środa, 8 lipca 2020

Od Marty do Anastasi

Oczywistą oczywistością było, że nie wszystkie rośliny rosnące na zboczach Białych Turni było do odnalezienia na nalaesiańskich nizinach. I vice versa jednak, co Martę nawet cieszyło. Bo cóż za przyjemnością byłoby uzupełnianie zielnika o znane jej kwiaty, gdy na łąkach odnajdywała teraz nawet i piękniejsze, delikatniejsze, bo nieprzystosowane do zimnych, górskich wichrów, a przyzwyczajone do cieplejszych, kojarzących się prędzej z delikatną dłonią matki niż ojcowską pięścią powiewów wilgotnego wiatru, który tak cudownie muskał policzki, kołtunił włosy w warkoczu i sprawiał, że falowały niby tafla oceanu, choć, szczerze mówiąc, tego na własne oczy nigdy nie ujrzała.
Bo widywała rzeki, jeziora, zresztą nic dziwnego, gdy do Gildii od rodzinnego domu było do pokonania aż tyle męczącej drogi. Na trasie jednak nie znajdowało się ani jedno portowe miasto leżące nad słonymi wybrzeżami. Czasami więc, gdy tylko znajdowała chwilkę, by przysiąść nad przepływającą w pobliżu rzeką i pomoczyć w niej stopy – oczywiście, że nie w butach, phi, skóra przecież bardzo łatwo się deformowała, wysuszała, by następnie popękać, a przecież akurat te konkretne buty prosto z Ovenore obdarzyła czcią godną bóstw, bo za wynagrodzenie pozostałe ze złotego łańcuszka zdecydowanie można było znaleźć sobie najwygodniejsze i najporządniejsze trzewiki – rozmyślała, jak bardzo słona jest morska woda. Czy swym smakiem jedynie muska kubki smakowe czy może pali język, sprawiając, że twarz wykrzywia się w okropnych grymasach? A może ma jakieś wartości lecznicze? Jak morskie ryby mogą przeżyć w słonej wodzie, bez uszczerbku na ich zdrowiu? Czy ryby płynące z biegiem rzek wpływają wprost do morza, bo kto wie, może tam mają odnaleźć poszukiwaną miłość w formie syren, którym mają następnie towarzyszyć po kres swych dni? A może są przez nie pożerane? Bo wydawać by się mogło, że mięso ryby jest zdecydowanie smaczniejszym od tego marynarzy, całkowicie pozbawionego jakichkolwiek wartości odżywczych. A przynajmniej tak powtarzała jej Luśka.
Ale skąd ona mogłaby to wszystko wiedzieć. Przecież nigdy nad morzem nie była, na własne oczy syren nie widziała, a marynarza tylko jednego, zagubionego w ciasnych uliczkach Ovenore. Jedyne, co pamiętała z ich spotkania to to, że był pijany w sztok, obijając się o murowane ściany kamienic i poszukując kolejnego przytułku, w którym mógłby przytulić się do kobiecej piersi i poszeptać do niej słodkie słówka. No i miał tę charakterystyczną koszulkę w paski. Aczkolwiek wydawało się jej, że dała podpuścić się po prostu głupim stereotypom, a w rzeczywistości rzadko kiedy marynarze łażą po ulicach w pasiastych koszulkach.
Westchnęła cicho, wystawiając twarz do słońca, przy okazji może i odrobinę rozsuwając dekolt koszuli. W końcu wypadało trochę opalić bladą płeć, przecież nie była już w zacofanej wsi pod zboczem wielkiej góry, a w wielkim świecie – a w wielkim świecie chodziło się z opaloną twarzyczką. I choć chłopi w polu równie dobrze łapali słońce, tak był to zdecydowanie odmienny rodzaj opalenizny od tej złapanej w czasie wolnym, gdy po prostu wylegiwało się plackiem w trawie, w dodatku nad cicho szumiącym strumykiem. Jedynym, na co mogłaby jednak ponarzekać, były te okropnie tnące komary. Wielkie i tłuste, a przy tym w ogromnych ilościach, nie dające spokoju ani na chwilkę. Cóż jednak poradzić, niska była to cena za porządną i modną, karmelową opaleniznę.
Otworzyła jedno oko, zauważając, że przykuła uwagę dziewczyny o czerwieńszych niż te jej włosach, a i o cerze bledszej od tej martowej. Szkarłatne tęczówki przyglądały się wręcz z dziecinnym zainteresowaniem. No tak, przecież rzadko kiedy ktokolwiek w Gildii znajdował chwilę na odetchnięcie i po prostu poleżenie w trawie, bez robienia czegokolwiek, nawet i obserwowania puszystych obłoków. Marta uśmiechnęła się szeroko, klepiąc przestrzeń tuż obok siebie. Oczywiście w wysokiej trawie.
— Poopala się ze mną? Słońce zdrowe na umysł! — parsknęła głośno, podnosząc się odrobinę na łokciach i z niecierpliwością spoglądając na gildyjską strażniczkę, która w swym dniu na pewno nie miała nawet chwilki na wzięcie głębszego oddechu.
Choć Marta szczerze mówiąc, ani razu nie wyczuła, by w Gildii strażnik był potrzebny. Ale kto wie, może byli tak dobrzy, że wszystkie zagrożenia wyłapywane były w odpowiednim momencie, by właśnie ktoś taki jak ona miał chwilkę na leżakowanie nad strumykiem.


[ Stasiu, słońca też zasługują na chwilę odpoczynku! ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz