poniedziałek, 17 września 2018

Od Krabata cd. Desideriusa

Nie umknęło mu zduszone parskniecie mężczyzny, gdy przytrzymał mu drzwi. Co więcej owy brak wdzięczności zbił go na chwilę z tropu. Nie żeby oczekiwał jakiś podziękowań, wręcz uciekał przed nimi, gdy tylko było to możliwe i tylko potem w swych zawiłych zrzędliwych monologach wyrzekał na niedocenienie. Gdyby tak nagle ktoś pochwalił go, że robi coś dobrze, że swój z niego chłop, że zna się na rzeczy… - najpewniej spłonąłby rumieńcem czerwieńszym od pomidorów, które jeszcze chwilę temu podlewał, skwitował sprawę niewiele znaczącym wzruszeniem ramion i z demonstracyjnym pośpiechem pognał do własnych zajęć nawet, gdyby wcale nie były pilne. Dreptał wiec teraz za swym przewodnikiem z nieokreślonym uczuciem niesmaku. Ostatecznie starał się po prostu być miły i nie chciał nikogo urazić. Dla większości ludzi ciężkie, masywne drzwi głównego wejścia stanowiły nie lada przeszkodę, a on otwierał je bez większego problemu opierając się tylko delikatnie o klamkę. Z zamyślenia wyrwało go skrzypniecie drzwi do pracowni, które właśnie z czarującym uśmiechem otworzył mu zielarz zapraszając do swego małego królestwa. Odpowiedział grymasem przypominającym w jego mniemaniu coś na kształt wdzięczności i stanął w progu rozglądając się, gdzie najlepiej ulokować pakunki, by spełnić wszystkie zalecenia lokatora tego gabineciku. Wreszcie zdecydował się cisnąć je w wskazanym kącie przy samej ścianie. Wyprostował plecy z cichym jęknięciem, które jak większość rzeczy w życiu Krabata więcej miało w sobie przesady niż prawdziwości i przez chwilę z uznaniem podziwiał swoje dzieło, to jest sporej wysokości wierzę ze skrzynek i pakunków pełnych jak sądził drogocennych ziół. Wieleby dał, aby posiąść, choć podstawy wiedzy zielarskiej. Leczenie ludzi sto razy bardziej uśmiechało mu się niż pozbawianie ich życia jakkolwiek marnym i znikomym by było. Wolał jednak zachować na razie te refleksje dla siebie. Wciągnął głębiej w nozdrza duszny zapach pracowni przesycony ostrymi woniami ziół. Czuł się tu prawie jak na łąkach rodzinnego Dagenoris. Podparł się pod boki jak najbogatszy we wsi gospodarz i radosnym wzrokiem badał pastelowe ściany i gładkie drewniane szuflady ozdobione zakrętasami czarnych napisów w podobiznami najprzeróżniejszych roślin. Panował tu niewątpliwie porządek, który tak cenił sobie książę złodziei i przebywanie w miejscu pozbawionym do tego stopnia chaosu istnienia sprawiało mu prawdziwą przyjemność. Nieśmiało jak dziecko pierwszy raz przyprowadzone do świątyni podszedł bliżej do jednej z szafek i ją ostrożnie jakby niewysłowionych świętości dotykał badać napisy pełne ornamentów i zawijasów. Niestety nie wiele nazw zawierało litery jego imienia, stąd znaczna cześć znaków, choć piękna i pociągająca nic dla niego nie znaczyła. Dlaczego ludzie znający alfabet mieli taką manie szczycenia się tą umiejętnością na każdym kroku i przy każdej możliwej okazji. Gdybyż sam znał litery. Westchnął w rozmarzeniu i dopiero po chwili opamiętał się łypiąc z niepokojem na towarzysza, czy przypadkiem niczego nie zauważył. Gdyby znał litery pewnie też chwaliłby się tą wiedza wszystkim i wszędzie. To dopiero musiało być wspaniałe. Brak mu jednak było nauczyciela a sam zbyt był dumny by prosić o pomoc. Wreszcie zdecydowała się przerwać krępującą cisze i zagadnął niby to bez większego zainteresowania, czy choćby cienia nacisku:
- Co jest właściwie w tych wszystkich szufladach?  
Machną ręką w jakimś nieokreślonych kierunkach, bardziej by wyzbyć się gromadzącego się w nim napięcia, niż aby wskazać jakieś konkretne miejsce. Po chwili jakby nie pewny czy rozmówca zrozumiał jego pytanie dodał, wciąż od niechcenia:
- Sam pisałeś te wszystkie tabliczki? Są bardzo ładne…
Zdawał sobie sprawę jak bardzo głupio musi brzmieć i maił tylko nadzieję, iż uda mu się uzyskać odpowiedź, bo wtedy miałby przynajmniej wrażenie, że coś przez to uzyskał, nawet, jeśli stracił nieco powagi. Jakkolwiek się starał w rozmowach z członkami gildii wciąż jeszcze brzmiał jak chłop z pierwszej lepszej wioski pod słońcem. Bolało go to jak bardzo się wyróżnia, ale jednocześnie przez swoją prostotę miał nadzieję ujść zwyczajnej ludzkiej ciekawości i zachować swoje sekrety tylko dla siebie. Ilekroć wychodził z niego wyrobiony w więzieniu ironiczny dowcip zawsze zaczynały się pytania lub przynajmniej pełne zdziwienia spojrzenia. Teraz jednak to on się dziwił i z podziwem spoglądał to na staranne inskrypcję to na domniemanego ich autora.   

<Desiderius>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz