wtorek, 15 listopada 2022

Od Nalanisa cd. Jamesa

Gdy James powiedział, że się zastanawia, czy zainwestować w całą kolekcję moich obrazów, oczy mi się zaświeciły. Jeżeli, płacąc za nie, byłby tak hojny jak dzisiaj, bez mrugnięcia okiem dając mi pięć tysięcy koron za byle gówno, zostałbym bogaty bajecznie. Wróciłbym do Sorii w czerwonym płaszczu obszytym futrem z gronostajów, na dzianecie, albo, lepiej, w lektyce, rozwalony na jedwabnych poduszkach, odpieprzony jak erlańska contessa. Wziąłbym sobie do towarzystwa młodzieńca i dwoje dziewcząt, chłopak by mnie wachlował, jedna panna karmiła, druga grała na harfie. Przed wejściem do miasta wynająłbym jakieś dzieciaki, przebrał je za cherubiny, kazał im sypać przed sobą płatki róż. Strażnicy miejscy na mój widok utworzyliby szpaler, ktoś rozwinąłby szkarłatny dywan, ktoś witał w imieniu króla Fryderyka, ktoś całował w złoty pierścień z nieprzyzwoicie wielkim rubinem. Ten pierścień, który sprawiłbym sobie w pierwszej kolejności, zawsze taki chciałem.
Dysponując odpowiednimi środkami, odczarowałbym Sorię. Bramy, które kiedyś oglądały mój nędzny wyjazd, teraz zobaczyłyby triumfalny powrót. Zacząłbym wszystko od nowa, tym razem miałbym w stolicy dobry start, taki, na jaki od początku zasługiwałem.  
— Och, oczywiście, zamówić więcej dzieł warto niewątpliwie. — Popatrzyłem spod powiek, uśmiechnąłem się grzecznie. — Jeśli jest pan zainteresowany zapoznaniem się z moją sztuką, proszę zapukać do mnie kiedyś, w wolnej chwili, pokażę szkice, wyciągnę obrazy, opowiem o nich nieco.
Szaleniec, stwierdziłem, próbując opanować podniecenie na myśl o pieniądzach, które dostanę, i tych, które miałem szansę niebawem zarobić. Trafiłem na szaleńca. Szaleńca cudownie bogatego. Trzeba się będzie koło niego zakręcić, zdarzyła się okazja na łatwy, duży zysk. Gdybym z niej nie skorzystał, byłbym idiotą skończonym. To moja wielka szansa, by się stąd wyrwać, wrócić do stolicy z tego całego zesłania do Pcimia Dolnego. I to wrócić tak wspaniale szybko, już teraz, gdy jeszcze nie zdążyłem się w Tirie zadomowić.
Zająłem się pisaniem obiecanego wiersza. Szło mi absolutnie tragicznie, jakoś nie potrafiłem zebrać myśli. Świadomość, że przede mną jak gdyby nigdy nic siedzi sobie arcykrezus, trochę mnie rozpraszała. Westchnąłem ze zniecierpliwieniem, kreśląc po papierze. Stęknąłem, wściekle mażąc piórem po kolejnym nieudanym wersie. Nie mogąc znaleźć rymu, jęknąłem. Trochę zbyt miękko, trochę zbyt nisko, trochę zbyt wylewnie. Tak, ot, dla zabawy.
— Jestem nowy, prawda. — Przeniosłem wzrok na Jamesa, popatrzyłem na niego nie jak na człowieka, a jak na kufer złota. — Zatrudniono mnie tu jako malarza, zajmuję się bowiem... malowaniem — dokończyłem trochę niezręcznie, nie potrafiąc skupić się ani na rozmowie, ani na tworzeniu liryku, na jawie śniąc już sen o przyszłym luksusie. 
Dotarło do mnie, że nic ambitnego w pięć minut napisać nie jestem w stanie. Musiałem improwizować. Pomyślałem, że wkręcę facetowi jakieś jedno wielkie cokolwiek, raz już wziął ode mnie chujprackę, dlaczego tym razem miałby wybrzydzać. Widać zresztą na pierwszy rzut oka, że pan krezus o sztuce pojęcia nie ma. Poczaruję go trochę, sprzedam ładny uśmiech, powinno przejść, nie takie tandety się ludziom wciskało. 
Wyrwałem z notesu popisaną kartkę, zwinąłem ją w kulkę, rzuciłem za siebie przez ramię. No co? Większego burdelu w tym ogrodzie i tak już nie będzie.
Raz, dwa skleciłem nowy wiersz.
— No, sądzę, że się nada. — Spojrzałem na liryk z samozadowoleniem, tłumiąc śmiech. — Proszę posłuchać, to dla pana specjalnie, w ramach gratisu do szkicu. Tytuł: Na oczy historyka naleasiańskiego Jamesa Hopecrafta, który był za Cervanem, obranym mistrzem gildyjskim.
Cofnąłem się o krok, oparłem o kamień jedną nogą, przyjąłem pozę bardzo artystyczną, bardzo reprezentacyjną, bardzo natchnioną. Odkaszlnąłem, wyprostowałem się przesadnie, wypychając klatkę piersiową do przodu, po czym wyrecytowałem płynnie, z piękną dykcją, tonem prawie uroczystym:

Róże na górze
Fiołki na dole
Pan ma oczy tak piękne, że o ja pierdolę 

Zdjąłem kapelusz z głowy, przesunąłem ręką w powietrzu w geście poetycko-ozdobnym, dałem do zrozumienia, że czekam na aplauz. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz