poniedziałek, 9 listopada 2020

Od Anneith CD. Mattii - Misja

Wyciągnęłam piersiówkę z poły płaszcza i pociągnęłam solidny łyk. Spojrzałam na swojego towarzysza pytająco, wystawiając dłoń w jego kierunku.
- Podziękuję- uśmiechnął się przyjemnie, machając lekko dłonią, jakby chciał odgonić natrętną muchę. 
Wzruszyłam ramionami, zakręcając buteleczkę i chowając ją ostrożnie. Zerknęłam ponownie w ognisko, obserwując małe płomyki, które zdawały się tańczyć w rytm jakiejś muzyki, grającej tylko dla nich. Został nam ostatni kawałek drogi, planowaliśmy wyruszyć o świcie, by dotrzeć do Fosse przed zmierzchem. Rozbiliśmy się na małej polanie na skraju lasu, kawałek od głównej drogi. Staraliśmy się unikać głównych szlaków, by nie kusić złodziejaszków, którzy czaili się na nieświadomych handlarzy. Podróż mijała całkiem przyjemnie, na rozmowach o bzdetach i zainteresowaniach. Wycisnęłam z białowłosego całkiem sporo informacji o wróżbach, jednak nie był to temat, który wyjątkowo mnie ciekawił. Entuzjazm, z jakim o tym opowiadał był chyba warty tej męki. 
- Nie sądzisz, że pijesz za dużo?- mężczyzna wskazał palcem na mój płaszcz, odnosząc się do buteleczki. 
- Boi się pan, że zacznę na pana lecieć?- wymruczałam, przysuwając się do Mattii i posyłając mu jedno ze swoich symbolicznych spojrzeń. 
Chrząknął nieznacznie, jak poparzony podrywając się z trawy. Spojrzałam na niego z rozbawionym uśmiechem, mierząc go wzrokiem. Ciekawe, ile jeszcze wytrzyma, zanim w panice ucieknie do Tirie. 
Pierwsze promienie słońca wymknęły się zza horyzontu, zwiastując zbliżający się świt. 
- Powinniśmy już ruszać- powiedział astrolog, podchodząc do naszych koni i odwiązując wodze od pustego pnia. 
Dogasiłam ognisko, przydeptując tlące się kawałki drwa 
Ściągnęłam ostrożnie skórzane rękawice, uważając, by nie poruszyć bandaży, które stały się brunatne od nieustannie sączącej się krwi, po czym wskoczyłam na swojego karego ogiera. 

- Nie ma opcji. Uważam, że to niesamowicie idiotyczny pomysł- mruknął mężczyzna, spoglądając na rezydencję. 
- Idiotyczne pomysły często okazują się najlepszymi- wzruszyłam ramionami z lekkim uśmiechem, chowając dłonie w kieszenie długiego płaszcza.- Kiedyś musimy tam wejść, a im szybciej, tym lepiej.
Przed wysokim, starym płotem stali mieszkańcy wsi, wykrzykujący niezrozumiałe hasła. Zdawali się agresywni i ogarnięci wściekłością, jakiej dawno nie widziałam. Jednak nie można było ich winić, w końcu sprawa dotyczyła dzieci.
- I nie uważam, by oni wiedzieli cokolwiek o magii.- Jak na dowód moich słów odpalona pochodnia wylądowała na trawniku posesji. 
- A ty coś o niej wiesz?- białowłosy zwrócił się do mnie z ciekawością w głosie. 
- Jeśli to klątwa, to mam informacje z pierwszej ręki- wyminęłam mężczyznę, zbliżając się do płotu. 
Usłyszałam za plecami ciężkie westchnięcie, gdy towarzysz podążył za mną. Dosyć szybko znaleźliśmy miejsce, gdzie odległość między prętami ogrodzenia była na tyle szeroka, by przecisnął się przez nią dorosły człowiek. Brakujące kawałki zdawały się wyrwane, inne były nienaturalnie powyginane. Zdziwiło mnie, że wieśniacy jeszcze nie znaleźli tego wejścia. Albo znaleźli, ale byli zbyt przerażeni, by wkroczyć na teren posesji. Złapałam Mattię za rękę i przeciągnęłam go przez otwór na tyle szybko, że nie zdążył nawet zaprotestować. Jednak w momencie, gdy już chciałam go puścić i ruszyć przez trawnik, niespodziewanie silne palce zacisnęły się na moim nadgarstku. Mężczyzna podwinął mój rękaw, wpatrując się pytająco w bandaże.
- Później- wywróciłam oczami, wyszarpując dłoń z uścisku. Nie mieliśmy czasu na życiowe historie, musieliśmy szybko wybadać grunt i wrócić do wioski.
Na tyłach willi mieścił się ogromny ogród. Lata temu musiał być piękny, oczami wyobraźni widziałam te wszystkie barwy i kolory, to życie, jakie musiało tlić się w tych ogrodach. Teraz pozostały tylko uschnięte, wydeptane kwiaty i nagie gałązki krzewów, przesiąknięte mijającym czasem. 
- Kim jesteście?- z martwego ogrodu wydobył się wściekły, męski krzyk.
Po chwili zza gałęzi wyłonił się przysadzisty, elegancko ubrany mężczyzna. Mimo że był kawałek dalej, wiedziałam, że nie był specjalnie zadowolony z naszej obecności.
- Wybaczy pan, nie chcieliśmy wtargnąć na pańską posesję. Chcemy jedynie porozmawiać, a wściekły tłum zablokował bramę- odezwałam się szybko, przyjmując jak najdelikatniejszy i najmilszy ton głosu. 
- Wynoście się, nie chcę rozmawiać. Ani z wami, ani z tamtą hordą bezmózgów- wypluł z pogardą, odwracając się i na nowo zmierzając w stronę ogrodu.
- Jesteśmy tu w sprawie zaginionych dzieci- uniosłam lekko głos, chcąc zwrócić na siebie uwagę mężczyzny. Mattia pociągnął mnie sugestywnie za rękaw, dając znak, żebyśmy jednak się wynosili.
- Wiemy, że mieszkańcy domagają się wyburzenia tego miejsca. Jeśli zgodzi się pan z nami porozmawiać, razem możemy wymyślić rozwiązanie tego problemu- rozległ się głos za moimi plecami. 
Słowa mojego towarzysza chyba ruszyły coś w Baronie, bo zatrzymał się w półkroku, jakby nad czymś się zastanawiając. 
- Jesteście magami? Jeśli nie to wynoście się w tej chwili, albo sam was wyrzucę- rzucił od niechcenia, powoli się do nas odwracając.

Następne będą lepsze

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz