piątek, 29 kwietnia 2022

Od Sophie - Event

Obaria znajdowała się dużo dalej od Sorii, niż Tirie, toteż Sophie odkładała nieco swój zwyczajowy list do profesora von Hohenheima, czekając na to, aż rzeczywistość przyniesie jej więcej interesujących historii, które mogłaby w owym liście zawrzeć.
Rzeczywistość faktycznie starała się stanąć na wysokości zadania, bo prócz zaskakująco owocnej i długiej współpracy z braćmi Benes, Sophie udało się również dokleić do łączonego projektu profesora Gautiera i Penvo, pracujących wytrwale nad magnetyczną lewitacją istot żywych. Jak na razie nie próbowali swych sił z większą żabą – Sophie udało się im wyperswadować eksperyment, który mógłby okazać się niebezpiecznym. Alchemiczka nie sądziła, by Tadeusz zapałał wielką miłością do bycia obiektem eksperymentu, a jeśli naukowcy byliby zbyt uparci, zaś były rektor wystarczająco poirytowany, bateria mogłaby nie być jedynym źródłem elektryczności, o które mężczyźni mogliby się martwić.
Nie wspominając już o grupie geologów, z bardzo głośnym i skorym do zabawy Pirytem na czele – szczeniak rósł z dnia na dzień, ale choć powoli przestawał mieścić się pod krzesłem profesora, nadal nie pozbył się tendencji do oplątywania ludzi smyczą i ich radosnego przewracania. Powoli uczył się za to, że gryzienie cudzych butów jest passé, choć biedni naukowcy nie uniknęli pewnych strat w obuwiu.
Osobną kwestią pozostawał sam Lumi – Sophie przez pewien czas zastanawiała się, jak opisać niezwykłego kurczaka w jak najdokładniejszy sposób, jednak bez wywierania na profesorze jakiejś presji, że powinien zająć się identyfikacją stworzenia albo poszukiwaniem kogoś, kto byłby w stanie coś na ten temat powiedzieć. Alchemiczka była przekonana, że wiedza profesora jest bardzo rozległa, zaś wśród jego znajomych łatwo można znaleźć osoby o najprzeróżniejszych specjalizacjach, doszła jednak do wniosku, że to byłoby już nieco za dużo. Poza tym – minął już rok odkąd sama „wyfrunęła z gniazda" by stać się samodzielnym badaczem. Starała się więc ograniczyć do minimum momenty, w których potrzebowałaby pomocy profesora, skupiając się raczej na tym, by przedstawić mu swój tok rozumowania, podjęte działania i ich efekty, tylko w ostateczności pytając o to, czy był to dobry pomysł i czy miałby jakieś ogólne sugestie, co poprawić. Ale na pewno nie chciała, by rozwiązywał za nią jakiekolwiek problemy.
I tak Sophie usiadła w końcu do listu.
Rozpoczęła go tak, jak zawsze – od standardowego Szanowny Panie Profesorze, bo choć z von Hohenheimem znała się przez większość swego życia, to jednak w listach profesor wolał pozostać formalny i używać pełnej tytulatury. Ot, jedno z wielu drobnych dziwactw profesora.
Schludne, czytelne pismo, sukcesywnie wypełniało kartkę. I choć dłoń alchemiczki była nawykła do pisania – w końcu słowa nie pojawiały się same w jej wiernym notesie – to jednak Obaria stanowiła na tyle szeroki temat, że po odwróceniu kolejnej kartki Sophie odłożyła pióro i rozmasowała zesztywniały nieco nadgarstek.
— Reszta jutro — powiedziała na głos nie wiedząc jeszcze, że jutro przyniesie jej nowy temat do pisania.


— Obiło mi się o uszy — powiedziała Sophie na wieść o tym, że gdzieś na starym wyrobisku naukowcy zaczęli znajdować dziwne ślady i symbole.
Stołówka była świetnym miejscem do wymiany informacji, zaś Sophie, posiadając naturalną łatwość w nawiązywaniu kontaktów, od czasu do czasu dosiadała się do cudzych stolików. I w ten właśnie sposób pierwszy raz usłyszała narzekania grupy badaczy znajdujących jakieś niewyjaśnione ślady na terenie swoich wykopalisk, posądzających inne grupy o strojenie sobie żartów i tym podobne. Ale gdy dziwne znaki pojawiały się z zastanawiającą regularnością i premedytacją, obojętność i lekceważenie zmieniły się w niepokój.
Zaś z niepokojami najlepiej było udać się do Gildii.
Lea i Sophie zdążały wartkim krokiem w stronę wyrobiska. Z daleka widać było już jasny kamień, wyrzucony ongiś przez robotników, tworzących nieco niebezpieczny, chaotyczny nasyp wtulony w bok poszarpanej skały. Różnokształtne odłamki tworzyły tam istny labirynt, dodatkowo zaplątany jeszcze przez obecność na wpół rozłożonych stanowisk badawczych należących do kilku grup naukowców. Sophie wiedziała tylko to, co przekazał jej Ignatius – że większość zajmuje się geologią, ale czego dokładnie szukają na wyrobisku – tego żadne z nich nie wiedziało.
Po wyrobisku kręcili się ludzie. W większości z nich Sophie z oddali rozpoznała znajome sylwetki naukowców. Nawet, jeśli nie zamieniła z nimi słów, mijała ich przecież na korytarzach fortu albo widziała podczas posiłków.
— Dzieciom wolno się tu bawić? — Lea przerwała jej rozmyślania, wskazując ruchem głowy niewielką grupkę czającą się za jakimś większym kamieniem.
— Chyba nie bardzo — odparła Sophie, marszcząc brwi. — Wyrobisko wygląda jak świetne miejsce na zabawę, ale jest niebezpieczne.
Jak na zawołanie, od jednej z pracujących grup oderwał się jakiś mężczyzna i skierował swoje kroki w stronę dzieciaków. Stanowczy ruch ręka i podniesiony głos jasno dawały do zrozumienia, że obecność dodatkowych obserwatorów badań nie jest potrzebna. Dzieci, jak to dzieci – czmychnęły ze swej kryjówki, ale gdy tylko naukowiec się odwrócił, by wrócić do zajęć, zaraz na powrót zakradły się do swego upatrzonego miejsca i z zaciekawieniem zerkały zza skały na poczynania całej grupy.
— No ładnie — mruknęła Sophie, pocierając w zamyśleniu podbródek i obserwując scenkę nieco przymrużonymi oczami.


— I to są te symbole — powiedział Tuomas Tuomainen, młody geolog należący do zespołu, wskazując dłonią wyrysowane kredą znaki. — Te z lewej pojawiły się jako pierwsze, tydzień temu. Potem przybyło kolejnych. Pojawiały się w takiej kolejności, jak się można domyślić, codziennie rano znajdowaliśmy jakiś nowy.
Sophie pokiwała głową, przyglądając się z uwagą ścianie, jednak choć starała się przypomnieć sobie wszelkie przedziwne symbole, jakie zdarzyło jej się zobaczyć, te nie były podobne do żadnych z nich. Miały w sobie jednak pewną regularność i widać było, że stał za nimi jakiś głębszy zamysł, choć wykonanie było miejscami nieco toporne – widać było, jakby przy pisaniu tajemniczemu komukolwiek drżała nieco ręka.
— Jakieś ślady? — spytała Sophie, kierując swoje słowa do Lei.
Dziewczyna siedziała w kucki pod samą skałą, a jej wzrok uważnie badał twardy kamień.
— Niewiele – na nagiej skale niewiele się zachowuje. Są tylko resztki kredy, które osypały się podczas pisania.
— To nam nie pomaga — mruknął z powątpiewaniem Tuomas.
— A sama kreda? — spytała Sophie. — Ta, którą pisano?
— Wygląda na taką, którą można znaleźć tu, na wyrobisku — odparła Lea, wstając w końcu i otrzepując spodnie. — Sprawdzę, czy może dalej nie ma czegoś, co by nam jednak pomogło.
To mówiąc dziewczyna zaczęła przepatrywać ścieżki między skałami, usiłując dostrzec coś – cokolwiek – co pozwoliłoby rzucić światło na całą tę zagadkę. Jednak na całym wyrobisku było już zbyt wiele śladów. Naukowcy cały czas gdzieś się kręcili, naga skała nie była wdzięcznym medium do przechowywania jakichkolwiek śladów, zaś Lea nie znalazła ani pyłka z kredy, który dałby chociaż jakąś wskazówkę co do tego, z której strony mógł nadejść „nocny żartowniś".
— Te symbole? — znów odezwał się geolog, patrząc tym razem na Sophie. — Masz jakieś pomysły co mogą oznaczać?
Sophie nie miała pomysłów odnośnie znaczenia symboli, jednakże…
— Mam pewne pomysły. Ale tę hipotezę trzeba będzie sprawdzić eksperymentalnie — oznajmiła, uśmiechając się lekko. — Czy ktoś próbował czatować w nocy przy skale i sprawdzić, kto zostawia te symbole?
— Oczywiście — odparł od razu naukowiec. — Ale to nic nie daje. I tak się pojawiają. Sam mam na swoim koncie kilka nieprzespanych nocy, które spędziłem na nocnym przepatrywaniu wyrobiska i nic! Człowiek się odwróci i już – nowe znaczki. — Tuomas westchnął ciężko. — To muszą być duchy, nie ma innej możliwości.
Uśmiech alchemiczki się poszerzył.
— Zobaczymy.


Chłód nocnych ciemności nie był idealną porą na to, by kręcić się po wyrobisku. Dlatego też Sophie już poprzedniego dnia znalazła wraz z Leą odpowiednie miejsce na to, by się zaczaić i mieć nadal dobry widok na to, co działo się tam, gdzie pojawiały się symbole. Teraz zaś obie kobiety kuliły się przy oddalonym kawałek drzewie, ich ciemne płaszcze sprawiały, że całkiem stapiały się z leśnym poszyciem.
— Dobrze, że śniegu już nie ma — mruknęła Lea.
— Zamarzłybyśmy.
— Byłoby nas widać jak na dłoni — odparła łowczyni, zerkając spod naciągniętego głęboko na głowę kaptura.
Tymczasem zaś wśród jasnych skał coś się poruszyło. Lea przyłożyła do oka teleskop Mattii.
Astrolog zdziwił się nieco, ale wypożyczył swoją mniejszą, kieszonkową wersję sprzętu, uprzednio instruując Leę, jak wyregulować ostrość. Teraz zaś oko łowczyni bez problemu rozpoznało w poruszających się, ciemnych kształtach, nie żadne duchy ani licho, ale zupełnie ludzkich amatorów skałek i wyrobiska.
— I jak – hipoteza potwierdzona? — spytała Sophie.
— Miałaś rację — odparła Lea, wodząc soczewką za sprawcami.
Ciemne kształty rozbiegły się, uważnie zakradały, za każdą skałą wypatrując zaczajonego naukowca, zdolnego złapać na gorącym uczynku. Pełnoprawne podchody odbywały się właśnie w nocnej ciemności, zaś gdy okazało się, że „przeciwna drużyna" w postaci coraz mocniej poirytowanych geologów nie stawiła się na miejscu by bronić swojej „bazy", radośnie wymalowano na skale kolejny zwycięski symbol.
— Małe trolle — Sophie parsknęła śmiechem.
— Skąd wiedziałaś?
— Po pierwsze – po wysokości, na jakiej zostało to napisane. To nie jest wysokość, na której wygodnie byłoby pisać dorosłemu człowiekowi – ani na stojąco, ani w kucki. Jest tak pomiędzy tymi dwiema wysokościami, odpowiednia dla dziecka — wyjaśniła alchemiczka, odginając pierwszy palec, a potem odgięła kolejny. — Po drugie – reguła przekory, świetnie stosowalna do dzieci.
Lea opuściła teleskop, rzuciła jej zaskoczone spojrzenie.
— Na czym polega?
— Na tym, że układ, na który działa jakiś bodziec, odpowiada w taki sposób aby przeciwdziałać bodźcowi. — Sophie oderwała wzrok od ledwie widocznych dla niej w mroku postaci dzieci i zwróciła się do Lei. — Zakaż czegoś dziecku, a będziesz mieć pewność, że spróbuje to zrobić.
Dziewczyna parsknęła cichym, tłumionym śmiechem.
— A tak, to jakbym o Miśce i o sobie słyszała.
Grupa ancymonków zaczęła się powoli zbierać, jednak Sophie nie wykonała ruchu, by również udać się do fortu.
— Wiesz, co jeszcze nie daje mi spokoju? — rzuciła, a Lea posłała jej pytające spojrzenie. — Same symbole. Wydają mi się zbyt skomplikowane jak na dziecięcą wyobraźnię, zbyt logiczne. One musiały to gdzieś zobaczyć. Tylko gdzie?


(...) i właśnie w ten sposób okazało się, że kawałek za wyrobiskiem, koło jeziora i urwiska, znajdowała się jaskinia. Jej umiejscowienie było takie, że z zewnątrz trudno było stwierdzić, że znajduje się tam cokolwiek, poza gołą skałą – przejście było całkowicie zakryte, umiejscowione pod kątem i wkomponowane w kamień. Jednak dzieci to naturalni naukowcy, a ich ciekawość i żądza przygód nie zna granic, toteż owej grupie samozwańczych grotołazów udało się odkryć pieczarę pełną skalnych malowideł.
Gdy udało się sprowadzić kilkoro archeologów, by spojrzeli na malowidła, naukowcy jednogłośnie orzekli, że są one pozostałością po koczowniczym ludzie, który zamieszkiwał okolice Masywu Falliers na długo przed tym, nim komukolwiek przyszło go tak nazwać. Na chwilę obecną jedyne, co jestem w stanie powiedzieć z pełnym przekonaniem o całej sprawie z malowidłami to to, że musi to być jakieś przełomowe odkrycie. Archeologowie nie posiadali się z radości, nawet fakt różnych afiliacji im nie przeszkadzał – widać w obliczu tak zamierzchłej historii wszelkie sztuczne podziały stają się nieistotne. Zobaczymy jeszcze, co na to powie uczelniana administracja, jednak jestem dobrej myśli i z głębi serca kibicuję całej grupie.
Zaś w kwestii dzieci – oczywiście po całej tej sytuacji przegonienie ich z wyrobiska okazało się działaniem z góry skazanym na porażkę. Jakiekolwiek stwierdzenia, że „teraz to już naprawdę musicie iść bawić się gdzie indziej" nie miały żadnej mocy, zaś dzieci stwierdziły, że naukowcy sobie bez nich nie poradzą i że jeśli badacze „będą się z nimi bawić w naukę", to pokażą im jeszcze inne ciekawe miejsca w okolicy.
Wie Profesor, co naukowcy postanowili zrobić?
Podejść do sprawy profesjonalnie i faktycznie zacząć uczyć dzieci geologii. Doszli do wniosku, że duża dawka informacji, mnóstwo danych do zapamiętania i wszystkie te trudne, geologiczne nazwy w końcu znudzą małych pomocników, i ci faktycznie znajdą sobie inną zabawę. Problem był tylko taki, że nasi geologowie nie znaleźli się w Obarii przez przypadek, a praca naukowa nigdy nie była dla nich żadną smutną koniecznością. Toteż duża dawka informacji, która miałą przytłoczyć młode umysły okazała się wręcz za mała, gdy przekazywano ją z prawdziwą pasją i sensem. Mnóstwo danych? Trudne, geologiczne nazwy? Wszystko to stało się szybko częścią „zabawy w naukę", zaś intuicja podpowiada mi, że za kilkanaście lat możemy oczekiwać większej liczby zdolnych geologów pochodzących właśnie z Obarii.

Sophie nakreśliła jeszcze ostatnie kilka zdań podsumowania, a potem przejrzała ostatni raz cały list, nim złożyła kartki i z lekkim trudem wsunęła je do koperty. Koperta zaś wylądowała na wieczku starannie wyściełanego, drewnianego pudełka, mieszczącego w sobie całkiem ciekawy wybór interesujących skał i minerałów, które Sophie udało się dostać od coraz liczniejszego grona jej znajomych geologów. Minerały te nie miały nic wspólnego z tymi śmiesznymi, kolorowymi szkiełkami, które (obok smoczych jaj) dało się dostać na obarskim targu. Większość z nich miała niezbyt ciekawy, szarobury kolor, upodabniający je do pierwszych z brzegu skałek, jakie można było znaleźć gdzieś na szlaku. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się widać było bardziej skomplikowaną, interesującą strukturę.
— Profesor doceni — mruknęła pod nosem Sophie, zawijając pudełko i list w gruby materiał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz