wtorek, 8 listopada 2022

Od Sophie – Dla tłumacza (II)

Sophie westchnęła głęboko, przekroczywszy próg swego pokoju. Choć lubiła podróżować, to jednak podróże ją męczyły – widać drobne ciało stworzone było do siedzenia nad książkami, nie zaś do spędzania długich godzin w siodle. Bo nad książkami alchemiczka potrafiła siedzieć godzinami, podobnie rzecz się miała z zajmowaniem się syntezą alchemiczną, ale żeby gdzieś pójść, wysilić się, pojechać konno – to już była inna para probówek.
Kobieta stopą zamknęła za sobą drzwi – te trzasnęły głucho, nieco poirytowane, ale zamknęły się grzecznie, oddzielając alchemiczkę od lekkiego gwaru panującego o tej porze w sali wspólnej. Sophie podeszła do biurka – praktycznie go nie używała, skupiając się raczej na swej pracy w laboratorium – i z ciężkim westchnieniem postawiła na nim odpięte od siodła juki. Rozsznurowała je, zaczęła wypakowywać rzeczy. Pierwsze wyszły oczywiście ubrania, jednak alchemiczka niespecjalnie o nie dbała, po prostu rzuciła te parę koszul na łóżko. W końcu wydobyła z juków pakunek, który najbardziej ją zajmował i ostrożnie rozchyliła poły materiału osłaniające przedmiot.
— To jest chyba jakiś żart — powiedziała na głos, wpatrując się w srebrną powierzchnię.
Była pęknięta.
Tam, gdzie widniały te delikatne i subtelne roślinne motywy, które tak przyciągnęły Sophie do papierośnicy, tkwiło pęknięcie – równie ładne i pociągające, co nie do końca zagojona blizna. Alchemiczka przed długi czas wpatrywała się w nie, nim zaklęła pod nosem w sposób zupełnie nieprzystający do jej postury lub tytułu.
Jednak tak, jak w jej sercu pojawił się gniew, tak zaraz zgasł i zniknął, niczym wypalony magnez. Miała przed sobą problem, a problemy istniały przecież po to, by je rozwiązywać, tak samo jak pytania były po to, by w końcu pojawiła się odpowiedź. Kto zaś był lepszy do tego typu zadań, niż alchemik, prawda?
— To się musi dać naprawić — mruknęła pod nosem, przesuwając opuszkami po pęknięciu.
A potem wyszła z pokoju, zostawiwszy na wpół rozpakowane juki i lekki chaos ubrań rozwleczony na łóżku. Laboratorium wzywało, a na takie wezwania Sophie zawsze odpowiadała od razu.


Alchemik odróżniał się od rycerza między innymi tym, że do pojedynku z przeciwnikiem mógł stawać wiele razy, a każda przegrana nie powodowała utraty twarzy i plamy na honorze. Człowiek uczył się na błędach, każda porażka była krokiem naprzód, każdy niepożądany wynik rzucał więcej światła na problem. Sytuacja komplikowała się jednak w momencie, gdy kolejne porażki coraz jaśniej i wyraźniej mówiły, że nie tędy droga i że całość trzeba przeprowadzić jakoś inaczej.
— Niech to… — westchnęła Sophie, patrząc na swe kolejne fiasko.
Stół w laboratorium pokryty był srebrnymi odłamkami – alchemiczka potrzebowała jakiegoś surowca, by na nim ćwiczyć i profesjonalnie przygotować się do zespolenia pęknięcia na papierośnicy. Płytki prezentowały całą gamę efektów jej różnych działań, wszystkie one miały jednak jeden wspólny mianownik. W każdym przypadku było widać, że płytka pękła i próbowano ją naprawić. A takiego prezentu, ze szramą przez całe wieczko, przecież nie mogła dać Reginaldowi. Alchemiczka wsparła dłonie na blacie, zabębniła po nim palcami, czekając, aż może ją po prostu weźmie i oświeci.
Czekanie było krótkie, przerwane pukaniem do drzwi.
— Proszę! — burknęła Sophie, odwracając się bez przekonania.
Kukume wślizgnęła się płynnie do laboratorium i dopiero wtedy Sophie uświadomiła sobie, ile czasu spędziła z tymi nieszczęsnymi płytkami – bo oto nadeszła już zwyczajowa pora, o której obie kobiety piły razem kawę.
— Masz rację, potrzebuję kawy — powiedziała na głos.
Kukume uniosła brwi, podeszła bliżej, jej spojrzenie padło na płytki.
— Dużo pracy — zwróciła się do Sophie. — Powinnaś zrobić sobie przerwę.
— Powinnam, ale nie mam czasu. To się musi udać, inaczej nici z papierośnicy.
— Mamy jeszcze książkę.
— Racja, ale nie po to były wszystkie te przeboje na targu, żeby jej nie wręczyć. — Alchemiczka znów westchnęła, podparła dłonie na biodrach. — Nie wiem, jak to się stało, że mi pękła w bagażu – srebro nie jest bardzo twardym metalem, ale nie jest też aż tak kruche…
Sophie dostrzegła, jak wzrok Kukume wciąż ucieka w stronę zespawanych płytek.
— Możesz dotknąć, są bezpieczne.
Alchemiczka starannie przyuczyła wszystkich wchodzących do jej naukowego królestwa, by niczego tam nie dotykać ani nie wąchać. Jak na razie wszyscy się słuchali, obyło się bez żadnych wypadków.
Kukume podniosła jedną z płytek, przypatrzyła się widocznemu spojeniu. Potem wzięłą do ręki kolejną, odłożyła, obejrzała jeszcze następną.
— To były moje pierwsze próby — wyjaśniła Sophie, wskazała dłonią inny stosik płytek. — Te są nowsze, trochę lepiej mi poszły, mniej widać. Ale nadal widać.
Kobieta nie odpowiedziała, spojrzała tylko na nowsze płytki, ale jej zainteresowanie zaraz wróciło do tych pierwszych, kompletnie nieudanych.
— Ta wygląda ciekawie.
— Och, dodałam cyny, próbowałam wypełnić pęknięcie, miałam nadzieję, że… — Sophie machnęła zbywczo dłonią. — Nieważne, nadzieja okazała się płonna.
— Wygląda jak gałązka.
Alchemiczka nachyliła się w jej stronę, przypatrzyła płytce. Dla niej wyglądała jak wynik nieudanego eksperymentu. Sophie wzięła najnowszą płytkę, podsunęła Kukume.
— Tutaj próbowałam trochę oszlifować powierzchnię, tylko problem jest taki, że papierośnica jest zdobiona. Jak zrobię z nią to samo, będzie kompletnie gładka. — Urwała, potarła palcem metal. — Straci cały urok.
Kukume sięgnęła do jednego z zawieszonych na szyi rzemyków, wydobyła spod bluzki dobrze znany Sophie naszyjnik – ślad błyskawicy we wnętrzu przejrzystej żywicy, zaklęty w niej dzięki magii alchemii.
— To też pęknięcia. — Kobieta posłała jej uśmiech. — Może odpowiedzią nie jest wcale sprawienie, by pęknięcia nie było. Tylko raczej sprawienie, żeby było ładne.
Sophie zaśmiała się, pokręciła głową w duchu. Tym razem oświecenie dosłownie przyszło do niej, nawet zapukało i weszło przez drzwi. Alchemiczka ściągnęła z wyższej półki tę nieszczęsną papierośnicę i ponownie wpatrzyła się w pęknięcie. Sophie jakby na nowo je zobaczyła i dostrzegła to, co wcześniej jej umykało – ślad powstał pomiędzy fragmentami motywu, więc właściwie gdyby sprytnie wypełnić go metalem w innym kolorze, całość wyglądałaby zupełnie naturalnie.
— Tak, ja naprawdę potrzebuję tej kawy. — Parsknęła śmiechem. — Nie chciałabyś zostać moją asystentką?
Kukume pokręciła głową, wskazała w stronę papierośnicy.
— Coś wymyśliłaś?
— Tak, mam już pewien plan. Ale jest problem – będę potrzebowała trochę złota.
— Masz tu tyle niespotykanych metali, ale nie masz złota?
— Mam ołów. — Sophie wyszczerzyła zęby. — A to prawie to samo.


Reginalda najłatwiej było znaleźć w jednym z dwóch miejsc – w bibliotece lub za rogiem budynku, otoczonego siwym dymem papierosa. Biorąc pod uwagę przemoczoną, jesienną aurę, Sophie stawiała raczej na to, że mężczyzna postanowi tym razem nie opuszczać ciepłego i suchego wnętrza biblioteki, toteż właśnie tam wraz z Kukume skierowały swoje kroki.
Nie pomyliły się – Reginald siedział właśnie przy jednym ze stołów, a mnogość rozłożonych książek i papierów sugerowała intensywną pracę nad jakimś tekstem. Mężczyzna kołysał w dłoni piórem, balansując je między palcem wskazującym i środkowym, jakby trzymał papierosa. Jasne brwi nieznacznie ściągnięte, wzrok utkwiony między linijkami.
Nie zauważył, kiedy podeszły – zaskoczenie odmalowało się przelotnie na twarzy, spojrzenie przeskoczyło między kobietami.
— Coś się stało?
— Owszem, stało się.
Reginald nieznacznie uniósł brew, w milczeniu czekał na dalszą część wiadomości. Pióro kołysało się między palcami.
— Dzisiaj są twoje urodziny… — Sophie przeniosła wzrok na Kukume.
— … i z tej okazji chciałybyśmy coś ci dać. — To mówiąc, Kukume wyciągnęła w stronę Reginalda zawinięte w ozdobny materiał prezenty.
Pióro wysunęło się spomiędzy palców, przez moment na twarzy Reginalda malował się wyraz, którego Sophie nigdy wcześniej nie widziała. Mężczyzna wstał, popatrzył na paczkę, ale zamiast wyciągnąć po nią dłonie, splótł je przed sobą w pełnym skrępowania geście.
— Nie, ja nie mogę tego przyjąć — mruknął, cofając się instynktownie, choć nie było gdzie się cofnąć.
Takiej reakcji Sophie się nie spodziewała – stawiała raczej na to, że Reginald w krótkich słowach podziękuje i właściwie tak to się skończy. Może da się jeszcze wyciągnąć na kawę i pączki. Ale nie że będzie taki skrępowany.
— Oczywiście, że możesz. Więcej nawet – powinieneś. Przecież to twoje prezenty urodzinowe.
Reginald potarł o siebie dłońmi, przeniósł ciężar ciała na drugą nogę. W końcu niepewnie sięgnął po paczkę.
— Naprawdę nie trzeba było. — Mężczyzna przez moment tylko trzymał swój prezent, jakby wciąż się zastanawiając, czy może go rozpakować. — Skąd wiedziałyście, kiedy mam urodziny?
— Mamy swoje źródła. — Sophie uśmiechnęła się szelmowsko. — Możesz otworzyć, nie ugryzie.
Mężczyzna rozwiązał spinający całość sznurek, materiał opadł, odsłonił srebrzysty błysk. Reginald wyciągnął papierośnicę, jego wzrok padł na roślinny motyw, przyozdobiony złotym elementem. Pęknięcie, kompletnie niewidoczne i niewyczuwalne, stało się teraz częścią przedmiotu, tak naturalną, jakby od zawsze tam było. Reginald uśmiechnął się lekko, otworzył papierośnicę, obejrzał, przesunął kciukiem po uchwycie.
— Dziękuję.
Sophie uśmiechnęła się szerzej. A potem Reginald zamknął papierośnicę, przeniósł uwagę na książkę.
— „W imię znaczenia” — przeczytał tytuł.
Otworzył na pierwszej stronie, przebiegł wzrokiem listę autorów. A potem przekartkował początek, lekki uśmiech nie schodził z jego twarzy, gdy spojrzenie uchwyciło ten charakterystyczny tekst napisany w kształt klepsydry. Sophie niemalże widziała, jak Reginald wychwytuje kolejne wersy i sprytnie ukryte w nich rymy, a z każdym kolejnym znaleziskiem jego oczy błyszczą.
— Mam nadzieję, że podobają ci się prezenty.
Reginald skinął głową.
— Tak, dziękuję.
Przez moment stali jeszcze w nieco krępującej ciszy, którą postanowiła przerwać Sophie.
— To co? Kawa?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz