sobota, 21 maja 2022

Od Isidoro - Wykreślić ze świata przyjaźń…

to jakby zagasić słońce na niebie, gdyż niczym lepszym ani piękniejszym nie obdarzyli nas bogowie. *


Lato zalewało świat złocistym ogniem.
Złote promienie słońca przepalały konary drzew, zmieniały zieloną trawę w kruche siano, a brunatną ziemię w spękaną, pylistą pustynię. Najlżejszy powiew wiatru nie poruszał zastałym powietrzem, wypełnionym jedynie bezustannym brzęczeniem owadów. Nawet ptaki zamilkły.
Otwarte na oścież drzwi nic nie dawały. Isidoro tylko potoczył półprzytomnym spojrzeniem w stronę wyjścia z holu głównego gildii, a potem wrócił do bezwładnego leżenia plackiem na tej pojedynczej, zdezelowanej kanapie. Zamknął oczy, zapadając się w lepki gorąc zbyt miękkich koców. Rozważał położenie się na gołej podłodze, tam powinno być chłodniej. Ale podłoga była tak daleko…
Ten charakterystyczny krok wybijający pogodną melodię dobiegł uszu astrologa. Zbliżył się wartko, kanapa ugięła się z cichym skrzypnięciem.
— Isidoro? A co ty tu tak leżysz?
Mężczyzna uchylił jedno oko, spojrzał na wiecznie roześmianą twarz Inanny. Złote oczy, złote piegi – może to właśnie było to błogosławieństwo bogów, ślad ich uśmiechu, który czynił bardkę całkowicie niewrażliwą na lejący się z nieba żar? Isidoro nie wnikał, jego umysł ledwo pracował, a usta poruszyły się niemrawo:
— Czekam.
— Czekasz? Taki rozpłaszczony? Na co?
— Na deszcz.
Inanna parsknęła śmiechem.
— A to ty jesteś kwiatkiem, że czekasz na deszcz?
Isidoro doszedł do wniosku, że to ze wszech miar filozoficzne pytanie i w obecnej sytuacji nie miałby nic przeciwko byciu kwiatkiem. Inanna odgarnęła mu z czoła zmierzwioną grzywkę.
— Poza tym widziałeś niebo? Ani jednej chmurki! Dzisiaj na pewno nie…
Wtem letnią ciszę przerwał głęboki, groźny pomruk.
— … będzie padać?
Isidoro uśmiechnął się.
Wiatr nadciągnął znikąd, zabrał z sobą słońce, niosąc w zamian chłód i cień. Niebo znów zamruczało, Inanna zerwała się z kanapy.
— Naprawdę będzie padać! — wykrzyknęła, odwracając się do astrologa w tanecznym piruecie. — Miałeś rację!
Isidoro podniósł się ciężko z kanapy, opuścił bose stopy na podłogę.
— Z pogodą bym się nie pomylił.
Śmiech Inanny utonął w gwałtownym szumie, gdy niebo pękło, wylewając z siebie deszcz – zimny, rzęsisty, upragniony. Drzewa zatańczyły radośnie, kwiaty zakołysały się z werwą, a kolejny grzmot zabrzmiał bardziej jak dobrotliwy, niski śmiech.
Isidoro złapał Inannę za rękę.
— Chodź, tańczymy.
I pociągnął ją na zewnątrz.
Inanna pisnęła, gdy wbiegła wraz z astrologiem w ścianę deszczu. Pisk przeszedł w głośny, niczym nieskrępowany śmiech, gdy stopy pomknęły po ubitej ścieżce prosto w miękką trawę.
Gdyby komuś przyszło wtedy do głowy wyjrzeć przez okno zobaczyłby, że Gildii przybyło właśnie dwoje całkiem wyrośniętych dzieci, dokazujących na całego w strugach ciepłego, letniego deszczu, nie przejmujących się w ogóle przemoczonymi ubraniami. Szum miriadów kropel mieszał się ze śmiechem i piosenką.


Jesień zatapiła świat feerią oranży, szkarłatów, brązów.
Isidoro dreptał spokojnym krokiem przez las, w zgięciu ramienia kołysał mu się koszyk. W koszyku – dwie kurki, maślak i niewielki nożyk.
— Emocje jak na grzybobraniu — westchnęła Inanna, bez przekonania trącając paproć dłonią. Pod paprocią – nic. Całkowity brak grzybów. — Już wiem, skąd się bierze to powiedzenie.
Isidoro starał się nie zrażać brakiem sukcesów, choć coraz częściej rozważał wyjęcie swego wahadełka, by zlokalizować jakiekolwiek grzyby.
— Pochowały się przed nami, jak nic! Nie chcą iść do zupy, ani do sosu, ani na zapiekankę. Marynowane ani suszone też nie chcą być. I co teraz?
— Musimy szukać dalej — powiedział ze zrezygnowaniem Isidoro.
— Ano musimy. Bo inaczej to pani Irina nie będzie miała z czego zrobić nam przetworów na zimę. Dżem jest dobry, ale dżem to nie wszystko.
Ruszyli głębiej w las pozwalając, by pochłonęły ich płomieniste barwy, łagodny szelest opadających miękko liści, charakterystyczny zapach chylącego się ku zachodowi słońca i butwiejącej kory.
— Może się pokażą, jak się im zaśpiewa? — wymyśliła w końcu bardka i od razu zapaliła się do pomysłu. — Tylko nie znam żadnych piosenek o grzybobraniu… Ale to nie szkodzi! — Uśmiechnęła się. — Jak nie znam, to zaraz coś wymyślę.
Chwilę później las rozbrzmiał pierwszymi strofami piosenki.


Zima srożyła się długimi nocami i wszechobecną bielą.
Wśród puchatych zasp widać było tylko wąskie, wydeptane ścieżki, znaczące miejsca, gdzie najczęściej udawali się gildyjczycy. Ogród zasnął już dawno pod miękką pierzyną, kompletnie przegapiając ten jakże rzadki zimą widok – bezchmurne, błękitne niebo i to jasne, oślepiające swoim blaskiem słońce.
Isidoro brnął sprawnie w śniegu, torując drogę podążającej za nim Inannie.
— Powiem ci, Isidoro, że ten śnieg to jest bardzo ładny. Taki biały i puchaty, wygląda jak stado miękkich baranków — odezwała się, a Isidoro zerknął na nią przez ramię. Kobieta szła, wcisnąwszy dłonie pod pachy, zaś gruby szalik zakrywał połowę jej twarzy. — Ale mógłby brać lepszy przykład z baranków. Bo baranki są ciepłe, a śnieg – nie.
Astrolog parsknął śmiechem, pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
— Nie martw się, zaraz się rozgrzejemy.
To mówiąc, Isidoro wkroczył na niewielką polanę.
Jak wzrokiem sięgnąć, wszędzie leżały zwały nietkniętego śniegu, aż proszące się o to, by coś z nich ulepić.
Ulepimy bałwana, śniegowego bałwana — zaintonował astrolog, pochylając się, zbierając garść śniegu i lepiąc z niego pierwszą kulkę.
Prosta piosenka dla dzieci, której Isidoro nauczył się jeszcze w domu, miała prostą melodię. Melodię tę Inanna podłapała w okamgnieniu, a gdy przeminęły te dwie krótkie zwrotki, zaś kulka zaczęła sprawniej się turlać, coraz większa od zebranego śniegu, to nie Isidoro był głównym śpiewającym.
Zimno przestało przeszkadzać, słońce jasno świeciło, a śnieg faktycznie przypominał bardziej wełnę, gdy wspólnymi siłami udało się ustawić trzecią kulę w miejscu głowy bałwana. Inanna stanęła na palcach, by wcisnąć bałwanowi marchewkę w miejsce nosa i dwa węgielki tam, gdzie powinny być oczy.
— To teraz jeszcze uśmiech z patyków — powiedziała, sama szczerząc zęby i wciskając kawałki drewna w śnieg.


Wiosna pachniała soczystą zielenią młodej trawy.
Ledwie rozwijające się pączki i pastelowa barwa nieśmiałych kwiatów rozlewały się po całej polanie. Leniwy wiatr przeganiał po niebie drobne baranki, a zimowy chłód był już tylko odległym wspomnieniem.
Puchaty kocyk w kratkę przypominał wyspę w morzu roślin. Na wyspie – dwoje rozbitków.
Isidoro wybrał roześmiany, żółty kwiat z tej niewielkiej kupki leżącej na środku koca, a następnie dodał go do swego „dzieła", okręcając łodyżkę wokół pozostałych. Inanna obserwowała jego poczynania spod oka, a w jej dłoni pojawił się różowy kwiatek. W skupieniu wplotła go do wianka, potem wybrała jeszcze kilka innych gałązek. Smukłe palce wprawnie przekładały świeże kwiaty, tworząc barwną tęczę z roślin. Nim Isidoro się obejrzał, prócz cichego brzęczenia pracujących wytrwale pszczół, śpiewu ptaków i cykania grających w trawie świerszczy, wiosenną ciszę wypełniło jeszcze ciche nucenie jakiejś nowej melodii.
Uśmiech sam wypłynął na twarz astrologa, gdy melodia przyspieszył i poweselała, zaś Inanna wprawnym ruchem włożyła mu na głowę wianek.
— Cały jesteś taki niebieski, to w kolorowym będzie ci ładnie — powiedziała z mocą, pogodnym wzrokiem obserwując swoje dzieło.


Isidoro zasiadł przy swoim biurku w obserwatorium. Słońce właśnie wstało, astrologa czekał cały dzień intensywnej pracy. Mężczyzna otworzył szufladę, wyciągnął z niej to charakterystyczne, podłużne pudełko, które zabierał ze sobą na każdy dłuższy wyjazd. Ciemne drewno lśniło w słońcu gładką taflą twardego lakieru. Zamek kliknął, ukazując bogactwo ułożonych wewnątrz kredek, do tego jeszcze jakieś rysiki, wąskie srebro stalówek i kałamarz. Isidoro rozłożył przed sobą książkę – ładną, pachnącą nowością i klejem introligatorskim, pozbawioną jednak chociażby jednego słowa. Kartki były kompletnie puste, a ich łagodna, pastelowa biel zapraszała, by wypełnić ją myślami i wspomnieniami.
Astrolog wziął jeden z miękkich rysików, a potem zamknął oczy i zamyślił się, układając sobie w duszy wszystkie wydarzenia, wszystkie piosenki, które Inanna mu śpiewała – czy to w podróży, kiedy gdzieś razem jechali, czy to podczas jakiejś misji, czy to w okolicach Tirie, kiedy zajmowali się szeroko pojętym nicnierobieniem. Wszystkie te dźwięki łączyły się w jego głowie z obrazami i wspomnieniami tego, co im towarzyszyło, tworząc – strona po stronie – ni to śpiewnik, ni to pamiętnik, mieszczący w sobie odprysk wspomnień i serca.
Rysik poszedł w ruch, kreśląc pierwsze pomysły, projektując wstępnie kolejne strony. Potem przyszedł czas na szkice i rysunki, śmiejące się pogodnymi kolorami z kart księgi. Aż w końcu Isidoro zawinął rękaw i przystąpił do pisania. Czarny tusz spłynął gładką wstążką, układając się w słowa – te zaś uformowały kolejne wersy i strofy często przypadkowych piosenek śpiewanych od czasu do czasu przez Inannę.


Isidoro znalazł Inannę w ogrodzie. Bardka siedziała między rozkwitłymi klombami, a jej palce przebiegały po strunach lutni, wygrywając na nich szybką, skoczną melodię. Kobieta musiała widać usłyszeć kroki astrologa, bo ledwie ucho mężczyzny podążyło za kolejną frazą, a ta zwinęła się, przycichła, zakończyła pojedynczym akordem. Inanna podniosła wzrok znad gryfu.
— Isidoro! — Uśmiech od razu rozjaśnił jej twarz. — A to ty nie siedziałeś czasem wczoraj do późna i nie patrzyłeś w te swoje gwiazdki, jak na grzecznego astromofologa przystało? Powinieneś teraz odespać, sen jest ważny!
Isidoro pokiwał głową – faktycznie, siedział wczoraj do późna, a sen był przecież ważny.
— Powinienem. Ale dzisiaj jest ważny dzień, nie mogę go w całości przespać — odparł.
Inanna przechyliła głowę.
— Ważny dzień? A to nikt nic nie powiedział… No chyba, że powiedział, tylko um… — Zawiesiła głos, zabębniła palcami po gryfie lutni. — … tylko mi się zapomniało?
Astrolog parsknął śmiechem, usiadł obok bardki i wyciągnął w jej stronę podarek.
— A co ty mi tu dajesz? — spytała Inanna, bezwiednie odbierając od astrologa pakunek i rozsznurowując wiążącą go wstążkę.
Materiał opadł odsłaniając tłoczoną okładkę. Inanna z zaciekawieniem otworzyła „książkę", a jej oczom ukazały się narysowane przez Isidoro rysunki i spisane jego ręką piosenki.
— Proszę, to dla ciebie. Bo dzisiaj są twoje urodziny — powiedział, uśmiechając się. — Wszystkiego najlepszego.




* Cyceron

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz