piątek, 3 lipca 2020

Od Lancelota cd. Adonisa


- Jeżeli się nie pospieszymy, to spóźnimy się na kolację - zauważył Aaron.
  Lancelotowi nie podobało się absolutnie nic tego dnia i zdawał sobie sprawę, że tym drażnił swojego współpracownika. 
- Rozdzielmy się  - zaproponował mu blondyn szybkim rzutem.
- Bez obrażania twoich umiejętności, ale nie sądzę, żeby to był dobry pomysł - odmruknął mu mężczyzna z wysokości tego swojego równie wielkiego konia, co on sam.

  Oczywiście, że nie był. Aktualnie powinien mieć pod sobą całą chorągiew, żeby dało się cokolwiek w sposób strategiczny oraz bezpieczny rozegrać niczym na kampaniach treningowych, które odbył nie tylko jako jeden z podrzędnych wojowników, ale jako dowódca.
- Wschód pozostanie bez obserwacji przez godzinę różnicy między wymianą patroli.
  Gdyby planował robić napad, zrobiłby to właśnie pomiędzy zmianami po wielu, ale to naprawdę wielu przeszpiegach ich gildii, przeliczeniu ilu dokładnie ludzi i nieludzi było w jakich miejscach i o jakim czasie w ciągu tygodnia, a przede wszystkim jak wielu z nich potrafiło biegle walczyć. Nie chodziło o samoobronę, bo w przypływie adrenaliny byle dzieciak potrafi uderzyć prawym sierpowym albo wykonać kopniaka, o którego wcześniej by się nie podejrzewał. Nie, jemu chodziło o możliwość zrobienia śmiercionośnej broni z czegoś tak podrzędnego jak typowy kij włóczęgi.
- Wysyłanie sokoła nie ma sensu, prawda?
- Jest mgła, Aaron. My mamy ograniczoną widoczność, więc nawet nie chcę wiedzieć jak to wygląda z góry.
-  Fakt - przyznał niechętnie.
- Ufasz mi? - zabrzmiało to nagle z ust rycerza jak warknięcie.
  W cyjanitach pojawiło się coś drapieżnego, nieludzko silnego. Ta wola walki potrafiła w dawnych czasach poderwać nie tylko jego chorągiew, ale też praktycznie cały hufiec oficera zasiadającego w radzie królewskiej, o czym oczywiście obecny Waynlord nie wiedział.
- Tak, ale...
  Nie potrzebował niczego więcej. Z miejsca pomknął tak, jakby nie było żadnych sił, które mogłyby mu tego zabronić. Aaron za nim przeklinał przez dłuższą chwilę, zanim pogodził się z tym, że nie dogoni jego konia choćby i właśnie zaciekle próbował. Troy miał budowę gorącokrwistego rumaka przypominającego ogiera wyścigowego, a jednocześnie mającego w sobie odpowiednio większe mięśnie dla bojowego. Idealne połączenie dla stylu walki w wykonaniu Lancelota, którego nie dało się powstrzymać na czele swojej chorągwi.
  W pół godziny zdążył rozeznać się po zaniedbanej stronie, w następne piętnaście minut odnalazł Aarona. Ostatni kwadrans wracali razem stępa, żeby Troy mógł złapać oddech przed stanięciem w boksie.
- Już ci mówili, że jesteś szalony?
- Szalony, ale skuteczny. Mam taką opinię od Akademii Wojskowej. W zasadzie od tego zdania się chyba zaczyna, a potem jest rozpisane dlaczego tak uważają na podstawie moich wyników w różnych testach. Odpowiedź więc brzmi: nie odkryłeś niczego nowego.
  Czarnobrody zaśmiał się serdecznie, nie mogąc uwierzyć w to z kim przyszło mu pracować przy czymś tak prozaicznym jak zwiady same w sobie. 
  Spokojnego powrotu do gildii nie przerwało już całkiem nic, więc dalej mogli sobie pozwolić na żarty zrozumiałe typowo dla rycerzy. 
  Ramię w ramię prowadzili potem konie do stajni na rozsiodłanie, choć faktycznie trzymał swojego tylko Aaron. Troy dreptał za Lancelotem niczym wyszkolony owczarek pasterski, co zwracało zawsze uwagę przechodniów, w tym głównie członków nocnego patrolu szykujących się do swojej zmiany. Słyszeli pomrukiwania pełne dezaprobaty na pogodę, a po tym sprawdzanie listy, czy wszystko zostało przez nich wzięte. Gdyby rycerz odpłynął myślami, to prawdopodobnie myślałby, że dalej jest ranek i on sam odpowiada na pytania Aarona z tej kategorii. Boksy ich koni znajdowały się nawet obok siebie z charakterystycznym emblematem słońca na drzwiczkach dla rozeznania się dokładniejszego stajennych czy reszty członków gildii. Symbolicznie oznaczało to mniej więcej to samo, co: "te wierzchowce już dziś pracowały, możesz je wyprowadzić na pastwisko".
- Myślisz, że coś ich zaskoczy? - Waynlord zaczął od podciągnięcia swoim zwyczajem nieco za mocno strzemion w górę, po czym przełożenia ich przez łęk. 
- Nie sądzę - te same ruchy wykonał blondyn nieco wolniej przez fakt grubości rękawic ochronnych.
- Zdejmij sobie chociaż te metalowe osłony, bo się zamęczysz tutaj do jutra - burknął Aaron po tym, jak odpiął już po obu stronach popręg i również przełożył przez siodło.
 Dopiero wtedy pozwolił sobie na ściągnięcie go ze swojego gniadosza razem ze spoconym czaprakiem i zatarganie do siodlarni.
  Tymczasem Lancelot niespiesznie, aczkolwiek ostrożnie zajął się ściąganiem osłonek na palce.
- Irina przepędzi cię miotłą - zagroził mu po powrocie do swojego końskiego olbrzyma jego kompan patroli dziennych.
- Chciałbym to zobaczyć, poważnie - przyznał nieco rozbawiony mężczyzna, uśmiechając się złośliwie.
  Swoją kolej na noszenie kompletnego rzędu jeździeckiego właśnie miał Lancelot i prawie się zderzył z Fioną, która niosła zapasowe pochodnie. Coś tam się przeprosili przy przekleństwach w rozmaitych językach, ale żadnemu z nich jakoś mocno to niczego nie zrujnowało. Spieszyli się. Jak Zawsze. Były ważniejsze sprawy, niż pozwalanie sobie teraz na takie pierdoły jak pyskowanie albo skakanie do gardeł, bo była mgła. Dla obu patroli to był zawsze definitywnie większy problem niż burza, bo ta tak czy siak mijała, poza tym nikt nigdy nie był na tyle skretyniały, żeby planować coś niecnego, jak na zewnątrz strzela piorunami. Mgła jest bezpieczna, zapewnia osłonę. Lancelot nerwowo odłożył siodło na swoje miejsce, aby móc swobodnie obmyć wędzidło z piany i resztek tego, co Troy memłał w pysku.
  To nie był dobry dzień.
- Może powinniśmy jechać z nimi? - rycerz po powrocie do swojego siwka zapytał sąsiada, ale on pokręcił głową.
- Nasze konie są zmęczone, będziemy tylko ich spowalniać.
  Blondyn poszedł niezadowolony z takiej odpowiedzi, choć prawdziwej, po ciepłą wodę nie tylko dla Troy'a, ale też dla Ergo. Najpierw podstawił ją do boksu obok, a dopiero wtedy Troy otrzymał ją u siebie w wiadrze, które w okamgnieniu zrobiło się puste. Aaron wycierał to swoje wielgachne bydle z potu, a Lancelot zastanawiał się, czy nie byłoby rozsądniej pozostawić Troy'a w derce czy też go choć nieco wytrzeć. Zdecydował się na to drugie, co wykonał sumiennie, nie pozostawiając zbyt wilgotnej, białej sierści na żadnym fragmencie ciała swojego końskiego przyjaciela. Przed odejściem należało jedynie wyczyścić kopyta. Oboje na koniec pokryli konie derkami i zostawili z odpowiednio sowitą kolacją. Akurat po rozprawieniu się z oporządzeniem do snu obu wierzchowców, nocny patrol już wyjeżdżał, więc ledwo zdążyli ich kulturalnie pożegnać, życząc przy tym powodzenia.
- Nie lubię wysyłać tak małej liczby ludzi beze mnie we mgłę - prychnął Lancelot.
- Złe wspomnienia?
  Wyszli ze stajni, kierując się w stronę budynku głównego.
- To bardziej skomplikowane - niezauważalnie zacisnął mięśnie szczęki.
  Szli resztę drogi w milczeniu, całe szczęście, bo blondyn nie miał nastroju już do kolejnych żartów czy podtrzymywania rozmowy, choć miał nadzieję, że uda mu się odzyskać nieco uroku podczas wspólnego posiłku.
  Tylko, że się pomylił.
  Może lepsze byłoby stwierdzenie: "zderzył", ponieważ zachwiało to nieco pochyloną nad laską figurą. 
- To ja załatwię nam jedzenie, a ty się wytłumacz - Aaron podniósł obie ręce w górę, jakby rycerz miał go przesłuchiwać, a wtedy ruszył w stronę kuchni.
  Takie właśnie miał w nim wsparcie, dokładnie takie.
  W powietrzu zawisło niewypowiedziane słowo: "zdrajca", lecz to nie przeszkadzało Aaronowi, bo gdzieś w innym pomieszczeniu już pewnie się z niego śmiał.
- Przepraszam cię tak jak tylko ktoś tak podły jak ja potrafi - zwrócił się do nieznajomego, chowając po kątach irytację na Waynlorda.
  Podniósł się na niego wzrok ocząt ciemnych niczym dwie studnie, a Lancelot poczuł się tak, jakby został przynajmniej głową wepchnięty do jakiegoś dołu. Zamrugał, odzyskując sprawność ponownej jasności umysłu. Zapewne w innych czasach starszy od niego jegomość szczycił się nie tylko taką właśnie umiejętnością rzucania mrocznych spojrzeń, ale miał w tych rękawach znacznie więcej fascynujących kart. Dwójka jego własnych, nieco zamglonych, nieoszlifowanych cyjanitów lśniła tak często, że w porównaniu z tymi otchłaniami, wydawał się zachować w dalszym ciągu sporo z chłopięcego jeszcze uroku. Na bladym czole błąkał się mu niesforny, czarny kosmyk z pieczołowicie wcześniej wykonanej fryzury. Przypomniało to Lancelotowi lata, gdy on sam musiał panować nad chaosem składającym się z jasnych blond włosów, teraz kręcących się od wilgoci na podobieństwo haczyków lub w innych miejscach spirali. Teraz to zaniedbał, bo przecież nie musiał wędrować za Jej Wysokością jako osobista ochrona, sterczeć na balach w towarzystwie wysoko tytułowanych z szampanem w kielichu oraz przyszytymi odznakami na klatce piersiowej... Stało się to całkiem zapomniane i niepotrzebne, ale jak widać inni mieli odmienne zdanie na ten temat. Nie rozumiał tego w pełni, lecz doceniał, bo przecież to zawsze dobrze świadczyło o człowieku.
- Przeprosiny przyjęte - odpowiedział mu głos czysty, jakiego właściwie się po tej personie nie spodziewał. 
  Reszta ubioru potrąconego składała się z eleganckiej czerni, przetykanej bielą koszuli, odpowiednio dobranych spodni oraz skórzanego buta. Dokładnie jednego. Brak nogi został zauważony już wcześniej, ale dopiero w tamtym momencie Lancelot uświadomił sobie swój nietakt.
- Zrozumiem, jeśli odbierzesz to negatywnie, bo już miałem tego typu odpowiedzi setki razy - ledwo co powstrzymał się od przewrócenia oczami na wspomnienia z młodszych lat - ...ale powinienem zaproponować ci pomoc w związku z tym zniknięciem... - niedokładny ruch palców, lekkie machnięcie nadgarstka miały mu opisać werbalnie dokończenie tego zdania.
- ...albo chociażby wsparcie przy schodach jak będziesz chciał wrócić do swojego pokoju.
- Nie musisz tego robić - zauważył chłodno czarnowłosy.
- Dlatego powiedziałem, że powinienem
  Całkiem dobrze wykreowany półuśmiech na przystojnej twarzy mógł znaczyć tyle samo różnych słów, co jego własne uniesienie nieznacznie kącików ust, choć teraz tego nie robił. Nie, teraz mogłoby się wydawać, że był śmiertelnie poważny, podczas gdy w rzeczywistości tak właśnie wyglądał, gdy był choć odrobinę zmęczony. Za sobą miał stresujący patrol, nieprzespaną noc przy świecach w towarzystwie ksiąg, był głodny, a do tego właśnie potrącił ze zmęczenia już dwoje niewinnych ludzi, z czego drugi był kaleką pozbawionym godności oraz protezy.
  Czy mogło być gorzej?
    

[Adonis?]
1535

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz