piątek, 20 listopada 2020

Od Xaviera

Kład się blask świec na cienistych kształtach. Tańcowało światło w przeciągu, rozłażąc plamami na nocnych mrokach; wzruszony płomień migotał, rzucał blaskiem po meblach, gnieździł się pręgą w kocim runie. Wzniosła postać siedziała na krańcu wezgłowia, z łbem wysoko zadartym i sierścią wzburzoną. Chociaż drzemiąc, to nadal ślepiem śledził rozlazłe na podłodze cielsko, które ruchem, prawie że karaczana pełzał po ziemi, zaglądał pod wersalki, zamiatał brzuchem kurz spod wyposażenia. Chłopak coś tam szukał od dobrych kilkunastu minut; krzątał się z werwą, brzęczał biżuterią i w akompaniament co rusz odnosił się z komentarzami, które wyłącznie gnębiły cierpliwość i dobrą wolę Banshee.
— Nie zostawiłeś tego w Almerze? — odezwał się nagle demon. Wyraźne znużenie dźwięczało mu w głosie, a lekkie zdenerwowanie nadawało wypowiedzi oschłości, które w zamierzeniu miało uderzać w próżności Xaviera; na szczęście chłopak był zbyt wzburzony własnym problemem, aby bawić się w większe utarczki. — Nie wiem, kiedy ostatnio słyszałem, żebyś grał na tym wiośle.
— Nie ma takich możliwości. — Chłopak zerwał się spod mebli ze stękiem i trzaskiem w kolanach. Uderzył otwartą dłonią w płaszcz, podnosząc brud i gładząc przędzę. W rozeźleniu poprawił również wypruty z kołnierza żabot, który niegdyś opływał subtelnie pierś, a wówczas przez to całe zdarzenie wystrzelił spod nakrycia i sterczał, niczym siano na dość osobliwym strachu.
— Musiałem to gdzieś tu zostawić.
Ogarnął wzrokiem pomieszczenie; na ponów ocenił mroki panoszące się w drewnie, w zdobnych obiciach kanap oraz berżerek, a następnie chwycił za lichtarzyk, w którym blasku dotąd grzał się kocur. Przeniósł świecę na dalszą konsolę, po czym znów runął na kolana i bez większego onieśmielenia przyłożył policzek do dywanu, zaglądając pod fikuśne nóżki leżanki.
— Będąc tobą, zacząłbym przede wszystkim od własnego lokum.
— Masz mnie za idiotę?
Na kocim obliczu zamigotał ślad rozbawienia. Wyciągnął łeb, odsłonił napuszoną dumnie pierś, przez sam gest odpowiadając chłopakowi na rzucone ironie. Xavier przeklął go spod mebla.
— Sprawdziłem wszystkie swoje rzeczy. Nie ma tam lutni.
— Nie zgubiłeś tego, gdy oporządzałeś Bębenka?
— Byłem na stajni. Theo też nic nie widział.
— Lecznica?
— Niemożliwe.
— Może któraś karczma?
— Nie mogłem zostawić tego w miejscu, do którego się dopiero wybierałem.
Nagle ostre, donośne echo zabrzęczało po pomieszczeniu; demon na niespodziewane hałasy nastroszył sierść i z gniewnym grymasem odwrócił łeb w stronę barda. Z odmętów ciemności wystrzeliła butelka; z łoskotem poturlała się po wypaczonych deskach, zatoczyła półkole wokół mebla i wpadła w dłonie chłopaka. Xavier podniósł się z kolan, chwycił za płaszcz i wewnętrznym rąbkiem wytarł skurzone szkło. Uśmiechnął się szeroko na widok wytłoczonych nazw na nalepkach, lecz równie prędko opamiętał się, gdy zorientował się, że przecież nie tego szuka. 
Westchnął więc ciężko i nieco zrezygnowany siadł obok demona; położył sobie butelkę między udami i od niechcenia zaczął podważać zalakowanie paznokciami. Kocur zainteresowany ruchami barda, lekko podniósł się na łapach, zerknął przez jego nogi, ale dla dumnych teatrzyków i tak parsknął w zdegustowanym uniesieniu.
— Byłby z ciebie większy użytek — mruknął cicho chłopak. Korek odskoczył pod jego palcami, subtelne pyknięcie na ponów zwróciło Xavierowi uśmiech. Wiedział, że przynajmniej w tym wszystkim zdoła się odrobinę pocieszyć niezważonymi alkoholami. — Gdybyś mi zaczął pomagać.
— Przecież pomagam.
— Rachunek sumienia mogłem sobie zrobić sam.
Kocur uniósł złote ślepia na lica chłopaka i zaraz odciągnął wzrok, unosząc w nadąsaniu łeb, wiedząc, że możliwie nie ma co liczyć na wspólne toasty. Chłopak z cichym westchnięciem odchylił się do tyłu, zapadł się w poduszkach. Usta przyłożył do szkła i wziął niezaprzeczalnie większy łyk, niżeli wymaga się przy kulturalnych degustacjach.
— Kot powinien przecież orientować się w ciemnościach. Nie dostrzegasz tu czegoś?
— Widzę tu wyłącznie idiotę.
Banshee nagle odskoczył; wybił się od obicia z większym impetem, niżeli mogło się spodziewać po takim masywie futra. Sprawnie uniknął rzuconą przez Xaviera poduszkę i z donośnym łoskotem runął na podłogę. Odsunął się o kilka metrów od rozeźlonego chłopaka; posłał mu rozbawione zerknięcia i możliwie zbierał się na komentarze, ale ostatecznie uniósł się z głośnym śmiechem.
— Żałosny ten bard, który nie ma nawet swojego instrumentu. Pośpiesz się i go odszukaj, bo aż szkoda patrzeć. — rzucił demon po chwili z nieco większą powagą, lecz głos i tak wciąż dźwięczał mu na wesołą nutę. Odwrócił się od barda, po czym zniknął w cieniu, ostatecznie powstrzymując się z reagowaniem na wszelkie rzucone ku niemu wówczas przekleństwa.


Ktoś chętny?
uwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz