sobota, 4 lipca 2020

Od Eilis cd Lancelota


Długo jeszcze śmiała się, gdy “książę” na białym rumaku odjeżdżał w dal. Udało się jej dzisiaj nawet zobaczyć jego uśmiech, chociaż nie był on zbyt szeroki, a jednak był. Proszę, proszę, a już myślała, że blondyn ma sparaliżowaną twarz i przez to zawsze wygląda tak poważnie. Powoli wrócił do swojej kuźni w momencie, gdy nie mogła już dostrzec białego konia. Powinna mu o tym powiedzieć, gdy znowu się zobaczą. Kobieta już taka była, iż podgryzała innych, ale wiedziała również, że to pomaga. Często uczyła się na błędach, z czego nie powinno się kogoś dogryzać (i często mimo to wciąż to robiła), ale zazwyczaj osoby, które za tym nie przepadały, pojawiały się w kuźni sporadycznie i starały się nie utrzymywać kontaktu wzrokowego. Szanowała również ich zdanie, więc nie naciskała na rozmowy z nimi poza uprzejmym “dziękuję” i “do widzenia”. Wchodząc do środka i uważając na kota przemykającego jej pomiędzy nogami, uśmiechnęła się delikatnie, czując bijące ciepło z pieca. Ojciec zawsze jej powtarzał, że to serce każdej kuźni więc przykładała do niego bardzo dużo uwagi. Dobrze pamiętała, jak kiedyś go zniszczyła w przypływie goryczy. Zatrzymała się przy wieszaku, zakładając specjalny fartuch z grubej skóry wraz z kieszeniami wypchanymi drobnymi narzędziami potrzebnych jej w pracy. To było zaraz po jednym z kataklizmów. Wzięła głęboki wdech i wydech, po czym zaczęła nucić dobrze sobie znaną piosenkę z dziecięcych lat. Podeszła do kartek rozstawionych na blacie, sprawdzając zamówienia pod postacią rysunków. Robiła wszystko, więc nie były to same zbroje czy miecze. Były tam również dwie łopaty, jakiś kilof i chyba nawet coś na kształt wiaderka. Ciekawiło ją, co by powiedział jej na to tato. Uśmiechnęła się szerzej kącikiem ust, nie przestając przy tym nucić. Przecież On zawsze robił tylko “poważne” rzeczy. Rozdmuchała miechem trochę bardziej palenisko, postanawiając zabrać się najpierw za łopatę.
Pracując, zaczęła myśleć o tej kolacji w Sali Wspólnej. Wiedziała (chyba) o istnieniu takowej, ale jakoś nigdy tam nie zawitała. Właściwie jak do samego głównego budynku Gildii. Zawsze znajdowała dobre wytłumaczenie, aby tam nie przychodzić typu “daj mi spokój” albo “nie”, ale teraz pierwszy raz chyba chciała tam pójść i zobaczyć co się tam właściwie dzieje. Wolała oczywiście swoją kuźnię i towarzystwo Żara. Tutaj mogła chodzić w swoim grubym fartuchu, umazana na twarzy przy przyjemnym towarzystwie ciepła. Czy jeśli idzie do Sali Wspólnej, to musi ubrać się jakoś specjalnie? Czy Lancelot myśli, że przyjdzie w sukience? Zaśmiała się pod nosem do własnego wyobrażenia siebie samej w sukience ciągnącej się po ziemi za nią. Matka na pewno byłaby z tego powodu zadowolona jak z niczego do tej pory. Rudowłosa jednak nie lubiła takich przewiewnych szat, w których nie można normalnie usiąść. Zdecydowanie to nie było dla niej. Wieczór powoli nadchodził, a im bliżej było kolacji tym bardziej Eilis łapała się na myśleniu, iż to chyba nie był zbyt dobry pomysł. Również nikt nie kazał jej przychodzić, a była to raczej luźna propozycja ze strony blondyna więc mogła nie przyjść, nieprawdaż? Westchnęła głośno, przechodząc obok kocura, który miauknął głośno. Ukucnęła obok niego i pogłaskała po prężącym się grzbiecie. 
- Ja też Żar. Ja też. - uśmiechnęła się delikatnie na jego kolejne miauknięcie i wstała z cichym sapnięciem. Odwiesiła swój fartuch na wieszaku, poklepując go parę razy. Piec był już zgaszony od pół godziny, jednak jakoś nie potrafiła się stąd ruszyć, bo to w końcu było jej miejsce, nieprawdaż? Tutaj należała. Prychnęła i wyszła z warsztatu, wypuszczając jednocześnie futrzastego przyjaciela przed sobą. Przed pójściem na Salę Wspólną (nawet w głowie wymawiała nazwę z dużych liter- pięknie) musiała sobie przypomnieć, o której była podawana tam kolacja. Często do późna w nocy przesiadywała w swojej kuźni, więc nie miała okazji być na tym późnym posiłku w sali ze wszystkimi innymi. Mogło to być ciekawe, chociaż nie stawiała swoich marzeń zbyt wysoko. Pamiętała o tym, że jest “prosta” co wiele osób już jej powiedziała i co właściwie w ogóle jej nie przeszkadzało. Stojąc przed wielkimi drzwiami do tej szczególnej sali, jeszcze była myślami przy swoim młocie i przy tym, czy aby na pewno zrobiła dzisiaj wystarczająco dużo. Jeśli chodziło o pracę, była w stosunku do siebie strasznie wymagająca dlatego też kończenie tak wcześnie nie było czymś typowym. Oczywiście były takie dni, kiedy po prostu nie miała co robić, ale wtedy zazwyczaj przychodził dla przykładu taki Lancelot z milionem rzeczy do sprawdzenia lub naprawienia. Uśmiechając się do tej myśli, pchnęła drzwi i dziarskim krokiem weszła do środka, niemalże od razu szukając wzrokiem rycerza tym razem bez swego białego rumaka. Chociaż znając go, nie zdziwiłaby się, gdyby był tutaj razem z nim. Dojrzała i go całkiem łatwo, gdyż siedział również z tym całym Aaronem. Dużo o nim słyszała i rzeczywiście wyglądał jak bandyta-pirat. Podniosła dłoń w geście przywitania i pomyślała, że jeśli będzie źle to na koniec kopnie blondyna w jego cztery litery, to wtedy będą kwita. Gdy dojrzała jego wzrok próbowała dojrzeć w nich cień zdziwienia czy też niedowierzania może nawet oburzenia, lecz nic takiego nie dostrzegła. Podeszła do nich powoli i odezwała się pierwsza, wyciągając dłoń w stronę mężczyzny o gęstej, czarnej brodzie. 
- Eilis O’Bernei. - po tym, jak mężczyzna uścisnął jej dłoń, dodała z delikatnym uniesieniem kącikiem ust. 
- Kowal. - czuła potrzebę uświadamiania ludzi, iż jest kowalem. Mężczyzna miał pewny uścisk. Taki jakim przypieczętowuje się umowy słowne. Odpowiedział z ciepłym uśmiechem. - Aaron Waynlord, patrol dzienny, do usług. - gdy puściła jego dłoń, usiadła zaraz na krańcu stołu, zupełnie jakby w każdej chwili mogła wyskoczyć stąd i uciec. Spojrzała na Lancelota, a jej uśmiech się poszerzył. Przypomniało się jej o czym, miała mu powiedzieć. - Myślałam dzisiaj o tym, że jednak nie masz sparaliżowanej twarzy. - dojrzała obruszony wzrok blondyna, przez co jakoś od razu się rozluźniła, czując się trochę pewniej. Może to nie był poziom pewności jak w kuźni, ale wystarczający, aby trochę się rozluźnić i przestać tak spinać mięśnie. 

 ◄☼► 
 (Lancelocie - oddaj tego kija)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz