czwartek, 2 lipca 2020

Od Lancelota cd. Eilis


  Stres. Każda wizyta u Eilis dużo go kosztowała, ale znosił to tak samo dzielnie jak wiele innych trudności, w końcu chodziło o dobro wyższe i to jego własnego przyjaciela, rodziny, współtowarzysza bitewnego, kompana wszystkich podróży. Przed wejściem do kuźni wzrokiem tak stanowczym oraz intensywnym nakazał całkowity bezruch Troy'owi, co koń odczytał natychmiast bez żadnych trudności. Porozumiewali się bezgłośnie. Nie mieli żadnej kompletnie głupiej, magicznej więzi. Znali swoje uczucia, albowiem umieli je po sobie odczytywać jakby byli dla siebie otwartymi księgami, niekiedy przeistaczając się jedynie w zwierciadła.  
  Potem Lancelot obrzucił badawczym spojrzeniem projekty, całkiem nieufnie, ponownie marszcząc ten swój prosty nos po zajęciu miejsca na ławie u jej boku.
  Nie podobał mu się półmrok panujący w kuźni, zapachy ani tym bardziej duchota połączona ze spiekotą. Szacunek do kobiety jedynie się pogłębiał, właśnie - kobiety! Mogłaby sobie darować taką robotę, pozostając zwykłą, prostolinijną dziewką ze wsi, podczas gdy równie dzielnie co on: znosiła dokuczliwy los. Czyżby jedyna spadkobierczyni umiejętności po ojcu pozbawionym synów? Rycerz nie miał pojęcia, ale im dłużej sterczał w tym wnętrzu, tym bardziej gdzieś tam wewnątrz siebie ją podziwiał, a już zwłaszcza tą jej determinację zmieszaną zapewne z ogromną pasją. Nie można było tego robić bez wewnętrznego przymusu ambicji, co do tego miał pewność. 
- Mógłbym skopiować projekt i wysłać pocztą do przyjaciela? - zapytał dość uprzejmie. - Z twoim podpisem jako autorki, oczywiście.
  Eilis po całkiem ekscytującym przedstawieniu mu koncepcji pokiwała na zgodę głową.
  Mężczyzna poszedł do Troy'a, żeby wyciągnąć z torby przy siodle swój własny zestaw podręczny do zapisków lub szkiców.
  Rudowłosa z zaciekawieniem obserwowała potem szybkimi ruchami nakreślony skrót tego, co ona skrupulatnie rozrysowała zgodnie z anatomią, dopiskami typowymi dla jej fachu, a także pośród całego ogromu innych informacji, będących dla Lancelota połowicznie zagadką. Nie było tak, że się na tym nie znał, na to nie mógł sobie pozwolić. Samemu ciężko by mu było zrobić podkowy od zera. Rozróżniał jednak ważniejsze fragmenty, które pozwoliły mu dojść do wniosku, że pomysł wcale nie był taki głupi oraz ryzykowny, jak na początku z jej ust brzmiał. Miało to jakiś sens. Potrzebował jedynie potwierdzenia od kogoś, kto sam go tego uczył i kogo określał wcześniej wspomnianym mianem, choć częściej mówił do niego per "Mistrzu". Alothar Rafarih Crovius, absolwent Akademii Generalnej w Defros pracował dla Miasta Wojsk, czyli Phale w Ethiji jako mag-kowal-sztukmistrz-artefaktów. W różnych językach rozmaicie określano jego zawód, aczkolwiek defroskie określenie locwar jakimś cudem zbierało to wszystko do jednego. Żałował, że nie miał takiej wygody w swoim ojczystym, w którym brakowało wielu słów dla magów oraz tego, co robili.
- Będę w stanie wysłać go dopiero za dwa tygodnie, a odpowiedź zwrotną otrzymam za kolejny miesiąc - uprzedził.
- Aż tak daleko jest teraz między wami?  - mruknęła lekko, dokonując podpisu pod jego rysunkiem.
  Okazało się, że wcale nie tak źle rysowali we dwoje, ale żadne z nich nie spieszyło z komplementami.
 Gdyby znali się trochę bliżej, właśnie w tym momencie Lancelot pozwoliłby sobie na ciężkie westchnięcie, czego w tych warunkach mimo wszystko nie zrobił właśnie przez fakt zbyt krótkiej znajomości.
- Można tak to ująć. Poza tym nie mam pojęcia, co dokładnie on teraz robi. Trochę minęło już od naszego ostatniego spotkania jak wróciłem do domu... Już wtedy dłużej zwlekaliśmy z odpowiedziami do siebie, bo byliśmy zajęci swoimi sprawami. Potem przyjechałem tutaj, minął miesiąc zanim przybył z kolei mój posłaniec, a nic od niego wówczas nie dostałem.
  Gdzieś z tyłu jego głowy przemknęła myśl, że może słać wiadomość do martwego ciała na przedmieściach, ale Alothar nie był przecież byle kim i stać go było na wiele. Prawdopodobnie za tą wątpliwość Lancelot właśnie zostałby przez niego wyśmiany.
  Nie oznaczało to, że się po uświadomieniu tego uspokoił.
- Jak to jest? - rudowłosa przekrzywiła lekko głowę z krzywym uśmiechem.
- Mieć znajomość na odległość? Nie chciałabyś tak żyć, uwierz mi - odparł jej rycerz.
  Smutku nie dało się po nim usłyszeć, słowa jedynie były same w sobie nasiąknięte nim do cna.
- W każdym bądź razie dziękuję za sprawdzenie podków Troy'a, ja będę się już zbierał. Do zobaczenia dzisiaj wieczorem, jeśli będę musiał robić coś więcej oprócz przejażdżki albo dwa dni później na kolejną kontrolę.
  Eilis pokręciła głową z niedowierzaniem, ale dalej się uśmiechała w ten swój krzywy sposób. Powoli się do niej przyzwyczajał i nawet zaczynał ją wbrew sobie lubić, choć przecież nie zaliczała się w żadnym stopniu do towarzystwa, przy jakim spędził większość swojego życia. Było w niej jednak coś, co go uspokajało, ale jeszcze nie wiedział cóż to mogło być. Najwyraźniej jego zadaniem w tej kwestii stało się poszukiwanie, ale jaka w tym zabawa, skoro tak naprawdę nie wie, czego dokładnie ma szukać? Chyba, że czerpie się dziecięcą radość z samej tej czynności, aczkolwiek Lancelot był brutalnie pozbawiony możliwości nauczenia się czegoś tak prozaicznego.
  Jego życie składało się na pasmo niekończącej się pracy. Od świtu do nocy, czasem też przy blasku świec, ale skoro nie zna się alternatywy, to czy można na to narzekać? Nigdy też nie miał śmiałości wyobrażać sobie siebie w innym życiu, pozbawionym Troy'a, ciężaru sztyletów przy pasie, klingi skrytej w pochwie, łuku, kołczanu ze strzałami. Twierdza w Lac, a raczej jej ruiny, zdawały mu się być kompasem od tak wczesnego dzieciństwa, że jakiekolwiek inne kierunki okazały się zbyt absurdalne oraz nierealne na samo myślenie o nich. Miał zostać rycerzem, a potem zasłużyć na tytuł szlachecki, aby mieć ziemie. Pobyt w gildii miał go do tego przybliżyć, nie ważne jak idiotycznie to brzmi, zwłaszcza, że przecież teoretycznie powinien być wówczas w Tiedalu.
  Odłożył przedmioty rysunkowe do torby.
  Poprawił luźny wcześniej popręg.
  Dosiadł Troy'a.
  Ostatni raz spojrzał na Eilis.
- Dzisiaj nie musisz jeść kolacji w tej kuźni - zaproponował o dziwo całkiem luźnym i pewnym siebie tonem w ramach podziękowania za podzielenie się z nim tym jej projektem, jaki niebawem miał ułatwić życie Troy'owi.
- Wiem, że nie muszę.
- Eilis, próbuje cię zaprosić do Sali Wspólnej, możesz współpracować?
  Ruda zaśmiała się głośno, tylko tak jak to mogą ludzie pozbawieni większych problemów, całkiem prostolinijni.
- Jesteśmy w gildii pełnej dupków, zdaje sobie z tego sprawę, ale jak dam Aaronowi piwo, to zaczyna mniej być bandytą-piratem, a całkiem zabawnym bajarzem. Chyba, że chodzi ci o mnie, z tym będzie większy problem, bo ja bywam, cóż, tylko gorszy - wzruszył ramionami, nie umiejąc powstrzymać głupkowatego uśmieszku, choć musnął on jedynie pół jego twarzy.
- To całkiem odważne z twojej strony, że przyznajesz to na głos. Ja bym dodała, iż jesteś taki cały czas.
  Lancelot udał minę oburzonego arystokraty i zawrócił konia w przeciwną stronę samym muśnięciem łydek, nawet nie biorąc w dłonie wodzy.
- Zapomnij, będziemy jadać bez ciebie, koszmarna kobieto - prychnął ku jej jeszcze większemu rozbawieniu. - Jako syn z jakiegoś zajebiście wysokiego rodu skazuje cię za te słowa na banicję.
  Na koniec majestatycznie machnął dłonią tak samo jak szlachcic, który tak kończy zdanie.
  Jej śmiech jeszcze długo trwał, jak odjeżdżał, co w zasadzie wcale mu nie przeszkadzało.


[Eilis?]
1131

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz