czwartek, 24 listopada 2022

Od Hotaru cd. Vilre

Yamato pełne było yōkai. Pojawiały się na drogach i w lasach, straszyły ludzi w domach, czaiły się w górach, kryły wśród strumieni. Spora część – groźna i mordercza. Jedno nieprzemyślane słowo, jeden zły wybór i pyk – człowieka nie ma. Ale nie wszystkie yōkai takie były: całkiem sporo było takich, które po prostu uprzykrzały życie. Irytowały domowników, skrobiąc paznokciami po ścianach, chowając im codzienne przedmioty na najwyższe półki w szafach, albo wyjadając cały ryż i marynowane śliwki ze spiżarni. Drobne złośliwostki, podobne do tych, jakie czasem robiły dzieci, gdy rodzice zbyt wiele razy zbywali ich pytania albo mówili „idź sam się pobaw, teraz nie mam czasu”. Im dłużej Hotaru rozważała powody, dla których yōkai zachowywały się tak albo inaczej, tym jaśniejsze się dla niej stawały. Wydawały się jej takie bardziej… zrozumiałe, jakby ludzkie. Tancerka zmrużyła oczy, przechyliła głowę, spojrzała na nieznaną sobie twarz.
— Właściwie… jak pan się nazywa?
Oblicze mężczyzny zafalowało, znów stał się kolegą Krystka.
— Radko — odpowiedział bez mrugnięcia okiem.
— Jak się możesz nazywać Radko, jak ja jestem Radko! — zaprotestował prawdziwy Radko, a Krystek wtrącił rzeczowe „No właśnie!”. Hotaru kontynuowała.
— Chodzi o pana prawdziwe imię. To, którym się pan posługuje, jak pan nie jest „Radkiem”.
Yōkai popatrzył na nią z niezrozumieniem, zamrugał powoli.
— Jak nie jestem Radkiem, to jestem kimś innym i wtedy imię tej osoby to moje imię — odpowiedział.
— Co za durnota — burknął Krystek, potrząsnął ramieniem mężczyzny. — Pani Hotaru się ciebie pyta, jak się kmiocie nazywasz.
— Radko.
— Nie nazywasz się Radko, bo to Radko nazywa się Radko, a nie ty. Ty masz teraz tylko jego gębę.
— Twarz, nie gębę — wtrącił prawdziwy Radko, ale Krystek uciszył go niecierpliwym gestem, znów potrząsnął „Radkiem”.
— Jak się nazywasz, jak masz własną gębę? Tą, co jej nikt inny nie ma, tylko ty, hę? Jak cię matka nazwała?
I zapadła cisza.
Hotaru zamyśliła się – miała nadzieję, że pytając o imię istoty uda się jakoś dalej pociągnąć rozmowę, nawiązać jakąś nić porozumienia i sprawić, by mężczyzna, czymkolwiek był, stał się bardziej skłonny do współpracy, zgodził się na odpracowanie poczynionych szkód. Ale już na etapie imienia były problemy. Tancerka odwróciła się do towarzyszki i korzystając z okazji, że mężczyźni znów zaczęli się kłócić, odezwała się cicho.
— Wiesz, co to za stworzenie?
— Doppelgänger — odparła historyczka. — Potrafią przyjąć czyjś wygląd, przejmują też po części jego wiedzę, emocje, charakter… Bardzo trudno je odróżnić od oryginału.
— Emocje i charakter też?
Vilre skinęła głową.
— Była taka historia, czytałam o niej – cała rodzina szlachecka okazała się po prostu klanem doppelgängerów i nikt się nie zorientował przez bardzo długi czas.
— Ale… one mają własne imiona i kształt, prawda?
— Mają. — Vilre odbiegła wzrokiem w stronę trójki mężczyzn. — Nie jestem pewna, dlaczego ten wydaje się tego nie pamiętać.
— Udaje?
— Możliwe. Albo… — Urwała, zmarszczyła brwi. — Albo jest ku temu jakiś inny powód.
Hotaru przebiegła w myślach yōkai z jej rodzinnych stron, starając się znaleźć jakąś analogię, jednak nic konkretnego nie przychodziło jej do głowy. Było wiele istot zdolnych zmienić się w człowieka – przybrać ludzki wygląd, maskujący ich nadnaturalną proweniencję – ale tancerka nigdy nie słyszała o takim, który byłby w stanie oddać też charakter danej osoby, przywłaszczyć sobie jej serce. Poza tym tamte yōkai przybierały ludzką formę na krótko, okrywały się płaszczem iluzji, który mógł rozpaść się pod dotykiem przenikliwego onmyōji. Zaś ten… doppelgänger… wydawał się całkowicie zmieniać w człowieka, był nie do odróżnienia. Zaczęła się zastanawiać, czy Krystek byłby w stanie rozpoznać swojego kolegę, gdyby nie spotkali się we trójkę, zaś serce podpowiedziało, że zapewne nie. Bo już wcześniej się widzieli i rozmawiali, zaś Krystek widać nie poczuł, że coś jest nie tak.
Dyskusja mężczyzn zeszła znów na wojenną ścieżkę, bo oto Krystek podnosił pięść, zamierzając się na nowy, nie zakrwawiony i nie złamany nos. Hotaru w ostatniej chwili interweniowała, słowem powstrzymała mężczyznę.
— A bo to już naprawdę… — burknął Krystek, ale grzecznie opuścił rękę. Prawdziwy Radko też odetchnął z ulgą. — Nie dość, że się przedstawić nie chce, to jeszcze jak go pytam, czego mi krowy z obory wypuścił, to wie panie, co mówi?
— Nudziłem się — odpowiedział za niego doppelgänger.
— No i ot! Nudził się, to bajzel zrobił i zadowolony!
Hotaru zmarszczyła brwi. Coś jej się tu nie zgadzało – skoro Vilre opowiedziała jej, że cały klan doppelgängerów podszył się pod rodzinę szlachecką tak skutecznie, że przez lata nikt nie odkrył jej tajemnicy, to chyba te istoty wiedziały, jak się zachowywać, by nikt niczego się nie domyślił. Poza tym, skoro były w stanie przejąć również emocje i charakter danej osoby, to skąd w nowym „Radko” pojawił się pomysł, by uprzykrzyć życie przyjaciela? Szczególnie, że oryginalny Radko naprawdę nie wyglądał na człowieka, który uciekałby się do takich wygłupów – gdyby Krystek go czymś zirytował, najpewniej powiedziałby mu wprost. W najgorszym wypadku panowie ręcznie przedyskutowaliby najtrudniejsze aspekty konfliktu, jednak na koniec dnia zapewne piliby razem w karczmie, nie pamiętając już nawet, o co dokładnie im poszło.
— Mam jeszcze trochę pytań do pana — powiedziała Hotaru, patrząc na „Radka”. — Ale może lepiej byłoby, żebyśmy nie rozwiązywali tego tu, na drodze. Czy mógłby pan zmienić się w kogoś innego? Poszlibyśmy wszyscy i usiedli w karczmie…
Obie z Vilre były już zmęczone, to samo można było powiedzieć o ich wierzchowcach. Co prawda nie oddaliły się jeszcze za bardzo od siedziby Gildii, niemniej jednak cały dzień w siodle robił swoje, szczególnie że ostatnimi czasy Hotaru więcej dni spędzała w Tirie, a nie na podróżowaniu. Posiedzenie w karczmie dobrze by jej zrobiło.
— O, no i to jest dobry pomysł — odezwał się Krystek, w końcu puszczając doppelgängera. — Panie z Gildii pewnie zmęczone, a ten cymbał ucieka i ganiać go trzeba.
— Bo wiedziałem, że mi dolejesz!
— Było krów nie puszczać!
— Porozmawiajmy w cywilizowany sposób. — Nalegała Hotaru. — Bardzo panów proszę.
Mężczyźni trochę burczeli, ale w końcu się zgodzili – cała trójka posłusznie udała się do karczmy, zaś doppelgänger przyjął twarz jakiegoś Maćka. Wierzchowce wreszcie znalazły się w stajni; Myszowór i Idalia, po całym dniu podróży, bez przeszkód mogli zająć się obrokiem.
Cała piątka zasiadła wokół jakiegoś stołu. Radko na wstępie zarobił od karczmarki szmatą po głowie, a Maćko po plecach. Krystek zarechotał, też oberwał „żeby było sprawiedliwie, bo on też jest łobuz i pijacka gęba”, a potem kobieta spytała, co by wszyscy chcieli zjeść. Dostała odpowiedź, skinęła głową, zniknęła na zapleczu. I wrócono do rozmowy.
— Właściwie to gdzie pan wcześniej mieszkał? Bo nie wydaje mi się, by całe życie spędził pan tu, w tej wiosce.
— Ano nie — Maćko zakołysał głową. — Mieszkałem tu i tam, też w takich wioskach.
— Jakich konkretnie?
Doppelgänger znowu umilkł, zapatrzył się gdzieś w kąt.
— Nie pamiętam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz