niedziela, 8 listopada 2020

Od Xaviera cd. Cahira

Spod nieco zmrużonych powiek patrzył na dłonie gładzące pysk; na lśniące hebanem mięśnie, napięte, a przecie całkiem łase na pieszczotliwy dotyk. Koń podnosił nozdrza, podrzucał łeb w możliwe buńczuczy gest, ale bard przyglądał się temu bez większego uniesienia, doskonale wiedząc, że te całe sztubackie humorki, to tylko pokaz. Zwierzę na nieszczęście miało to podobne do właściciela, że w swoim uosobieniu byli równie dumni, wyłącznie z taką różnicą, że Bębenek nie był w stanie za długo trwać w roli. Pieszczotą poddawał się momentalnie i gdyby Cahir wówczas ośmielił się zabrać od niego rękę, to możliwie poderwałby się z niespodziewaną złością; nie z powodu niepożądanych bliskości, a właśnie przez ich niespodziewany brak.
— Ma coś dziś za dużo energii. 
Odezwał się po chwili bard, podniósł dłoń, sięgnął przez drzwiczki. Koń, słysząc pobrzęk maneli przy swoim uchu, odwrócił gwałtownie łeb, uniósł wargę, klepnął zębiskami, iż chłopak w ostateczności zabrał dłoń z wysokości ciemienia zwierza i chwycił go lekko nad pyskiem. Zmierzwił mu sierść, pogładził go po cielsku i gdy zwierze w końcu się uspokoiło, nagle odciągnął palce i pstryknął go w nos. Bębenek ponownie machnął łbem, parsknął w zaskoczeniu.
— Pewnie myśli, że chce go gdzieś wyciągnąć. — dopowiedział chłopak, uśmiechnął się lekko do Cahira i odsunął się od boksu; nie w obawie przed koniem, ale na wypadek, gdyby ten również chciał się odwdzięczyć w uszczypliwościach. 
W końcu przestał zawadzać zwierzęciu w przymilaniu się do zdecydowanie nie tak złośliwych dłoni szpiega i odszedł o kilka kroków w nierozświetloną część korytarza. Obwiódł wzrokiem pozostałe grodze, błądząc za czymś wzrokiem; wtenczas również sięgnął do wewnętrznych kieszeni, wysupłał spod połów przemyconą butelkę i śmiało wziął łyk. Wino pod wieloma względami było dobre. Od momentu biło ciepłem w trzewiach, czerwieniło się rumieńcem na polikach i chociaż przez wypity nadmiar na podniebieniu nie było czuć wyszukiwanych smaków, to i tak alkohol nadal odpowiednio rozchodził się w ustach, dogrywał do dobrego humoru. 
Xavier właśnie pod chwilą takiego rozanielenia ducha wypuścił z trzewi powietrze, wyrwał z siebie przeciągły dźwięk. Nie głośny, ale wysoki gwizd o dźwięcznym pogłosie, prawie wstęp do żartobliwych szansonetek, lecz urwany tuż przed właściwym brzmieniem. Zwrócił na siebie uwagę wierzchowca, całkiem umyślnie, przed którym boksem wówczas nagle przystaną. 
— A zatem tu przebywa nasza gwiazda.
 Al-Fala stała do niego odwrócona bokiem. Chociaż z hardą manierą i obliczem niekoniecznie mile nastawionym do świata — a może wyłącznie do Xaviera, bo przecież on głównie zawadzał w odpoczynku, to i tak wciąż prężyła w tę stronę łeb. Wyciągała smukłą szyję, wznosząc dumnie profil, ale uszy ostrzegawczo trzymała odgięte. Pod kopytami co rusz strzelało suche siano.  
Chłopak podszedł do boksu. Oparł ramię na drewnie i odchylił głowę, chcąc w słabym świetle odnaleźć odpowiedni kąt, w którym szlachetne oblicze konia nie rozmywało się w cieniu, gdy nagle usłyszał za sobą głos.
— Byłbym ostrożny — odezwał się Cahir, również podszedł do boksu. 
W głosie nie dźwięczała mu żadna większa naleciałość krytyki, wyłącznie usłużne przypomnienie, ale bard i tak odruchowo ułożył usta w niewinne uśmieszki, gdy tylko natrafił w mroku na jego spojrzenie. Szybko odsunął się do drzwiczek, pośpieszony tym, że Al-Fala niespodziewanie odwróciła się w boksie i wyciągnęła głowę na głos szpiega.
— Jestem ciekaw — Xavier odsunął się, stanął z boku. Przyglądał się ruchom chłopaka, gdy ten położył dłonie na pysku konia. — Jej temperament poznał już każdy, kto zagląda do stajni. Jednak czy w jeździe jest równie krewka? 


Cahirze? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz