcianemu otwieraniu się notatnika i niszczeniu kartek.
— No dobrze — odłożyła swój do szuflady, choć zdawała się już domyślać, co zamierzamy — zatem wydaje się, że nie mam wyjścia.
— Chodź — mrugnęłam, zaśmiałam się krótko i ruszyłam w stronę wyjścia — to dopiero początek.

Skrzynka nie miała żadnych szans w starciu z Sophie.
Dostrzeżona bystrym wzrokiem krótką chwilę po rozpoczęciu poszukiwań, zdjęta płynnym ruchem. Nawet jeśli Michelle umieściła ją tego dnia na samym szczycie szafki, alchemiczka weszła na krzesło, złapała równowagę, ostrożnie rozkładając ręce i rozkładając równomiernie balast. Wyprostowała zgięte kolana, wzięła głęboki wdech. Sama stałam tuż obok, gotowa w razie potrzeby pomóc.
— Rozumiem, że Raniusz wymaga też testu sprawności fizycznej?
Machnęłam ręką.
— Spokojnie, stawia raczej na umysłową. To bardzo światły pirat.
— Skąd właściwie się znacie? — podjęła grę.
Skrzynka została zdjęta, kobieta otrzepała jeszcze tylko rękawy.
— Niezbadane są ścieżki wilków morskich. Zwłaszcza takich w ptasiej formie — zaczęłam, rozciągając sylaby. Coś powiem, coś na pewno powiem. — Poznaliśmy się w lesie. Jak polowałam. A Hugo zbierał grzyby — przeciągnęłam wzrokiem po podłodze, zaraz jednak zerknęłam znów na alchemiczkę. — Co tu dużo mówić, nie mogliśmy mu odmówić.
— Rozumiem.
Sophie przyjrzała się skrzynce, przebiegła palcami po gładkim drewnie. Przy otwarciu wisiała maleńka kartka, na której można było odczytać dwuwiersz:

Jeśli umiesz mnie zatrzymać, jesteś dobrym przyjacielem. 
Znikam, gdy zna mnie zbyt wiele osób. Czym jestem?

— Zdaje się, że skrzynka kryje w sobie jakąś tajemnicę — alchemiczka uśmiechnęła się, uniosła ostrożnie wieku. Drewno zaskrzypiało miło, śpiewnie, poddało się bez oporów dotykowi smukłych palców, odsłoniły wnętrze wyłożone wyheblowanymi, sosnowymi deseczkami.
Kolejne kartki zaszeleściły miękko. Na wierzchu ułożona była krótka notatka:

Droga Sophie,
jesteś coraz bliżej rozwiązania zagadki. Przypuszczam, że skontaktowałaś się już z moją kolejną pomocniczką, tym razem nielotem, zapewne jednak będzie Wam nieco łatwiej się dogadać.
Informacje, które tu Ci zostawiam, mogą być trudne do przyjęcia, niemniej wierzę, że dasz sobie z nimi świetnie radę.
Przecież kto, jeśli nie Ty?
Czas mnie nagli, pióra świerzbią i wołają, bym nie pozostawał zbyt długo w miejscu.
R.

Sophie uniosła brwi, niemniej sięgnęła po kolejną stronę.
— Proszę, proszę — uśmiechnęła się, powiodła wzrokiem po tekście.
A raczej po zapisanych w równych rządkach symbolach:

↘⇑⇞y⥀↡⍖↔⥺?⧪⥝⥀⍖⇞?⇣↕⍖↯?⍖x⥺?⧪⥝⥀
3⍖y?ψ⧪⥝⇑ψ3*⥝⥀⍖↥↜⭆⍖ψ3⍖y?↔⥝⥀↘
?↥?⍖↡⥀x↥⍖↯?⇞↯?⧪⥝⥀⇞⭈⍖↘3⥺3
↡⥀⇞*3⍖ψ3↔⧪?ψ⇞;3⍖ψ?x↥3⥺3


↥3⍖yψ⥀↖ψ⍖↔⥺↑⇔?;⥝⥀⍖;?yψ⥀*⥝⥀⍖↘⥝⥀⧪3
⧪6⭆xψ3⍖↡⥀x↥⍖*⥝⭈↣⥝⍖⇞yψ⥀⧪3
;↜⍖*⥝⥀⇔↜⍖x⥝↑↔3⍖⧪6*⥝?⇣↣⥀
↖↓?↖⥝3⭆⍖*⥝⍖↯⥝↑⇞⥝⍖*⥝⥀⍖y?⇣*⥝⥀


ψ3⧪3y↥?⇣↖⥝⍖⇔↣⥝x;?⍖↡⥀x↥⥀⇣⍖↖⥀**⥀↡
*3⍖⇞y?⇔⥝3ψ↔⥝⍖?;?⍖⧪6;?↣⍖↥⥀y3ψ⍖↣⥀↯⥝⥀↡
x;yψ6*⥝3⍖⇔⥀ψ⍖ψ3⧪⥝3x↠⧪⍖;↣↜↖3⍖⥝⍖↯?;y6⧪6
↣⥀↖ψ⍖ψ⥺?↖⥝x↥6⍖⧪⍖⇣y?⇞;↜⍖x;3y⇔⍖;y6↡⥀⍖↯y3⧪⇞ψ⥝⧪6

— Wydaje się, że Raniuszowi zależało na tym, by nikt niepowołany nie zdołał dotrzeć do jego skarbu — stwierdziłam.
— No dobrze — Sophie obróciła ołówek między palcami, rozłożyła na stoliku notes, tuż obok zaś stronicę zapisaną symbolami. — Po kolei.
— Jeśli będziesz chciała podpowiedź, daj znać — uśmiechnęłam się, usiadłam wygodniej na krześle.
— Najpierw spojrzę — zabrała się od razu do pracy. — Na początku kilka założeń. To mi wygląda na szyfr podstawieniowy. Czyli poszczególne litery zostały zastąpione przez inne znaki graficzne, których porządek jest stały. Zapewne po rozszyfrowaniu będzie to po iferyjsku, skoro listy też były pisane w tym języku — urwała na chwilę, zaczęła wodzić palcem po kryptogramie. — Nie ma odstępów między słowami, czyli przerwa zapewne albo w ogóle nie jest zaznaczona, albo ma swój symbol, który jednak nie został uwzględniony na końcu każdej linijki. Co potencjalnie mogłoby sugerować, że trzeba będzie rozdzielać słowa na własną rękę.
Nie skomentowałam jej wypowiedzi słowem, pozwoliłam dalej myśleć na głos.
— Z drugiej strony, znak "⍖" występuje bardzo często. Wychodzi na to, że… — znów urwała, wargi poruszały się bezgłośnie — aż czterdzieści sześć razy. Niektóre inne znaki też pojawiają się często, ale nie aż tak — ołówek zaczął kreślić kolejne notatki. — "3" już dwadzieścia siedem. Też dużo, ale dysproporcja jest ogromna. Czyli obie to najpewniej albo samogłoski, albo pierwsza z nich to odstęp. Pytanie, czy zostały tu też uwzględnione znaki interpunkcyjne?
— To pytanie do mnie?
— Nie, nie, póki co głośno myślę — postukała grafitem o kartkę — w różnych kombinacjach, ale znaki się powtarzają, można wśród nich znaleźć trzydzieści dwa różne. Czyli dokładnie tyle, ile jest liter w alfabecie. Nie wszystkie, co prawda, muszą pojawić się w tekście, więc to nie wyklucza wystąpienia odstępu, ale zapewne jest większość. Czyli na interpunkcyjne, kropki albo przecinki, raczej nie ma tu miejsca.
Skinęłam głową, nie odezwałam się jednak ani słowem. 
Wśród najczęściej powtarzających się znaków, oprócz "⍖" i "3", można było też znaleźć "⥀" w liczbie wystąpień dwadzieścia dziewięć, "⥝" z trzydziestoma oraz "?" z dwudziestoma sześcioma. Nieco mniej, ale też pokaźny zbiór, miały: "y" z szesnastoma, "⧪" z siedemnastoma oraz "ψ" z dwudziestoma.
— Zatem większość z nich to samogłoski — ciągnęła Sophie. — I myślę, że najlepiej będzie założyć, że "⍖" jest rzeczywiście odstępem. Z kolei "3", "⥀" lub "⥝" to zapewne w jakimś ciągu najczęściej powtarzające się samogłoski, czyli "a", "i" i "e". Z czego ani "3", ani "⥝" nie mogą być "e", bo występują samodzielnie przy założeniu, że odstępy zostały uwzględnione. Czyli bardzo prawdopodobne, że "⥀" jest naszym "e"... — zerknęła raz jeszcze na kartkę. — Tak, i wtedy "⥝" będzie zapewne "i", bo zbitka "ie" jest bardzo częsta w naszym języku. W takim wypadku, "3" będzie "a". Ewentualnie "o"...
— Jesteś przekonana, że kończyłaś alchemię, a nie kryptologię? — zaśmiałam się. — Nie potwierdzam ani nie zaprzeczam żadnemu wynikowi, ale idzie ci naprawdę sprawnie tak czy tak.
— Myślę, że na studiach, czy nawet podczas nauki jako takiej, nie chodzi przede wszystkim o zdobycie wykształcenia w swojej wąskiej dziedzinie — stwierdziła. — Ważniejsze są umiejętności, które się nabywa przy okazji. Zdolność selekcji informacji. Logicznego i analitycznego myślenia. To nie jest wyłącznie domena alchemii, przydaje się też na co dzień.
— W pewien sposób — zamyśliłam się — wszystko się ze sobą łączy.
— Może nawet ciaśniej niż się to wydaje na pierwszy rzut oka — skinęła głową.
— Czyli mówisz, że sobie radzisz?
Wzruszyła lekko ramionami, wróciła wzrokiem do tekstu.
— Przekonamy się.
Z każdym maźnięciem ołówka szyfr stopniowo zaczął przeradzać się w zrozumiały tekst. Jako "o" został zdemaskowany "?", z kolei "u" już dłużej nie mogło się ukrywać jako "↜".
— Skoro mamy już samogłoski, pora na pozostałe — postanowiła. — W ostatnim wersie pojawia się samodzielnie "⧪". Czyli może być to "w" lub "z". Ale podejrzewam, że to "w", bo łączy się dużo częściej z samogłoskami i nie ma stałych, rzucających się w oczy połączeń ze stałymi spółgłoskami, które sugerowałyby na przykład "cz". I przy takim założeniu mam też "b" jako "⇔", tym oto sposobem odczytam "bez". Czyli to sugeruje, że czegoś brakuje, a wtedy słowa też odmieniają się w charakterystyczny sposób, w liczbie mnogiej często jest końcówka "ów", która nawet... — znów chwila przerwy — pasowałaby to pierwszego słowa po "bez". Czyli mamy "ψ3⧪⥝3x↠⧪", które zmienia się w "ψawiaxów"… "Zawiasów".
Ucieszyłam się, że nie muszę stawać w szranki z Sophie.
— Wychodzi na to, że masz już prawie cały tekst — zagadnęłam.
— Poprawka — uśmiechnęła się. — Mam cały. Jeśli ma się większość liter, resztę można podstawić w trakcie czytania.
— No tak, czego się spodziewałam — wstałam z krzesła i spojrzałam jej przez ramię. Przepisywała właśnie jeszcze raz tekst, teraz już odkodowany:

Mądrej głowie dość po słowie,
A rozwiązanie za rogiem,
Oto jest podpowiedź mała -
jedna zagwozdka została.

Korzeni nie widziało niczyje oko,
A przecież to coś sięga bardzo wysoko,
Od drzew wybujało wspanialej,
Chociaż nie rośnie wcale.2

Zawartości blisko jesteś cennej,
Na drobiazg oko wykol teraz lepiej:
Skrzynia bez zawiasów, klucza i pokrywy,
lecz złocisty w środku skarb kryje prawdziwy.3

— Jak zagadka nie szyfrowana, to upoetyzowana, rozumiem — zaśmiała się.
— Jedna zagwozdka została — powtórzyłam z treści. — Raniusz już na pewno nie może się doczekać.
— Po kolei — zamyśliła się. — Pierwsza zwrotka była dana zapewne po to, żeby tekst był dłuższy i dało się go łatwiej rozkodować. Zatem muszę rozwiązać dwie zagadki, które pokierują dalej ku skarbowi. W każdej, jak podejrzewam, chodzi o konkretny przedmiot lub obiekt. Nie wygląda mi na to, by chodziło tu o jakąś osobę.
— Ciepło.
— Nie ma korzeni — kontynuowała. — I jest wyższe niż drzewa. W dodatku to obiekt statyczny, raczej nie roślina. Może dom? — potarła podbródek. — Nie ma korzeni, stoi po prostu na fundamentach. Budynek gildii jest też jest kilkupiętrowy, więc drugi wers by się zgadzał. I nie rośnie. Chyba że ktoś postanowi dobudować piętro, ale póki co nic na to nie wskazuje.
Uciekłam wzrokiem w bok.
— Z drugiej strony, może mieć bardziej ogólny charakter — podjęła. — To może sugerować, że takich obiektów jest więcej niż jeden. Czyli pasuje jeszcze na przykład — pstryknęła palcami — góra!
— Trafiłaś.
— Tylko, zdaje się, na terenach gildii nie ma zbyt wielu wzniesień — zauważyła.
— A wyjrzyj przez okno.
Alchemiczka nie potrzebowała dalszych słów zachęty. Płynnym ruchem poderwała się z krzesła i podeszła we wskazane miejsce, wzrok popłynął przez zazielenioną okolicę. I zatrzymał się na Hugonie, który niedaleko usypał kopczyk, sięgający zielarzowi mniej więcej do kolana. Nawet z tej odległości mogłam poznać, że jest z siebie bardzo zadowolony.

— Od drzew wybujało wspanialej? — zapytała go Sophie, gdy już zebraliśmy się we trójkę.
— Rozmiar to nie wszystko.
— Hugo! — wydusiłam.
— Drzewo też od czegoś zaczyna — rozłożył ręce, wcale nieprzejęty wysokością swojego dzieła. — Sadzonki, ziarenka, tego typu. Poza tym, siła tkwi w metaforze.
— W tej górze na pewno nie — zaśmiałam się. Po czym odwróciłam się znowu w kierunku kobiety. — Z tego miejsca zaczyna się ostatnia część. I tutaj, w zasięgu wzroku i rąk, został ukryty przedmiot, który doprowadzi cię do rozwiązania zagadki. Pamiętasz treść ostatniego wiersza?
— Skrzynia bez zawiasów, klucza i pokrywy, lecz złocisty w środku skarb kryje prawdziwy — wyrecytowała bez zająknięcia.
— Słowo w słowo.
— Zastanawiałam się nad piorunem — przyznała, zerknęła na bezchmurne niebo. — Ale skoro mówicie, że jest w zasięgu wzroku,to nie to.
Jadownik zaśmiał się w głos.
— Podoba mi się bardziej niż faktyczne rozwiązanie — stwierdził. — Ale to nie to, zgadza się. Myśl bardziej przyziemnie.
— On znalazł tę ze skrzynią — zaczęłam. — Drugą ja, i kiedy mu ją opowiedziałam, strzelał najpierw, że chodzi o wiarę. Więc teraz może sobie mówić o myśleniu w sposób przyziemny.
— Co poradzić — rozłożył szeroko ręce.
— Pasowałby też małż — stwierdziła. — Ale "złocisty" wyklucza takie rozwiązanie. Chyba że chodzi raczej o zbliżony kolor, skoro bawimy się w metafory — spojrzała na zielarza.
— Czyż poezja nie jest wspaniała? — odparł tylko. — Kombinuj, Egberts.
— Żółty lub pomarańczowy — stwierdziła. — Złoto w pirackiej skrzyni brzmiałoby najprościej.
— Jak nie metaforycznie w opór, to w opór dosłownie — Hugo pokręcił głową.
— Skupiłabym się zatem na skrzyni — zamyśliła się znów, nawinęła na palec pasmo blond włosów.
— Dobry trop.
Nie tak długą chwilę później rozwiązanie zostało odnalezione:
— Jajko!
Niedaleko pod drzewem znajdowało się gniazdo uplecione z kilku gałązek. Wprawdzie wykonane zbyt niewprawną ręką, by jakiś ptak chciałby się niego przyznać, niemniej gdy tak patrzyłam na dzieło rąk swoich i Michelle, doszłam do wniosku, że przypomina je wystarczająco. W środku umieszczona zaś została wydmuszka rozbita wcześniej na pół: gdy rozchyliło się ostrożnie obydwie połówki, ze środka można było wyjąć nieco pogiętą kartkę:

W stronę północy odwróć swe lico,
zamaszyście racz przejść kroków co nieco:
Trzy prosto, cztery w prawo,
Skarb mój znaleziony, składam ukłony.

Obawiałam się nieco punktu, który wymagał określenia strony świata: zupełnie niepotrzebnie, bo Sophie tylko krótko spojrzała na położenie słońca, po czym bez problemu wykonała kolejne punkty, w ten oto sposób dochodząc do starego dębu, w którego pniu lata słoty i słońca wydrążyły głęboką dziurę.
Dłoń alchemiczki bez wahania zanurzyła się w zagłębieniu, wymacała po chwili to, co zostało schowane. Chwilę manewrowała w środku, wygięła nieco mocniej ramię, a Hugo przybrał skruszoną minę.
— Jakby taki Księżycogryz się dorwał, to byłoby nieciekawie — wzruszył ramionami.
— Raniusz prosił, by przekazać pozdrowienia — uśmiechnęłam się — i podziękowania, skoro teraz nie musi martwić się o swoje skarby i o to, że dorwie się do nich albo do niego wiedźma.
— Cieszę się, że mogłam pomóc — alchemiczka oparła się o pień. — Nie miałam zbyt wiele do czynienia z piratami, ale ten wydawał się być bardzo miły.
Po krótkiej chwili pudełko zostało jednak wyciągnięte. Sophie obejrzała je uważnie. Nie wyróżniało się niczym specjalnym: ot, podstawę stanowiły dwie nieduże deski, połączone ze sobą kilkoma dyskretnie wbitymi gwoździkami. Drewno zostało jednak starannie wyheblowane, a późnej zaimpregnowane, palec sunął gładko po jasnej powierzchni otoczonej okrągłymi słojami.
— Otwórz — zachęcił ją.
— Już, już.
Po chwili siłowania się z zapinką, która zamykała akacjowe pudełko, Sophie udało się ją podważyć. Ukazała się plansza. Jej powierzchnia nie była już tak jednolita jak po drugiej stronie: na dłuższych bokach zostały wyżłobione niewielkie, okrągłe zagłębienia, po dwanaście z każdej strony. Z kolei przy krótszych bokach dołki były szersze, przypominały nieco koryto, na każdą stronę przypadało już tylko po jednym. Na krawędziach dłuto rzeźbiarza poprowadziło również misterne, faliste linie przywodzące na myśl ułożone naprzemiennie liście akacji oraz kwiatów róż. Tuż obok umieszczono też czarny woreczek z aksamitnego materiału. Jego zawartość pobrzękiwała wesoło, zachęcała do otworzenia.
— Może się wysypać — ostrzegł zielarz — więc radziłbym na planszę.
— Zaraz się przekonamy — Sophie rozsupłała sznurki, a z wnętrza tobołka wychynęły się kolejno półokrągłe kamyki, dokładniej siedemdziesiąt dwa, błyskając ciekawsko w promieniach majowego słońca. Półszlachetne kulki mieniły się feerią barw, wpadały kolejno do otworów i sunęły po gładkiej powierzchni.
— Ta gra to Mankala — wyjaśnił Hugo. — Znasz ją?
— Nie — przyznała, przyjrzała się raz jeszcze całości. — Ale wygląda bardzo ciekawie.
— Miło słyszeć — uśmiechnął się szeroko, po czym odkaszlnął. — Znaczy, Raniuszowi. To stara gra, pochodzi spoza Iferii, ale przez lata zdążyła zwiedzić całkiem ładny kawałek świata. Dawne ludy często wiązały grę w nią z rytuałami o charakterze religijnym, poszczególne wyniki rozgrywki odczytywali jako wróżbę na przyszłość, ale na całe szczęście — wzruszył ramionami — bardzo dobrze sprawdza się bez tej otoczki, po prostu jako gra logiczna. Chodzi o to, by każde z nasion — uniósł jeden z kamyków i włożył go do jednego z dołków przy dłuższym boku — umieścić w bazie. Do obydwu graczy należy sześć pól wzdłuż planszy oraz dom — wskazał na szersze zagłębienie — po jego prawej stronie. Na początku gry w każdym z mniejszych dołków umieszcza się po sześć nasion. Ruch polega na tym, że z dowolnego dołka ze swoich własnych pól wyjmuje się kamienie i rozsiewa po jednym w każdym z dołków w kierunku odwrotnym do ruchów wskazówek zegara. I tak dopóki nie rozłoży się wszystkich wyjętych. Ale — uniósł palec — jeśli ostatni z kamieni wyląduje na własnym pustym polu, gracz zabiera do swojego domu kamienie z przyległego pola po drugiej stronie planszy oraz ten ostatni, to jest zbicie. Gramy, dopóki któryś z graczy nie będzie miał wszystkich pól pustych po swojej stronie. Wtedy drugi gracz zabiera do swojej bazy pozostałe, i następuje przeliczenie. Wygrywa, kto ma więcej.
Alchemiczka przez chwilę trawiła reguły, niemniej byłam pewna, że jej analityczny umysł już pracuje nad różnymi kombinacjami i strategiami.
— Gra bez czynnika losowego — podsumowała.
— Jedynie ludzki — potaknął Hugo — choć ten bywa równie nieprzewidywalny. Ale w zasadzie wszystko opiera się na matematyce i logice.
— Niedługo przełożę teorię na praktykę — obiecała.
— Polecam się, gdybyś szukała kogoś do gry — dodał. — Mam nadzieję, że ci się spodoba. Wystarczy kilka razy zagrać i te wszystkie reguły stają się bardziej zrozumiałe. Tłumaczyć grę na sucho - to jak prosić się o kłopoty.
— Słuszne podejście — alchemiczka sięgnęła ku kieszeni, przypomniała sobie o notesie, który wcześniej dostała. — Właśnie, oddaję.
Splotłam dłonie za plecami.
— Nie trzeba — pokręciłam głową. — To prezent. Urodzinowy, znaczy. Mam nadzieję, że będzie ci dobrze służył — wskazałam na zapiski z gry na jego pierwszych stronach — i że dzięki niemu będziesz też mogła miło wspominać ten dzień. Magią na jego kartkach wprawdzie będą tylko te twoje mądrości, tabelki i przepisy na szarlotkę, ale — przeczesałam nieco nerwowo niesforne pasmo — myślę, że to mu wyjdzie na dobre. Wszystkiego najlepszego, Sophie.
— Żeby ci się wszystkie krnąbrne związki krystalizowały, jak należy — dodał Hugo. — Dużo nowych wyzwań, pani doktor, podbijaj świat.
— Dziękuję — obejrzała prezenty, zaśmiała się krótko, hardo uniosła głowę, iskierki zatańczyły w błękitnych tęczówkach.
— Współpraca z tobą była czystą przyjemnością — pochyliłam lekko głowę. — Raniusz może być spokojny o swoje skarby.
— A ja proponuję jeden dobrze wykorzystać. Innymi słowy, od razu — wtrącił zielarz, który wyraźnie od dłuższego czasu niecierpliwił się na ten moment, zatarł z przejęciem ręce. — To co, partyjka?
Sroka przysiadła na gałęzi dębu, przechyliła ciekawsko łebek, obserwując toczącą się rozgrywkę. Zaraz przysiadła też obok niej druga, umościła się wygodnie na porośniętej mchem gałęzi. Paciorkowate oko skupiło się przede wszystkim na lśniących, wielobarwnych kamykach, dałabym jednak słowo, że zanim odleciały z furkotem skrzydeł, z ptasich dziobów wyczytałam coś na kształt uśmiechu.

1 Tekst wzięty z rymowanki One For Sorrow, z wersji Morton Family lore. 
Zagadki tekstowe inspirowane tymi znalezionymi w internecie, z czego:
2 ,3 Zagadki z Hobbita Tolkiena  (które zadawali sobie Bilbo i Gollum).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz