sobota, 19 listopada 2022

Od Adonisa — doktor

Nie potrafił zlokalizować źródła dźwięku; ohydnej melodii, która utknęła gdzieś pomiędzy przeraźliwym sykiem, a łaskoczącym uszy skwierczeniem. Czy rzeczywiście był to tylko głuchy pisk, który rozbijał mu się o czaszkę, nie mając nigdy dosięgnąć innych, nienawiść, która wrzała mu pod skórą, a może jednak ta obrzydliwa istota, właściwie rozkładająca się na jego oczach.
Umierał, i tak umierał, słyszał rozmowę, więc czemu nie miał sprawdzić, ile może znieść zmutowane, dawniej zielonkawe, teraz już prawie szare ciało? Nie było tu nikogo, okazjonalnie zaglądała tu ruda, czasem rogaty, a jeszcze rzadziej, ten dziwak, którego imienia nie pamiętał.
Błądził oczami po suchych wypustkach, szczerzył zęby, widząc i słysząc efekty swojej pracy, doglądając równie opętanymi obłędem, czarnymi dyskami ubezwłasnowolnioną bestię, obrzydliwego stwora, który przez ostatnie dni, tygodnie, zatracał resztki człowieczeństwa.
Zerknął w wyłupiaste, dzikie ślepia. Bliźniaczo podobne do jego.
W końcu zgasił świeczki, które ustawił zbyt blisko płaziej skóry i nawilżył ją skrupulatnie, tak, jak poprosiła go o to Marta i z zafascynowaniem doglądał, jak cielsko ponownie zaczyna poruszać się w charakterystyczny sposób. 
Oddycha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz