piątek, 24 lipca 2020

Od Javiery cd Dezy'ego

— Okej, dobra, niech tak też będzie. Chociaż myślałam, że hodujecie tutaj wszystkie zioła, które mogą się przydać, ale mniejsza. Poproszę sadzonki — westchnęła lekko zawiedziona słowami zielarza. Jej nadzieja na to, że wszystko uda jej się załatwić szybko i sprawnie, całkiem zniknęła. Czy tego chciała, czy nie, będzie po prostu musiała za półtora tygodnia pojawić się w laboratorium Desideriusa. Już bez zbędnych słów Javiera zgarnęła zioła, które zostały dla niej naszykowane i ruszyła do wyjścia. — Do zobaczenia — mruknęła niechętnie, zamykając drzwi.
Droga do jej gabinetu nie zabrała jej wiele czasu. Szczególnie że była pogrążona w myślach i nie zwracała zbytnio uwagi na otoczenie. Odłożyła wszystko na blacie. W końcu nie musiała teraz tym się zajmować. Porozkłada to później. Zrezygnowana opadła na krzesło. Jaskółcze ziele. Nazwa ta mówiła jej coś. Oczywiście pomijając właściwości lecznicze. Była weterynarzem i o tym musiała wiedzieć. Ale… ta nazwa kojarzyła jej się jeszcze z czymś. Zamknęła oczy, przeszukując zakamarki swego umysłu.
— Aurora — wyszeptała. — Mama hodowała jaskółcze ziele — na ustach dziewczyny pojawił się delikatny uśmiech na wspomnienie ze zmarłą matką w roli głównej.
Kobieta była weterynarzem, który nie potrzebowała zielarzy. W domu miała swój własny ogródek pełny leczniczych roślin. Dbała o nie same. Każdego dnia się nimi zajmowała. Javiera jako dziecko czasami pomagała jej w codziennej rutynie. Ale tylko przy niektórych sadzonkach. O stanowczą większość Aurora stanowczo za bardzo się bała, aby dopuścić do nich małą istotkę, która jeszcze nie wszystko rozumiała i mogła coś popsuć. Na to nie mogła pozwolić. Jaskółcze ziele było czymś wyjątkowym dla dziewczyny. Była to pierwsza roślina, którą udało jej się samej wyhodować. Co prawda mama pomagała jej trochę i cały czas instruowała, ale nadal. Była wtedy tak szczęśliwa… Tak dumna z siebie, że w końcu jej się udało. Dlatego w sumie też zdecydowała się u zielarza na wzięcie sadzonek. Nie wyobrażała sobie brać gotowych wyrobów, kiedy mogła znowu zacząć troszczyć się o te wyjątkowe roślinki.

*półtora tygodnia później*

Javiera zirytowana szybkim krokiem szła w kierunku laboratorium Dezy’ego. Kompletnie nie miała humoru. A wszystko przez to, że akurat na początku tygodnia musiała zająć się koniem, u którego wykryła sarkoidy. A z tego, co ją uczono, właśnie sok z glistnika jaskółcze ziele powinno pomóc. No ale oczywiście przez to, że najwidoczniej nikt w gildii go nie hoduje, to nie miała dostępu do lekarstwa. Dlaczego ten zielarz nie mógł załatwić tego szybciej? Musiała naprawdę nieźle na główkować się, aby przypomnieć sobie mniej znane metody leczenia owej choroby. Będąc przed pomieszczeniem, zapukała do drzwi. Kiedy tylko usłyszała pozwolenie na wejście, momentalnie wparowała do laboratorium.
— Boże, nareszcie, tyle to trwało… — dziewczyna szybko chwyciła sadzonki, które od razu rzuciły jej się w oczy. — Chociaż mogłeś się bardziej postarać, załatwić szybciej jaskółcze ziele. Akurat niedawno naprawdę bardzo go potrzebowałam i przez ich brak miałam problemy w leczeniu — dodała, kierując się w stronę wyjścia.

Dezy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz