niedziela, 22 maja 2022

Od Małgorzaty cd. Mattii

W karczmie było tłoczno, mimo dość wczesnej pory, najwidoczniej portowe atrakcje nie zapewniały stałego zajęcia okolicznym oprychom. Małgorzata wkroczyła między ludzi raźnym krokiem, kogoś potrąciła łokciem, komuś nadepnęła na stopę, jeszcze komu innemu rzuciła słodkie “pan wybaczy!”. Co jakiś czas oglądała się przez ramię, szukała spojrzeniem sylwetki Mattii. Hrabia, ku jej niemałemu zaskoczeniu, wcale nie zostawał zbytnio w tyle. Miał może lekkie opory przed tym, by komuś pociągnąć z ramienia albo się brzydko odezwać - być może było to poniżej jego godności - ale nadrabiał to zwinnością i przytomnością umysłu.
Dobrze, czyli nie zginie. A przynajmniej nie od razu.
Dopadła do szynkwasu z takim zaangażowaniem, jakby od tego zależało jej być albo nie być.
― Dobrodziejko, dwa piwa lejcie ― zagaiła lekkim tonem do dziewki mieszającej chochlą w osmolonym kotle. ― I co tam dobrego macie?
― Kasza w sosie ― burknęła kobieta. ― I skwarki będą, jeno Buba doniesie z piwnicy.
― A wezmę, ale jedną porcję.
Odwróciła się, oparła łokciami o krzywy i zabrudzony blat. Powietrze było gęste, śmierdziało spalonym tłuszczem i rozgotowanym mięsem. Małgorzata, nawykła do niewygód o różnym stopniu nasilenia, nie reagowała. Hrabia wyglądał na delikatnie zniesmaczonego.
― Jeśli zamówiłaś kaszę z myślą o mnie, to podziękuję.
― Zamówiłam ją dla zabicia czasu. Trochę jej zejdzie z tym piwem.
― Jaki mamy plan? ― spytał, także opierając się łokciem o blat i nachylając nieznacznie.
― Naszym planem jest brak planu.
Mattia skinął głową z widoczną rezerwą. Wątpił w jej znakomite umiejętności wyciągania informacji z kogokolwiek bądź czegokolwiek? Przecież, jeśli wierzyć pogłoskom, była w stanie tak pokierować rozmową, by sprzedać łysemu grzebień, a to nie w kij dmuchał.
― Wyglądasz, jakby coś cię trapiło ― powiedziała w końcu, starając się brzmieć niedbale.
― Ciągle wracam myślami do tamtej śmierci. Zastanawiam się, czy mogłem zrobić coś, by jej zapobiec. Cokolwiek.
― Mattia. ― Spojrzała na niego spod oka, nieco pobłażliwie. ― Czasem nic się nie da zrobić, po prostu.
Westchnął, zabębnił palcami o blat.
― Piwo ― burknęła dziewka za ich plecami, z hukiem ustawiła dwa drewniane kufle na blacie.
Małgorzata zgarnęła oba naczynia, znów wepchnęła się w gderający tłum śmierdzący potem, skwaśniałą maślanką i bardzo biednym zaułkiem. Potrąciła ramieniem jakiegoś grubego jegomościa bez koszulki, prześlizgnęła się zwinnie obok stolika przy którym dwóch chłopów siłowało się na rękę.
Wolny stolik powitała z westchnieniem ulgi; lewa ręka zaczynała jej już drętwieć.
― Co przewiduje dalej nasz brak planu? ― spytał Mattia, zajmując miejsce na beczce.
― Słuchamy. ― Małgorzata klapnęła na taboret, wyciągnęła nogi. ― A jak już coś usłyszymy, to zagadamy. Znaczy, ja zagadam.
Mattia parsknął, uniósł kufel do ust.
― Obawiam się, że te twoje zabójcze, bardzo okrągłe zdania, mogą nas zdradzić. Możesz wyglądać jak biedak, ale to by było na tyle.
― W takim razie bardzo się cieszę, że Mistrz przysłał akurat ciebie, Gosiu.
Uniosła kufel w krótkim toaście.
― No to moje zdrowie.
Pociągnęła solidny łyk. Piwo było gorzkie w smaku i cierpkie, ale nie aż tak złe, jak tego oczekiwała. I było chłodne, krople wody spływały po szorstkim drewnie, znaczyły brudny blat stolika. Mimowolnie przeciągnęła po nim spojrzeniem, uniosła brwi, widząc wyryty w blacie jakiś sprośny napis. No cóż. Nikt nie powiedział, że idą do przyzwoitego przybytku.
Na drugim końcu karczmy wybuchła bójka, trzasnęło rozwalone krzesło. Karczmarka wydarła się gromko, złapała za wiszącą na żelaznym haku patelnię żeliwną.
― Oj-oj ― stęknęła Małgorzata, jakby to ją zaraz mieli bić.
― Tamci ludzie ― Mattia dyskretnie skinął głową na prawo ― wydają się być bardzo zajęci rozmową, wymieniali monety.
― O proszę ― cmoknęła z uznaniem ― bystre oko człowieka wyższych sfer zawsze wypatrzy błysk monety.
Okręciła się na taborecie, udała, że poprawia but. Kątem oka zerknęła w bok. Faktycznie, podejrzane typy. I faktycznie, wymienili monety. Tylko czy aby to było na pewno to, czego szukali…
― Tamci ― Mattia wskazał kolejną grupkę ― rozdzielili między siebie jakiś proszek.
― Nie próżnujesz, kamracie.
Uśmiechnął się do niej rozbrajająco i jakby niewinnie. Jeszcze trochę poszlajałby się z nią po przybytkach wątpliwej reputacji i byliby z niego ludzie.
― Zrobimy tak. ― Złapała kufel, wychyliła całą resztę trunku na raz. Otarła usta rękawem. Musiała użyć całej siły woli, by nie beknąć. ― Ty zagadasz do tych od monet, ja pójdę do tych od proszku.
Skinął głową, ale piwa nie dopił.
― I pamiętaj ― zagroziła mu palcem ― żadnych okrągłych zdań.
― Żadnych ― potaknął z łobuzerskim błyskiem w oku.
***
Było późne popołudnie, kiedy w końcu wyszli z karczmy.
― I myślisz, że warto sprawdzić ten trop? ― spytała, przeciągając się.
― Na pewno ― potaknął Mattia, zwinnie przeskoczył kałużę. ― W obiegu pojawiła się fałszywa moneta i to akurat wtedy, kiedy miasto przechodzi… kryzys.
― Badanie tej sprawy chyba wymaga odmienienia cię z powrotem w przyzwoitego obywatela.
― Jakże żałuję ― parsknął.
― Nie podobała ci się nasza mała wycieczka do speluny?
Wzruszył ramionami.
― “Nie podobała mi się” to zbyt mocne stwierdzenie. Zrobiłem, co trzeba było. Ale czy powtórzyłbym to sam z siebie…
Zaśmiała się.
― A co z tym proszkiem? ― spytał, wyciągając do niej dłoń. Kałuża była naprawdę spora.
― Podejrzana sprawa, powiem ci. ― Skorzystała z pomocy, przeskoczyła błotnistą breję równie zwinnie. ― Wygląda na to, że to jakiś nowy, bardzo popularny narkotyk.
Przez chwilę szli w milczeniu. Minęli podupadłą piekarnię i dzieci bawiące się na krawędzi ulicy. Drewniany, koślawo wystrugany konik tonął w błocie.
― Po zażyciu pojawiają się ciekawe efekty.
Mattia nie skomentował.
― Jest popularny wśród lokalnych wyższych sfer. ― Spojrzała na niego znacząco. ― I dobrze byłoby się z nim zapoznać bliżej. Wysłać próbkę do Sophie, czy coś.
― Intuicja podpowiada mi, że już masz plan jak go zdobyć.
Małgorzata uśmiechnęła się niewinnie, dotknęła palcami policzka.
― Och, Mattia, jak ty mnie dobrze znasz, a nie minęły nawet dwa dni odkąd oficjalnie ci się przedstawiłam. Strach pomyśleć, co będzie za tydzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz