wtorek, 3 maja 2022

Od Tezeusza CD. Małgorzaty

Słońce nieśpiesznie wyjrzało zza szczytów tiedalskich gór, nieśmiało oświetlając owite w stonowane, beżowe kolory pomieszczenie. Wicehrabia de Sauvignon stanął bokiem do okna, na oblane goręjącymi promieniami lico wstąpiło ciepłe, przyjemne mrowienie. Pod przymrużonymi powiekami purpurowym cieniem malowały się pierwsze oznaki wyczerpania.
Ad extremum, pomyślał. Zostali sami, on i Małgorzata, w końcu tylko oni dwoje w zaciszu ukrytej za gabinetem sypialni, gdzie nikt nie miał prawa im już przeszkadzać. Długo czekali na moment, w którym najwytrwalsi goście opuszczą parkiet oraz wszystkie poboczne sale, zaszywając się w przydzielonych im pokojach. Długo, cierpliwie i pomimo zmęczenia, wytrwale. Chociaż od momentu powrotu z ich wspólnej pogawędki w ogrodzie Małgorzata nie towarzyszyła mu nieustannie – wciąż trzeba było jakieś pozory utrzymywać – Tezeusz nie miał nawet cienia wątpliwości, że była równie zmęczona, co on. Dla nich to nie była tylko zabawa, przyjemna forma relaksu i odmóżdżenia. Każde z osobna miało w tym przedstawieniu własne, znacznie ważniejsze role do odegrania.
Rezultaty wydawały się być zadowalające.
Tezeusz zamknął oczy, dostarczając szarej tęczówce chwili upragnionego odpoczynku. Delektował się słońcem, spokojem i ciszą. Sukcesem. Oraz obecnością Małgorzaty.
— Jak ty to robisz, Tezeuszu? — przerwała ciszę jako pierwsza.
— Nie rozumiem, Małgosiu. Co masz na myśli?
Krok, krok, krok. Stuk obcasów o drewniane panele. Zaszeleścił materiał długiej sukni, coś na podłodze zaszurało krótko i jednorazowo. Musiała zdjąć buty, bo więcej stukotów już nie było.
— Nie jesteś typem ekstraweryka — wyjaśniła. — Nie bawią cię pogaduszki na tematy byle błahe, równie przyjazne, co sztuczne i niepotrzebne, wymuszone wymiany grzeczności i bezmyślne przytakiwanie. Nie przepadasz za stałymi bywalcami salonów, elegancikami, którzy jedyne co mają do zaoferowania, to zróżnicowany wachlarz komplementów, sytuacyjnych uśmiechów i opowiastek na każdą okazję. Nie jesteś jednym z nich. A jednak, gdyby opierać się wyłącznie na wrażeniu, jakie sprawiasz podczas balów – zwłaszcza tych, które sam organizujesz – to właśnie za takiego mylnie można byłoby cię wziąć. Zmieniasz się nie do poznania, Tezeuszu, jakby nie wiedzieć kiedy i jak, zastąpił cię zatrudniony do tej roli dubler. Przyznaję, że tego nie rozumiem. I zastanawiam się, nie pierwszy już raz, jak to robisz.
Tezeusz otworzył oczy. Punkt dla Małgorzaty, przyznał w myślach. Miała rację, aurea dicta. Cenił sobie towarzystwo tylko najbliższych przyjaciół, tych, którzy znali go takim, jakim był naprawdę – jego oraz jego nawyki. Bo nawyki miał osobliwe i niełatwe. Był rzeczowy i surowy, nawet w bliskich mu relacjach. Przekładał pracę nad jakiekolwiek przyjemności. Nie, nie. To właśnie praca była jego największą przyjemnością. Nie huczne bale. Nie śmietanka towarzyska. Praca. A wyjątki zdarzały się raczej rzadko.
— Czuję się podsumowany niczym ta jedna, ulubiona książka, której treść zna się aż do przesady na pamięć, ponieważ wraca się do niej zdecydowanie zbyt często — odpowiedział z lekka wymijająco i ironicznie, we wciąż pozytywnym jednak tonie. — To okrucieństwo, pani magister, znać mnie tak dobrze.
— Okrucieństwo? Raczy Ekscelencja wybaczyć, ale taki zawód, że o bezlitosne działania wcale nietrudno — zripostowała niepokornie. — Zresztą, czy to nie na tym właśnie polega nasza relacja? Na ciągłym wracaniu do siebie cokolwiek za często? A mimo to ja wciąż kilka spraw zrozumieć nie potrafię.
Tezeusz sposępniał, wzruszył ramionami.
— Robię to, czego się ode mnie oczekuje. Zdobywam się na trochę poświęcenia — odezwał się po chwili. Nie było co ukrywać. Był częścią tego arystokratycznego świata, w nim się urodził i wychował. Musiał dostosować się do jego warunków, a przynajmniej znacznej ich większości. nawet jeśli nie zawsze były mu one wygodne. — Ale teraz mamy to już za sobą. I co najważniejsze, weszliśmy w posiadanie informacji, na których nam zależało. Bardzo cennych informacji, dzięki którym dokonanie konwikcji powinno być tylko formalnością.
Zasunął zasłony, w sypialni zapanował nieśmiały półmrok. Odszedł od okna. Tak jak podejrzewał, Małgorzata stała plecami do niego, twarzą do lustra. Płynnym pociągnięciem dłoni uwolniła włosy z misternego upięcia, pozwalając złocistym, gęstym lokom miękko opaść na odkryte ramiona. Był w stanie dostrzec jej zmęczony, ale wciąż pogodny wyraz twarzy. Zabrała się za zdejmowanie kolczyków.
— Łatwo nie było — Nie uznał za konieczne dodawać nic więcej. — Padam z nóg, Tezeuszu. O niczym nie marzę bardziej, niż żeby pozbyć się w końcu tego przeklętego gorsetu. Czuję, że moje żebra są już nie do odratowania.
— A więc pozbądźmy się go. — Miękkim krokiem podszedł do niej od tyłu, pociągnął za wstążkę gorsetu, rozwiązując pierwsze dwa oczka.
Ich spojrzenia spotkały się ze sobą w lustrzanym odbiciu. Uśmiechnęła się, jadeit dużych oczu błysnął niebezpiecznie w cichej zachęcie, niewypowiedzianym zaproszeniu. Odgarnęła włosy z pleców, eksponując smukłe ramiona i szyję. Kontynuował. Na samym gorsecie się nie skończyło. Czerwone, wyszywane koronką podwiązki i lekkie pończochy wylądowały na drewnianym oparciu szezlonga, nieopodal odłożonych wcześniej bucików.
Gdy Małgorzata została w samym dezabilu, zbliżył się ponownie i objął ją w pasie, subtelnie ucałował ciepłą skórę tuż nad cieniutkim ramiączkiem halki o mlecznym kolorze. Oparł podbródek o ramię jadowniczki. Raz jeszcze przymknął powieki, pozwalając na kolejną chwilę odpoczynku, czerpiąc przyjemność z otulającego go zapachu gruszki i frezji.
— Tezeuszu? — wyszeptała Małgorzata, obejmując dłońmi jego dłonie.
— Tak, Małgosiu?
— Jakie kroki planujesz podjąć dalej związku ze sprawą Sutré’a?
— Wrócimy do tego w odpowiednim czasie. Teraz nie jest ten czas — odpowiedział ledwo słyszalnie, muskając ustami szyję oraz linię żuchwy. — Chodźmy spać.

postawmy świeczuszkę dla fluffu, było bardzo miło (*)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz