piątek, 20 listopada 2020

Od Mattii cd. Anneith

Mattia był astrologiem i niewątpliwie jego umiejętność widzenia przyszłości stanowiła wielką zaletę, która mogła okazać się pomocna w niejednej sytuacji. W trakcie ich kilkudniowej podróży Mattia co pewien czas wróżył, czy to stawiając tarota czy obserwując z uwagą ruchy ciał niebieskich na nieboskłonie. Obracał w myślach całą sprawę, a jego umysł podsuwał mu nowe pytania i zagadnienia, o które mógłby zapytać kart i gwiazd.
Jednakże głównym atutem Mattii były jego umiejętności konwersacji. Niemal nie było sytuacji, z której mężczyzna nie byłby w stanie wybrnąć słowem, od pokomplikowanych negocjacji między dyplomatami czy szlachtą, aż po słowne przepychanki pośród osób niższych stanem. Starszy z braci astrologów potrafił dobrać słowa do sytuacji i powiedzieć drugiej osobie dokładnie to, co chciała usłyszeć, krok po kroku znajdując drogę do jej serca. W ten sposób dowiadywał się kolejnych wieści i informacji, którymi uzupełniał wiedzę wyniesioną z wróżb. Mattia mógł nie być dobrym jeźdźcem ani wojownikiem, mógł nie potrafić strzelać z łuku bądź posługiwać się magią, jednakże jak do tej pory wszelkie te niedociągnięcia bez problemu kompensował swoim obyciem i sztuką perswazji.
Dlatego też mocno nie na rękę było mu takie wkraczanie na posesję barona Silvestriego nim nie zdążył zasięgnąć języka w mieście, cóż jednak było poradzić, jeśli tak właśnie prowadził go los?
Gdy wraz z Anneith dotarli na miejsce, przed oczami Mattii rozciągał się widok dużo gorszy, niż przewidywał. Mistrz Cervan wspominał, że sytuacja jest napięta, a nastroje mieszkańców miasta niewesołe, zaś sam Silvestri nie robi nic, by w jakikolwiek sposób dogadać się z własnymi poddanymi. Jednak widać od momentu, kiedy wysłano list z prośbą o interwencję do Gildii do momentu, gdy na miejscu pojawili się Anneith i Mattia, sprawy przybrały gorszy obrót a cały konflikt tylko się zaostrzył, w każdej chwili grożąc katastrofą.
Felerna posiadłość, w której przebywał obecnie baron Silvestri, została otoczona przez tłum ludzi. Mattia obserwował ich twarze ze współczuciem, ale i z obawą. To były twarze rodziców, którzy byli już u kresu sił prosząc o interwencję w sprawie ich dzieci. Na dobrą sprawę nie wiedzieli nawet, czy ich pociechy żyją czy też nie, a jedyna osoba, która mogła im w tej kwestii pomóc, zwyczajnie ich unikała i zbywała wszystkie ich obawy. Astrolog widział tam mieszaninę determinacji i gniewu – bardzo niebezpieczne połączenie. Taki tłum przypominał fiolkę nitrogliceryny – wystarczył najlżejszy wstrząs, by wszystko z hukiem wyleciało w powietrze. Nie było takie nieprawdopodobne, by tłum w końcu wziął posiadłość szturmem i w przypływie emocji zlinczował barona.
Gdy wraz z Anneith znaleźli się w końcu na terenie posiadłości, nie umknęło mu w jak złym stanie owa posiadłość się znajdowała.
Trawnik wyglądał bardziej jak dzika łąka niż cokolwiek innego, niegdyś równo przystrzyżone klomby rozrosły się tak, że ciężko było wręcz znaleźć ścieżki między nimi. Egzotyczne, ozdobne rośliny nie wydawały już barwnych kwiatów ani owoców, gdy nie było wprawnej ręki ogrodnika. Te pędy, które nie potrafiły poradzić sobie bez opieki człowieka, uschły i zmarniały zagłuszone kompletnie przez bardziej wytrzymałe i odporne gatunki. Harmonijny ogród zmienił się w zdziczałą dżunglę, w której nie obowiązywały żadne prawa.
Nielepiej wyglądał sam pałacyk. Niegdyś musiała to być bardzo piękna budowla, która do spółki z rajskim ogrodem tworzyła malowniczy, niemal idylliczny krajobraz. Teraz jednak pałacyk straszył popękanym, odłażącym płatami tynkiem, spod którego przezierały poszarzałe cegły. Ciemne, trujące pnącza oblazły zdobiące elewację rzeźby, a ozdób z brązu zdobiących kalenicę nie dało się już w ogóle rozpoznać, gdy pokryła je gruba warstwa patyny.
Sam baron mocno odbiegał też od wizerunku, który Mattia sobie stworzył na podstawie słów swojego ojca. Mario D’Arienzo nigdy nie twierdził, że przyjaźnił się z baronem Malcolmem Silvestrim, ale przecież po kimś Mattia musiał odziedziczyć swoją elokwencję i umiejętność zachowania się w każdej sytuacji – jego ojciec miał dar do utrzymywania bardzo licznych kontaktów towarzyskich i zawsze był na bieżąco z różnymi plotkami i opiniami. W jego opowieściach baron Silvestri jawił się jako człowiek o łagodnym i nieco wycofanym usposobieniu, który preferował zacisze własnego domu ponad huczne przyjęcia, utrzymywał również bardzo wąski krąg najbliższych znajomych i wydawał się niezainteresowany poszerzaniem go w jakikolwiek sposób.
Teraz jednak baron musiał być tak samo u kresu sił, jak i otaczający jego posiadłość ludzie. Mattia zwrócił uwagę na przekrwione, opuchnięte oczy, na poszarzałą, zapadłą twarz i na strój barona – był odpowiedni do jego rangi, jednak drobne plamy i przetarcia rozsiane tu i ówdzie jasno świadczyły, że mężczyzna nie ma czasu (lub chęci) by chociaż trochę o siebie zadbać. Ręce mu drżały, a gdy Mattia zmrużył nieco oczy i wytężył wzrok, dostrzegł drobne ranki wokół paznokci mężczyzny. Baron musiał w nerwach skubać skórki na tyle mocno, że zaczynały już krwawić. Jego słowa były gniewne, agresywne i wręcz wulgarne, jednak głos nie miał tyle mocy, ile mógł mieć i łamał się, jakby mężczyzna sam nie był przekonany do tego, co mówił.
— Natura pańskiego problemu nie wymaga pomocy czarodzieja — odpowiedział mu Mattia. — Nazywam się Mattia D’Arienzo, a oto moja towarzyszka, Anneith Vaneiros. Przybyliśmy, ponieważ mieszkańcy miasteczka zwrócili się o pomoc do Gildii Kissan Viikset. Nie mamy na celu pana osądzać ani potępić. Widzimy jednak wyraźnie, że sytuacja jest krytyczna i obawiam się, że bez pomocy z zewnątrz można jedynie liczyć na eskalację konfliktu. — Baron chciał już odejść, ale zatrzymał się i odwrócił do Mattii. — Stojący pod bramą pana posiadłości ludzie to nie żadna horda, ale rodzice, którzy boją się o swe pociechy. Wiem, że nie ma pan dzieci, ale na pewno jest pan człowiekiem niepozbawionym empatii i potrafi wyobrazić sobie, jak wielki ból może czuć rodzic, którego los oddzielił od dziecka.
— Co wy wiecie… — Baron zacisnął zęby, uciekł wzrokiem gdzieś w bok. — Nie tylko oni mają prawo czuć ból. Czy ich jest bardziej usprawiedliwiony, bo jest ich więcej? Bo chodzi o dzieci?
Mattia nie dał po sobie tego poznać, ale słowa barona bardzo go zaniepokoiły. Nie miał pojęcia, dlaczego baron tak mocno nastaje na to, by zachować przeklętą rezydencję, ale widać było wyraźnie, że jest to raczej problem natury emocjonalnej. Wcześniej astrolog zastanawiał się, czy może gdzieś pod rezydencją nie znajdują się złoża jakiegoś bezcennego, magicznego komponentu – to by w pewien sposób mogło tłumaczyć anomalię z rzekomym zatrzymaniem czasu. Tu wyraźnie chodziło o coś kompletnie innego… Tylko o co?
Z wypowiedzi barona wynikało, że kogoś stracił. Nie dziecko. Jedną osobę. Mattia gorączkowo szukał w pamięci możliwych wersji wydarzeń, przebiegał wzrokiem od twarzy barona do jego ubioru, aż w końcu odezwał się:
— Nie przyszedłem tu, by cokolwiek na panu wymóc lub naigrywać się z pana uczuć i emocji. Jednak nie możemy pozostać bezczynni, gdy zagrożone jest życie innych osób. Nie chodzi tylko o uwięzione w posiadłości dzieci. Chodzi też o ich rodziców, o strażników pańskiej willi i o pana samego.
— Myślicie, że o tym nie wiem — odparł mężczyzna. — Wydaje wam się, że możecie tu przyjść i wmawiać mi, że macie cudowne rozwiązanie wszystkich problemów. Jakbym sam w tym nie tkwił i nie próbował nic zrobić, jakbym nie wkładał w to wszystkich swoich sił! Jakbym nie wiedział, kto stoi przed bramą i jakby mnie w ogóle nie obchodziło, do czego to wszystko w końcu doprowadzi! Więc niech doprowadzi! Nic mnie to już nie obchodzi…
Mattia zacisnął lekko usta. Nie, to się tak nie skończy. Miał przed sobą mężczyznę, który tak długo tkwił już w sytuacji bez wyjścia, tak długo próbował się z nią mierzyć nie widząc żadnego rozwiązania, że jakakolwiek resztka nadziei w jego sercu już umarła. Baron Silvestri po prostu czekał już na koniec, na to aż wszystko wreszcie wyleci w powietrze i los sam zadecyduje o końcu samego barona i jego posiadłości. Astrolog nie zamierzał do tego dopuścić, dlatego podjął dość ryzykowny krok.
— Co ona powiedziałaby na te słowa? — zapytał nagle to, co podpowiadała mu intuicja, nie wiedząc nawet do końca, czy to tutaj tkwi źródło bólu barona, czy może pomysł jest całkowicie chybiony.
Widać jednak gwiazdy musiały mieć w opiece astrologa i odwdzięczyć się mu szczęściem w zamian za jego wytrwałe i wierne obserwacje nieba. Baron drgnął, jakby słowa Mattii były niczym wymierzony mu policzek. Na chwilę w jego pozbawionych wyrazu oczach błysnął strach, potem poczucie winy.
Anneith rzuciła Mattii nieco zaskoczone spojrzenie – Mattia wcześniej dzielił się z nią tym, co też wyczytał z tarota, jednak nie było tam za dużo powiedziane o żadnej kobiecie. Mężczyzna naprawdę strzelał. Jednak przemytniczka widać musiała być przyzwyczajona do tego, by podążyć za zmieniającą się sytuacją i błyskawicznie dopasowała się do dalszego biegu rozmowy. Baron w końcu się odezwał:
— A więc jednak… Coś wiecie… — Silvestri westchnął ciężko. Astrolog ocenił, że niewiele mu już brakowało, by w końcu zaczął rozmawiać.
— Gildia nie przysłałaby niekompetentnych ludzi — wtrąciła Anneith, opierając nonszalancko dłoń na biodrze. — Mattia jest astrologiem, znajdowanie rzeczy to jego specjalność, zaś ja… — Kobieta na moment zawiesiła głos. — ...wiem o klątwach więcej, niż mogłoby się panu wydawać.
Baron w końcu ustąpił – widać ostatnie nieco ostrzejsze słowa pomogły pchnąć go na właściwe tory. Silvestri po raz kolejny westchnął ciężko, jednak chociaż został “pokonany”, w jego oczach zabłysło nieco nadziei.
— Huh, może… Może to ma jeszcze sens? — powiedział po części do nich, po części do siebie. — Hm, proszę za mną. To nie jest najlepsze miejsce na rozmowę.
To mówiąc odwrócił się i zaczął prowadzić dwójkę w kierunku swojej willi. Mattia miał przeczucie, że może pałacyk jest jedyną pamiątką, jaka pozostała baronowi po żonie – astrolog skojarzył w końcu, że baron chyba jednak był żonaty, ale ani nie potrafił sobie przypomnieć, kim owa żona była, ani żadnych innych szczegółów… Podejrzewał, że już jej nie ma na świecie, ale nie przeczuwał, że jest to tylko część prawdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz