wtorek, 21 lipca 2020

Od Lancelota cd. Eilis


  Urwany śmiech Aarona nie został przeniesiony na rycerskie oblicze, Lancelot jedynie posłał jej szybkie spojrzenie, aczkolwiek pozbawione jakiegokolwiek innego wyrazu oprócz "obruszenia" na te zniewagę.
- To u niego normalne, dziewczyno - sprostował czarno-brody. - Rzadko kiedy tym zaszczyca kogokolwiek, nawet mnie.
- Naprawdę? - nie dowierzała ruda, nadal będąc nieco rozbawioną.
- Tak. Chodź tu bliżej, jedzenie cię nie pogryzie, my też - machnął wielką, niedźwiedzią dłonią ponad poustawianymi na stole naczyniami i daniami na nich.

   Eilis postanowiła faktycznie zaryzykować, by zasiąść bliżej mężczyzn i zacząć z nimi spożywać obiadokolację wykonaną w kuchni Iriny.
- Jak to się stało, że wyglądasz na kogoś pracującego tu dłużej, a ja dopiero teraz dowiaduje się o twoim istnieniu? - zagadnął ją ponownie ze serdeczną tonacją. - Wydawało mi się, iż znam już wszystkich, a tu nagle ten postrzelony zuchwalec wyskakuje mi dzisiaj z panią kowal!
  Zapadła chwila ciszy na zamyślenie się nad odpowiedzią na to pytanie.
- Do tej pory, cóż, nie widziałam powodu ani nie miałam za bardzo z kim tu przychodzić...
  Nie miała pojęcia, jak błędne przy Aaronie było przyznawanie tego na głos, ale dopiero miała się o tym przekonać.
- To w takim razie masz już dwóch rycerzy w swoim gronie, jeśli zdecydujesz się witać u nas częściej - zawyrokował z szerokim uśmiechem, po czym zerknął w stronę kompana wszystkich patroli dla upewnienia się: - Prawda, Lan?
- Hmmm? - zaspane mruknięcie z uniesioną lewą brwią miało zapytać drugiego rycerza, o czym prawił przez ostatnią minutę.
- Czy ty mnie słuchałeś? - Aaron wyraźnie się skrzywił na taką możliwość, ale znał tego dzieciaka.
  Cyjanity skupiły się na jednym punkcie, którym okazał się świeczkami pośrodku stołu na świeczniku, po czym skinął głową.
- Dla mnie nie ma problemu - stwierdził w końcu, po czym upił kolejny łyk kawy.
  To tylko trochę uspokoiło Waynlorda, bowiem domyślił się, dlaczego doszło do rozproszenia i odpowiadania po dłuższej chwili.
- Masz książkę na nogach - warknął rycerz, celując w niego oskarżycielskim palcem.
- Nie masz na to dowodów - odburknął zbuntowany młodzieniec, mrużąc złowieszczo oczy.
  Prawa ręka osiłka sięgnęła pod stół, ale została bezpardonowo kopnięta przez jasnowłosego, a książka schowana do torby skrzętnie ukrytej za ławą, na jakiej siedział Lancelot. Eilis prawie się zakrztusiła swoją zieloną herbatą, którą odkryła w jednym ze dzbanków ku szczeremu zadowoleniu na sam zapach.
- Niemal przewróciliście stół i by cały budynek spłonął! - jęknęła po ataku kaszlu.
- To jego wina! - żachnął się starszy z rycerzy. - Jest okropny, prawda?!
  Eilis na zgodę pokiwała głową, popijając kaszel herbatą.
  Lancelot pochylił się nieco nad stołem, żeby skubnąć szybkim ruchem ostatnie ciastko spod nosa swojego kompana, zanim ten zdążył się zorientować. Gustowne chrupnięcie dopiero oprzytomniało Aarona w tym, co się właśnie działo, a kiedy odwrócił się, blondyn z wyraźnym zadowoleniem przełykał jego ulubiony przysmak. Czarno-brody otworzył i zamknął bezradnie usta jak rybka pod wodą. Oboje razem z panią kowal przekonali się o tym, że nie należy próbować zabierać mu lektury spod stołu, bo inaczej mści się podle jak tylko może.
- Ile ty masz lat, żeby takie rzeczy robić, co? - warknął wyzywająco Aaron z wściekłością wypisaną na twarzy.
- Mentalnie mniej - wyznał mu natychmiast. - To też zależy od mojego humoru.
- Dzisiaj się świetnie bawiłeś na patrolu, bo mogłeś zrzucić całą uprząż z Troy'a, z siebie zbroję i wleźć tak do jeziora, czyż nie?
  To przykuło uwagę rudowłosej kobiety z powrotem, bo na tamten moment rozkojarzyła się mięsiwem i czymś jeszcze, ale nie było mu dane tego ujrzeć ze względu na zasłonięcie połowy talerza wielkim dzbanem miodu pitnego Waynlorda.
- Mhm. Poza tym Balthazar pozwala mi na więcej książek z każdym tygodniem, co jest kolejnym czynnikiem, który mnie na ten moment uszczęśliwia. Na deser udało mi się ściągnąć Eilis i ją uspołeczniać. Wszystko idzie zgodnie z planem - ostatnie zdanie zaakcentował gestem dłoni, jaki bardziej pasował do arystokracji w chwili, kiedy coś się jej udało, jak chociażby dobić ogromnego interesu na wyspach.
  Mniej lub bardziej świadomie naśladował niektóre takie maleńkie rzeczy, bo jednak spędził przy nich większość swojego życia, więc naturalną koleją wydarzeń również nieco przyswoił.
  Niestety, w tym towarzystwie wywołało to parsknięcia czystego rozbawienia.
- Jeszcze trochę i zaczniecie pluć na siebie nawzajem - do wielkiego stołu dosiadła się nowa osoba, mianowicie pewna osamotniona ostatnimi czasy blondynka.
- Jeżeli chodzi o Aarona, to jego sposób komunikacji, nie oceniaj czegoś negatywnie, jak tego nie rozumiesz - wytknął jej z udawaną powagą Lancelot.
  Dziewiętnastolatka pokiwała w zrozumieniu głową i spojrzała na rosłego woja z politowaniem w oczach.
- Wybacz mi, nie wiedziałam o tym - udała skruchę ku jeszcze większej irytacji czarno-brodego.
- No czy wy jesteście niepoważni?!
  Głupkowate uśmiechy jasnowłosej dwójki potwierdziły jego słowa.
- Eilis, poznaj proszę Alice - zwrócił się do pani kowal rycerz po tym, jak po raz kolejny udało mu się wyprowadzić współtowarzysza z równowagi samą złośliwością.
- Wystarczy Tilly, tak wszyscy tu na mnie wołają - podała jej bezczelnie dłoń nad wojskim talerzem, żeby przerwać mu spożywanie posiłku, a Eilis potulnie ją uścisnęła, znowu się śmiejąc w najlepsze z miny Waynlorda.
- Poza tym, Lan, wytłumacz się ze swojej nowej znajomości, skądś ją wyciągnął? - Tilly wróciła na swoje miejsce, żeby zająć się ściąganiem ze stołu coraz to lepszych kąsków na swój talerz, a jednocześnie przeprowadzić ciekawski wywiad.
- Z kuźni - wzruszył jej na to ramionami.
- Jestem tutaj nowym kowalem - Eilis poczuła ponownie potrzebę uświadamiania gildyjnej społeczności o swoim fachu.
- To się dobrze składa, bo mam sprawę - kolejna ruda dosiadła się do stołu, tym razem od strony Lancelota, żeby mieć kolejno: Tilly, Aarona i Eilis przed sobą.
- Czyli?
- Sztylety mi się wyszczerbiły od ostatniego rzucania do celu - Fiona położyła zamaszyście swój talerz obok tego należącego do blondyna.
- To jest z kolei Fiona, która jest w nocnym patrolu i nie powinno jej tu być - przedstawił jej elfkę. - Fiono, poznaj Eilis, naszą nową kowal.
- Widziałam cię już w Tirie i słyszałam same dobre rzeczy o pracach - przyznała, a chwalenie przez tą jędzę było niezmiernie rzadkie, więc od razu urosła w oczach całej gromady. - A ty, Lan, sam niańcz wampira.
  Ta ostatnia riposta wywołała śmiech już wszystkich zebranych.
- Marcelina powiedziała, że sama zrobi cały patrol i masz jej nie wchodzić w drogę? - zapytał się jej Lancelot, a lewy kącik ponownie poszybował mu w górę.
- Coś w tym stylu, ale dodaj jeszcze przekleństwa pomiędzy, a na koniec prychnięcie - opowiedziała im o swojej ostatniej rozmowie z czarnowłosą.
- To jest u nich normalne, taki specyficzny rodzaj przyjaźni - wyjaśnił Eilis Aaron. - Coś jak ja i Lan, tylko on potrafi być gorszy od wampirów.
  - Ciężko się z tym nie zgodzić - Lancelot pokiwał głową.
  Reszta posiłku została spożytkowana na dalsze żarty z siebie nawzajem, a nowa osoba coraz lepiej odnajdywała się w towarzystwie gildyjnym. W całym tym zamieszaniu z poznawaniem, jasnowłosy z łatwością ukrywał swoje zdystansowanie, nawet jeśli wszyscy go tu znali, a on wydawał się być kimś istotnym. W rzeczywistości wcale tak nie było, ale to mylne wrażenie zapewne pozostało gdzieś z tyłu głowy młodej kobiety i Lancelot nie wiedział, co na ten temat myśleć.
- Nie miałam pojęcia, że zdążyłeś już tu niemal każdego poznać - przyznała, kiedy odprowadzał ją do kuźni. - Wydawałeś się na początku strasznie oschły i zimny.
- Bo taki właściwie jestem - skórzana torba obijała się o bok mężczyzny w rytm jego długich, żwawych kroków.
  Nawet spacerując późnym wieczorem wyglądał tak, jakby maszerował pod wpływem intensywnej musztry z młodości.
- Nie w środku - ujęła to najprościej jak tylko można, ale nie spodziewał się przecież po niej jakiegoś wybitnego określenia niczym światowej literatki.
  Jakaś część, zapewne ta infantylna, chciała się z niego teraz wyrwać i gorąco potwierdzić te słowa. Ta druga, bardziej racjonalna, chłodno kalkulująca także, ale z kompletnie innego powodu, zupełnie pozbawionego dziecięcej, naiwnej ufności oraz niewinności. Przecież na początku taki właśnie był, choć może tylko mu się wydawało? Może, ale tylko może, pozbawił się innych wspomnień z wczesnego dzieciństwa, żeby potwierdzić tą teorię?
  Byle, żeby się uniewinnić, wybielić we własnych oczach.
- Ludzie się zmieniają, Eilis - to spokojne, ale jakże oddalające go od niej zdanie narysowało wyraźną linię pomiędzy nimi.
  "Nie patrz głębiej, tam nie ma nic takiego, co mogłoby ci się spodobać."
  Żar czekał na nią pod zamkniętymi drzwiami jej, właściwie rzec by można, domostwa, a nie kuźni. Głośne miauknięcie poinformowało ich o tym, że kocur się niecierpliwił, nawet jeśli przed wyjściem dostał kolację nawet wcześniej od swojej opiekunki.
- Prawda, ale nadal są z tego samego materiału. Możesz przetopić miecz na świecznik, ale to nadal ten metal, tylko w innej postaci. Ojciec mawiał, że jesteśmy tylko tym, co z nas uczyni życie za pomocą różnych narzędzi...
- Podejmujemy decyzje - podjął nagle żarliwie rycerz ku kowalskiemu zdziwieniu, wchodząc jej w słowo. - To my decydujemy o końcowym efekcie. Życie nas może jedynie szczerbić, bogowie są natomiast zbyt odlegli, żeby mieć jakikolwiek sensowny wpływ. Są bardziej wzorcem dla tych, którzy sami nie umieli sobie wymyślić własnego kształtu.
  Zamilkła, zapewne nie mając pojęcia, co w takiej sytuacji powiedzieć. W jakimś stopniu wydawała się na rozdartą pomiędzy ojcowską mądrością, a racją rycerską. Nie interesowało go jednak w tamtym momencie, która z tych weźmie w niej górę, bo ostatecznie sam się zamyślił, spoglądając w ścianę lasu przed nim. Gdyby nigdy nie zdecydował poświęcić wszystkiego dla Lac, to by tak daleko nie zaszedł. Była to tylko i wyłącznie jego wina, iż stał się tym, kim właśnie był. Wiedział niby o tym wcześniej, ale dopiero w tamtej chwili sobie to uświadomił tak całkowicie, a odpowiedzialność za każdy z popełnionych czynów przygniótł mu klatkę piersiową.
- Dziękuję za dzisiaj - wydusiło w końcu z siebie dziewczę.
  Lancelot dopiero po chwili zwrócił na nią wzrok, w dalszym ciągu tak samo zamglony jak podczas właściwie-to-nie-patrzenia na las. Dostrzegł, że zdążyła ukucnąć, byle by pogłaskać to zdradzieckie stworzenie zwane kotem. Jego wyraz twarzy natychmiast stężał, a sam rycerz, choć już nie w zbroi, ponownie zaczął się odsuwać na konkretną odległość. Będąc w białej, lnianej koszuli i prostych, ciemnobrązowych spodniach wydawał się kolejnym, zwyczajnym młodzieńcem nie przepadającym za tym gatunkiem zwierząt.
- Jakiś kot cię kiedyś podrapał? - zapytała, zmieniając nagle temat.
- To bardziej skomplikowane.
  Eilis pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Nie ma za co, ale nie czuj się tak, jakbyś musiała koniecznie przychodzić, bo Aaron tak powiedział... Wystarczy, jak raz na jakiś czas wpadniesz, bo znudzi ci się tutaj. Tilly, Fiona i ja potrafimy być męczący, tym bardziej wszyscy razem w jednym miejscu.
  Ruda parsknęła lekko, przytakując.
- Do zobaczenia na następnej kontroli podków.
- Dobrze, że nie muszę już tego mówić - skinął jej głową, odchodząc, a ona obserwowała go podczas tej czynności, jak zawsze.
  On nie zdawał sobie z tego sprawy, dla niej to było prawdopodobnie normalne.
  Ewentualne ten rycerz na białym koniu wyjątkowo przypadł jej do gustu, choć na to potwierdzenia szukać próżno.

 [Eilis?]
1728

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz