sobota, 8 września 2018

Od Desideriusa cd Krabata

⸽⸻⸻⸽⸙⸽⸻⸻⸽

Nie ukrywał swojego podziwu, gdy mężczyzna bez większych trudności po prostu targnął pakunki w górę, jak gdyby ważyły tyle, co dopiero co wyrwane ze skrzydła, którego to ptaka piórko. Gorąc wcale pracy nie sprzyjał, a i nawet udało mu się dostrzec przypadkiem, że towarzysz zdecydowanie kulał i badyl przy ręce bez powodu się tam nie znajdował, a mimo wszystko pomógł mu, nie okazując nawet odrobiny zmęczenia całą sytuacją. Ba, jeszcze sobie do tych uniesionych pakunków dołożył, jakby ich ilość nijak nie sprawiała mu problemu. Coeh rozdziawił nieco usta, lampiąc się oniemiały na ruchy mężczyzny, bo jak to tak, on to ledwo trzy unosił, a ten całą stertę bez wzięcia porządniejszego oddechu.
Nie chciał myśleć, jak beznadziejnie musiał się czuć i jak bardzo kleiły się do niego wszystkie ubrania, z naciskiem na plamę w okolicach pleców. Desideriusowi również było ciepło, ale co on tam robił, łaził wte i wewte, kicał bez większych zobowiązań, gdy ci w największym słońcu musieli uporać się z grządkami, narzędziami i innymi pierdołami. No cóż, może to lubili? Może do czego innego się nie nadawali? Coeh nie wiedział, nie miał zamiaru nikogo oceniać, więc po prostu zostawił cały temat sam sobie. Każdy miał swoje miejsce w całym tym systemie i tyle, basta, koniec kropka, ale nie ma, przecież wszystko było potrzebne, jedno bez drugiego nie egzystowało, tak najzwyczajniej w świecie miało być.
— No to prowadź panie bracie nim nas starość dopadnie — rzucił w pewnym momencie, zwracając się do Dezy'ego i koniec końców wybudzając go z dość nietypowego letargu przepełnionego beznamiętnym mruganiem i lampieniem się w przestrzeń wzrokiem bardziej niż pustym. Zerknął na niego, wcześniej szybko kręcąc głową, jak to niejednokrotnie w teatrach przy wystawianych sztukach bywało, tak okazywali gotowość do słuchania i podkreślali ubaw z całej sytuacji, czyż nie? Co prawda w tym momencie nic z komedii w tym nie znalazł, ale wolał poczuć się jak na scenie, aniżeli w jakimś wygwizdowie z niepewną przyszłością i ziołami do ogarnięcia.
To też podreptał za nim, jak jeszcze żółciutkie kaczątko za swoją mamą, przypominając sobie, że powinien wskazać drogę mężczyźnie. Przecież do tego właśnie się zobowiązał.
Może nieco fuknął, gdy Krabat ośmielił się nawet otworzyć przed nim drzwi i utrzymać je przed zamknięciem się swoim grzbietem. Udawał, że nie poczuł się onieśmielony i że wcale nie uciekał jak spłoszone gąska w głąb pomieszczenia, widząc uprzejmość ze strony mężczyzny.
— Hy, hy... napuścimy troszkę ciepełka, a co to za sprawiedliwość, żebyśmy tylko my mieli smażyć się na tym skwarze — rzucił w międzyczasie, na co Coeh pokiwał głową, przecierając przy okazji prawą dłonią lewe ramię, a to, że niby go zaswędziało, gdy w rzeczywistości czuł się najzwyczajniej w świecie, delikatnie rzecz ujmując, jakby miał spłonąć dziewiczym rumieńcem.
Więc ruszył przodem, w stronę schodów, decydując się otworzyć następne drzwi samodzielnie i przygotować mężczyźnie czystą, prostą i łatwą do pokonania trasę. Powinien chociaż trochę się wysilić, jeśli można było to nazwać jakimkolwiek poświęceniem dla całej sprawy, bowiem powiedzmy sobie szczerze, do nie wiadomo jakich czynów to, to nie należało, ale jednak jakiś miły wydźwięk to po sobie pozostawiało, czyż nie? Liczył na to, że ktoś powie mu, że tak, chciałby mieć, chociaż odrobinę poczucia, że to wszystko nie jest beznadziejnie żałosne i że w pewnym sensie robi po prostu dobrze.
W końcu po dość dłużącej się, pełnej ciszy wędrówce, natrafili pod drzwi pomieszczenia, w którym Coeh pracował przez większość czasu. Uchylił mu wrót, wciągając na usta najpiękniejszy z dostępnych uśmiechów.
— Po lewo położyć poproszę, jeśli łaska, oczywiście — rzucił, robiąc mu przy okazji miejsce. — Tam pod ścianę jak najmocniej, coby się nikt nie pozabijał w drodze — parsknął cichym śmiechem, bo jednak o takiego osobnika było dość łatwo, sam właściwie rozporządzenia wydawał.

⸽⸻⸻⸽⸙⸽⸻⸻⸽

[Krabat?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz