piątek, 27 listopada 2020

Od Antaresa

Do świtu pozostało jeszcze kilka godzin, gdy Antares opuścił swój pokój i udał się do wyjścia, mrużąc oczy w panującej wokół ciemności. Nie założył swoich okularów. Nie widział bez nich dużo gorzej, jakoś sobie radził. A poza tym, tylko by mu teraz przeszkadzały.
Rycerz przemykał korytarzami odziany w najcieńszą koszulę i spodnie – zasłaniały akurat tyle, by nie urazić niewinności żadnej niewiasty, gdyby przypadkiem wpadła na Antaresa, nie dawały jednak żadnej ochrony przed panującą na zewnątrz temperaturą.
Dlatego gdy Antares wyszedł na zewnątrz, oddech aż uwiązł mu w płucach. Przejmujące zimno jesiennej nocy momentalnie przylgnęło mu do skóry, wysysając z niej całe ciepło. Zadrżał na całym ciele, instynktownie przycisnął dłonie do tułowia. Bose stopy rycerza skruszyły otulającą zeschłe liście szadź. Wystarczył ledwie moment, by mężczyzna poczuł, jak z zimna drętwieją mu palce.
Rycerz zignorował to wszystko, zamknął oczy i sięgnął myślami do swego daru. Poczuł, jak jego magia się budzi, jak rozpala się w jego piersi na podobieństwo ognia, jak przegania dojmujące zimno. Antares uwolnił magię, pozwolił jej rozlać się po swych kończynach, wypełnić płuca, sięgnąć oczu i otulić serce. Tak, jak jego ludzkie serce niestrudzenie biło tłocząc krew przez tętnice, tak teraz biło też jego magiczne serce, wypełniając wątłe ciało ogniem i mocą.
Gdy rycerz otworzył oczy, odległość ani mrok nie stanowiły już dla niego przeszkody. Widział wyraźnie, a przejmujący ziąb był dla niego raczej jak orzeźwiający wiatr. Antares odetchnął głębiej, i zaczął swoją poranną rozgrzewkę.
Na początku zrobił jedno kółko wokół budynku Gildii, ale trasa ta była zbyt łatwa, toteż mężczyzna poszukał trudniejszego szlaku w pobliskim lesie. Nie trzymał się jednak ustalonych ścieżek. Biegł tam, gdzie mu się podobało. Nie czując na sobie spojrzeń innych ludzi pozwalał sobie biec szybciej, wykonywać bardziej ryzykowne manewry. Widział i słyszał tak wyraźnie, w pełni kontrolował każdy swój ruch. Za każdym razem jego stopa lądowała idealnie tam, gdzie chciał, nawet jeśli był to omszały konar lub pokryty cienką warstewką lodu kamień.
W końcu rycerz przystanął. Dobył miecza. Zakręcił nim raz i drugi, rozgrzewając nadgarstki. Zamknął oczy, wyobraził sobie przeciwników.
Miecz gwizdał krótkimi, urywanymi westchnieniami, gdy Antares wyprowadzał szybkie, mordercze cięcia. Nie minęło wiele czasu, a na polanie na której ćwiczył, nie zostało ani trochę pokrywającej ziemię szadzi.
Rycerz poczuł, że zaczyna się robić jasno. Opuścił i schował miecz, a potem truchtem zaczął wracać w kierunku siedziby Gildii. Z rozczarowaniem zauważył, jak szybko wyrównał się jego oddech, jak mało się zmęczył. Cóż, trening w pojedynkę nigdy nie dawał mu tyle satysfakcji, co trening z drugim człowiekiem. Potrzebował znaleźć sobie jakiegoś partnera, nie był jednak pewien, z kim w ogóle mógłby zacząć taką rozmowę.
”Uuu, ktoś czuje się samotny, bo nie ma przyjaciół?” odezwał się dobrze mu znany, złośliwy głos. Antares go zignorował.
”Ze swoimi akrobatycznymi sztuczkami będziesz idealnie pasował do tego cyrku. Mają tu nawet tresowaną żabę, widziałeś? Jeszcze nosi cylinder, no boki zrywać...”
Antares nic nie odpowiedział. Jeśli wystarczająco uparcie ignorował tego drugiego, w końcu mu się nudziło i milkł. Niestety przybycie do Gildii dostarczało mu mnóstwa nowych bodźców i mag sypał bluźnierstwami jak z rękawa.
”Ja już wiem, z kim ty byś się chciał zaprzyjaźnić. Jak mu tam było? Ten duży i zielony… Ogr! Ha ha ha!” Antares skupił się na powolnym wyciszeniu swojej magii czekając, aż ten drugi skończy śmiać się z własnych żartów, ale drgnął nagle, bo i śmiech urwał się jak uciął nożem.
”Zazdrość, to takie brzydkie, nierycerskie uczucie, nie sądzisz?”
Ten drugi zazwyczaj był niegroźny, potrafił jednak dopiec Antaresowi do żywego. Oczywiście, że poprzedniego wieczoru rzucił mu się w oczy jeden z gildyjczyków – bardzo trudno było przeoczyć kogoś, kto mierzył ponad dwa metry. Antares zaraz ocenił, że idealnie nadawałby się do rycerskiej zbroi, robiłby dokładnie takie wrażenie, jakiego Antares nigdy by nie wywołał. Ze swoim potężnym wzrostem i masywnymi barkami mógł po prostu przyjść i powiedzieć “Nie bójcie się, oto jestem!” i już. Wszyscy by wiedzieli, że oto pojawił się bohater, który ich ocali.
Antares już prawie poradził sobie z kompleksami związanymi ze swym wyglądem. Prawie. Ten drugi skutecznie jątrzył wszelkie jego bolączki, bo choć Antares starannie ukrywał przed nim wszystkie swoje myśli, ten drugi był jednak bardzo inteligentny, i na dodatek towarzyszyły rycerzowi cały czas.
”Zamilcz. Twoje uwagi są nie na miejscu.” odpowiedział tylko, ale była to słaba riposta. Ten drugi tylko się roześmiał.


Można adoptować. Dziecko powinno mieć dwoje rodziców, prawda? No to drugie opko robi wzium

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz