sobota, 19 listopada 2022

Od Nikity cd. Mefistofelesa

Posłuchał mrok, zaraz przed nim pokazawszy się w eleganckich osobach. Mężczyzna, nie cień, nie zmora; całkiem ludzki, o ile ktoś ma śmiałość określać tak kogoś z cmentarnych ciemnic, stanął przed nim i z ładną manierą powołał się na zażyłości — ładną, o ile łatwo zapomnieć o okolicznościach. Pod karczemną strzechą, a owszem, z uśmiechem do tak nastawionego obcego, ale tkwiąc całą cholewką w mogilnym mule, z trudem mu szło zebrać się na równe serdeczności; chociaż w duchu śmiał się do siebie, dobrze wiedząc, że i o nim wówczas można było tworzyć upiorne scenariusze.
Stał więc prosto z dłonią na trzonku narzędzia. Zerkał na mężczyznę spod kapelusza, dwoma palcami podnosząc rondo; akurat tak, że mógł ugiąć nakrycie w dół od razu, kiedy ten skończył mówić. Za wspomnieniem Fiony zeszło zbędne napięcie, bo chociaż Nikita w gildii nie zdołał się rozeznać ponad zapamiętanie kilku imion, to wystarczyło, że starszy mężczyzna odwołała się do konkretnego zdarzenia, żeby od razu zrezygnował z dalszego powątpiewania. Rozluźnił się zaraz, machną dłonią do parsknięcia, nawet nie chcąc ukrywać, na ile oceniał skruchę elfki; może gest w drobnym, niewielkim stopniu doceniał, ale z natury wszystkie te za złe z większą uporczywością utrzymywał w pamięci.
— Och, skądże! — odezwał się na żachnięcie z równym poruszeniem; dłoń niemal uniósł do piersi, ale powstrzymał gest tuż przed ubrudzeniem ubrania w glinie. — Widzi pan, to...
Chciał to wypowiedzieć z manierą lekką, tylko coś w tym całym rozbawieniu siadło mu na gardle suchą plwociną, która na moment wstrzymała go, zmusiła do zastanowieniu się nad następnym słowem. Normalnie taka okoliczność prosiła się o kłamstwo i z początku na kłamstwie miał budować resztę dialogu, ale rozsądek w ostatnim momencie uświadomił mu, że nie ma to większego sensu; nie tkwiąc w glinie, nie z narzędziem w ręku, nie będąc tak przyłapanym w akcie. 
— To tak w sumie z ciekawości. — odpowiedział w końcu, wzruszył w odruchu ramionami. — Jechałem drogą i nagle widzę, mogiła. Jedna, druga, wszystkie nad zielskiem, stare, zaniedbane, opuszczone i ta samotnie tak nad mokrą ziemią. Myślę sobie, że ocho! Coś tu zagrzebano. 
Podważył szpadel, wzruszył wilgotną na kilka warstw ziemię, a następnie machnął nad nią ręką ruchem zamaszystym, pozowanym na rzeczoznawcę wykopanych dołów.
— Bo to nie robota dzików. Na borsuka i innego lisa też nie wygląda. Teren również za bardzo zaniedbany, nikt z wioski nie ma do niego sentymentu, więc nikt z normalnego powodu nie dokładałby się do towarzystwa. No i widać, że to dość wiekowe, co się dało, to rozkradli, resztę zżarło robactwo.
Na ostatnie westchną ciężko; kto wie, czy ze smutku, czy z uczucia bliskiego do rozczarowania.
— Ktoś tu musiał więc kopać z innego powodu. A rozumie pan, takie coś, aż mierzwi w oko, ciekawość sama pcha do sprawdzenia, co tu może być.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz