poniedziałek, 9 maja 2022

Od Jamesa, CD. Małgorzaty

― Problem w tym, szanowny panie Hopecraft ― uniósł lewą brew ― że niektórzy zdają się nie dojrzewać, a oświecenie nie spływa na nich w którymkolwiek etapie życia. Pozostają więc szczeniętami zaklętymi w dorosłe opakowania i o, potem mamy to, co mamy. 
― Oczywiście, że są szczeniętami, proszę pani, niektórym wyrośnięcie na takiego Gnotołama schodzi po prostu nieco dłużej  ― przyznał jej rację, unikając powrotu luźniejszego tonu rozmowy. Jakkolwiek czekała ich dostatecznie długa droga, której nie chciałby zbytnio przebywać w głuchej i paskudnie natarczywej ciszy, tak z Małgorzatą miał naprawdę niewiele wspólnego. Nawet wizja żyznych plotek wśród słownych gierek słownych przestawała być aż tak nęcąca, gdy okraszały je przede wszystkim tak wymijające odpowiedzi. Przysłuchiwał się dalej rozmowie z nieco mniejszym zapałem, który ostatecznie opadł na marne dno zwątpienia w pozytywny rozwój tej znajomości.
Ubodło go w serce ostatnie z jej pytań. Lubił sobie trochę miejscami myśleć, że daje od siebie swoim rozmówcom wystarczająco dużo szacunku, żeby ci nie musieli go mamić tylko ku własnej uciesze. Może dlatego pozwolił naturalnie zapaść milczeniu jak zasłonie między nimi, gdy Gosia pewna siebie, jak zawsze, bo jakże by inaczej, oczekiwała na zadanie przez niego pytań. Oczekiwała to może złe słowo, bo James doskonale wiedział, że kobietom takim jak Gosia nie sposób narzucić lub zarzucić cokolwiek, a wchodzenie im do głów skończyłoby się dla niego zbyt wielką migreną. Więc przeczekał dobre kilka minut, stukając palcem o spodnie, mogąc oddychać w oddanej mu litościwie przestrzeni osobistej i nawet zdołał wypatrzyć za oknem pojedynczy łeb psa, który raz wychylił się ciekawostko.
To były dobre minuty. 
― W zasadzie zastanawiałem się przez moment nad twoją skłonnością do ryzyka, pani Gosiu, tylko proszę mnie za tą panią nie bić ― zaczął, unikając mieszanego spojrzenia kobiety. Nawet jeżeli wciąż utrzymywała na twarzy czarujący uśmiech, nie miał wątpliwości, że pewnie była już zirytowana jego przesadnymi manieryzmami.
Wydawała się zastanawiać przez moment, zanim machnęła ręką, zachęcając go, żeby mówił dalej. Może uznała, że nie warto poświęcać czasu kwestię nazewnictwa, a może w myślach planowała już stosowną zemstę czy cięższą metodę nauki. Zadrżał na wszelki wypadek, bo zadzieranie z jadowniczką nie leżało w zakresie jego planów na najbliższą przyszłość.  
― To gdzie te moje pytania, James, druga taka szansa się nie trafi ― mruknęła jak zwykle czarująco, z szaleńczym błyskiem w oku, który przyświecał wyłącznie ludziom przyzwyczajonym do stawiania wszystkiego na szali. Co gorsza, również do codziennego wygrywania takich niemiarodajnych stawek.
― Pani Gosiu, ja nie lubię ryzyka. A przede wszystkim nie lubię informacji od moich współpracowników wyciągać, choć do gildyjskich formularzy często muszę ― zaczął łagodnie, nie do końca wiedząc, co zrobić z dłońmi, które ostatecznie skrzyżował na piersi, opierając głowę o ściankę powozu. ― I też mnie twoja wersja prawdy czy kłamstwa nie interesuje. Będziesz chciała coś powiedzieć, to powiesz. Nie będziesz chciała, to nie. A ja się domyśleć co jest czym nie muszę ani, szczerze mówiąc, ale to już tak między nami, to nawet zbytnio nie chcę i o posądzenie ku temu czuję się nawet urażony. ― I na końcu wzruszył ramionami, przekręcając nieco bardziej głowę na bok.
Uważnie wpatrywał się w reakcję kobiety, przymykając lekko oczy. Pojazd mknął żwawo trasą, ale James wiedział, że niedługo będą musieli zrobić przystanek, byle dać odpocząć koniom lub przynajmniej wymienić je w jakiejś pobliskiej oberży. Zakładał to pierwsze, sądząc po fakcie, że podróżowali raczej pustkowiami i bocznymi trasami, aniżeli głównymi szlakami handlowymi. Nie widział do tej pory żadnego śladu czy to wędrujących handlarzy, czy to nawet wieśniaków, mimo faktu, że dojrzał ukradkiem kilka rozłożystych pól. 
― Sam pytałeś, co mam do powiedzenia na swój temat, czy to już nie jest w pewnym sensie wyciąganie? Ale nie ważne. ― Machnęła w powietrzu dłonią, jakby odganiała przy tym natrętną muchę. Nie wydawała się przejęta jego zmianą w humorze i mógł dzięki temu odetchnąć w spokoju z ulgą, bo jednak nie chciał sprawiać kobiecie przykrości własnymi animozjami, w dodatku tymi wziętymi z powietrza.
Może jednak potrzebował nieco dłużej odpocząć przed wyjazdem. Siedzieli przez chwilę we względnej ciszy, przerywanej pojedynczymi szczeknięciami i rżeniem zabieganych koni. Niedługo będą musieli zrobić postój, sądząc po równomiernym dźwięku uderzanych o podłożę kopyt, raczej nie zapowiadało się, żeby mieli w najbliższym czasie wymieniać zmęczone zwierzyny. Przymknął na moment oczy, opierając głowę bardziej o ścianę pojazdu.
― Jesteś strasznie niereformowalny z tymi formułkami, wiesz? ― Drgnął lekko, wybudzony z postępującego letargu.
Małgorzata nie patrzyła na niego, spoglądała przez okno, ale jakby spodziewając się, że wytrąci go z błogiej, pełnej nieświadomości równowagi oparła jedną nogę o drugą, pochyliła się do przodu i przeniosła spojrzenie na mężczyznę. Gdyby był bardziej podatny na pięknie przygotowane uśmiechy, może nawet przeszłoby mu przez myśl, że siedzi w jednym powozie z bardzo niebezpieczną osobą. Bo ten fakt, jak wiele innych zresztą, do historyka jeszcze nie dotarł w trakcie tej podróży. Jednym było oglądać coś z podręczą papierów i formularzy gildyjskich, a drugim faktycznie daną osobę poznać i mieć sposobność z nią konwersować. 
― Gosiu ― spróbował powiedzieć, ale głos urwał mu się w połowie. Zaczerwienił się wściekle, zanim odchrząknął i spróbował ponownie. ― Małgorz…
― Gosiu, Małgosiu, Małgorzato, Gosieńko… ― wyrecytowała za niego, równie rozbawiona jego problem, co i zirytowana, ale nie miał na tyle obycia towarzyskiego, żeby stwierdzić, jak bardzo fałszywe było to pierwsze i czy było w ogóle. Skrzywił się w odpowiedzi, nieco naburmuszony, zanim odchrząknął ponownie.
― Małgorzato ― zaczął, tym razem bez zająknięcia się ― formułki są dla niektórych ludzi naprawdę ważne, wiesz? Na mówienie po imieniu trzeba sobie zasłużyć, o ładnych przydomkach nie wspominając. 
― Oho ― wydęła usta, zmarszczyła brwi, jakby chciała się przez moment zastanowić, ale Małgorzata nigdy nie potrzebowała chyba na podjęcie decyzji więcej niż ułamka sekundy ― przydomkach? ― spytała zaciekawiona, jeszcze mocniej pochylając się do przodu.
― Przydomkach, pani Gosiu. Nie masz żadnych ciekawych imion, które są zarezerwowane tylko dla tego kogoś? ― spytał z ciekawości, wyprostowując palcem zmarszczkę skóry na lewej rękawiczce, żeby po chwili mocniej zacisnąć pasek ściągający materiał wokół nadgarstka. Na wszelki wypadek. ― Nie uwierzę, że wygodnie jest wołać na wszystkie twoje psy wyłącznie po imionach. Cala streściła je jako Gnatuś, Sznur i Gryz, ale tu mam wrażenie, że ich oryginalne imiona pasują lepiej. Trochę też wyobrażam sobie, że ciężko pana Tezeusza nazywać zawsze Tezeuszem, ale znowu calowe Teziu średnio mi do niego pasuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz