środa, 25 listopada 2020

Od Isidoro cd. Iry

Isidoro był człowiekiem wybiórczo spostrzegawczym. Co prawda był w stanie bez problemu dostrzec niewielkie zmiany w pozycji gwiazd, nie umykały mu też subtelności w rodzaju delikatnego migotania ich światła, które potrafiło zwiastować zarówno pomyślność, jak i problemy. Jednak spostrzegawczość astrologa tutaj się kończyła i pozostawał on cudownie nieświadomy tego, że swym niskim wzrostem zmuszał towarzyszącego mu człowieka do ciągłego garbienia się. Z resztą trudno było powiedzieć, co zrobiły sam Isidoro, gdyby ktoś zwrócił mu na to uwagę. Zapewne nie zrozumiałby nawet owej potrzeby, jako że działania innych osób najczęściej stanowiły dla niego całkowitą tajemnicę.
Twarz Isidoro nie wyrażała zbyt wielu emocji, jednakże pojawienie się Buby wywołało na niej pogodny uśmiech. Astrolog lubił zwierzęta i sam nie był w stanie nawet jednoznacznie powiedzieć, czy większą sympatią darzy ptaki, zwierzęta gospodarskie, domowe, czy może jeszcze inne. Dość jednak powiedzieć, że sokół od razu przyciągnął jego wzrok i astrolog co jakiś czas odwracał się w trakcie podróży, przepatrując niebo w poszukiwaniu pierzastego przyjaciela Iry.
Droga do domu pana Tennesley minęła im zaskakująco szybko. Isidoro co prawda nie był zbyt gadatliwy, ale chętnie udzielał odpowiedzi na zadane przez Irę pytania, chociaż po drugiej stronie było widać, że nie wszystkie owe odpowiedzi są zrozumiałe. Astrolog obracał też w myślach całą sprawę zaginięcia Andreasa. Czuł przez skórę, że sytuacja była o wiele bardziej pokomplikowana, niż by się to mogło wydawać. Poza tym sam Vincent Tennesley chyba swoimi podejrzeniami i hipotezami tylko zaciemniał obraz sytuacji, astrolog nie był jednak w stanie stwierdzić, które konkretnie pomysły kupca były chybione i dlaczego.
— Chyba… — zaczął nagle Isidoro czując, że sam po prostu nie zinterpretuje wszystkiego. — Pan Tennesley zna swojego syna słabiej, niż myśli. Tak czuję — dodał i popatrzył na Irę.
— Dlaczego tak sądzisz? — Pytanie Iry sprawiło, że Isidoro jakoś musiał ułożyć swoje nieco płynne przeczucia w sensowną odpowiedź. To pomogło mu zebrać myśli.
— Pióro. Pan Tennesley mówił, że to ważny przedmiot dla Andreasa. Ale to nieprawda. Jakby… — Isidoro zawiesił głos, zmarszczył brwi, wykonał nieokreślony gest ręką, starając się jakoś ubrać swoje myśli w słowa. — To, że prezent od matki, i się z nim nie rozstaje, wszystko podpisuje… I że zawsze chodzi tą samą drogą do Berck. Na inwentaryzację. Że ta sama pora, wszystko ustalone. — Isidoro dorzucał kolejne urywki w średnio udanej próbie przekazania swoich myśli. — Jest tego pewny, ale…
Astrolog ponownie zawiesił głos. Był wdzięczny Irze za to, że cierpliwie czeka, aż w końcu wypowie wszystkie swoje myśli.
— To nie jest ten rodzaj pewności, który bierze się z dobrego poznania drugiej osoby, ale raczej z podjęcia założenia a priori odnośnie tego, jaka jest — wypalił w końcu i zerknął na Irę by sprawdzić, czy jego słowa w ogóle dotarły. Zobaczył, jak Ira kiwa powoli głową:
— Coś w tym jest. Moje wrażenie jest podobne. Myślę, że tak jak powiedział pan Tennesley, najwięcej dowiemy się na miejscu, w domu gdzie mieszkał Andreas. A jeśli chodzi o ten przedmiot… Potrzebujesz czegoś, co jest ważne dla zaginionego, tak?
Isidoro przytaknął.
— Im bliższy sercu przedmiot, tym jest mi łatwiej znaleźć osobę. Ten tutaj... — wyciągnął pióro — ...nie był bliski sercu. Był często trzymany w dłoni. Ale nic więcej.


W końcu mężczyźni dotarli do posiadłości pana Tennesley, gdzie mieszkał wraz z synem i żoną. Żony jednak na razie również nie było – służba przekazała im, że wyszła załatwić jakieś sprawunki, ale zamierzała wrócić przed wieczorem. Widać oboje rodzice Andreasa byli ludźmi przedsiębiorczymi, którzy nie marnowali czasu.
Po okazaniu listu dom Tennesleyów stanął przed gildyjczykami otworem. Kamerdyner zafrasował się nieco, gdy Isidoro poprosił o otwarcie pokoju Andreasa, ale spełnił prośbę, chociaż nie opuszczał obcych na krok. Astrologowi to nie przeszkadzało – obecność dodatkowej osoby go nie rozpraszała.
Isidoro wydobył z torby podłużny futerał, z którego wyjął swoje wahadełko. Kątem oka widział tylko, jak Ira przechadza się po pokoju, zawieszając wzrok na znajdujących się w nim przedmiotach.
Pokój się nie wyróżniał. Stało tu posłane przez służbę łóżko, z pościelą nakrytą zieloną, pikowaną kapą. W nogach łóżka stała skrzynia na ubrania, a kawałek dalej była również szafa pełna ubrań i bibelotów. Pod oknem znajdowało się biurko z niewielkim sekretarzykiem i lampka oliwna. Nie było tu ani jednego elementu, który czyniłby pokój unikalnym, który powiedziałby cokolwiek o charakterze mieszkającej tu osoby.
Astrolog wypuścił wahadełko i pozwolił obsydianowi zawisnąć swobodnie na srebrnym łańcuszku. Isidoro powoli chodził po pokoju, z uwagą obserwując łagodnie kołyszący się kamień. Przystanął przy biurku i przy szafie, postał chwilę nad łóżkiem i nad skrzynią, przeszedł się przy każdej ścianie, pokręcił się chwilę po samym środku pokoju, ale wahadełko nie wydawało się specjalnie zainteresowane żadnym fragmentem pokoju. Astrolog się zafrasował, tym razem dużo bardziej. Wydawało mu się wręcz nierealne, by pokój, w którym Andreas mieszkał całe swoje życie znaczył dla niego tak niewiele, by był tak całkowicie dla niego obojętny…
— Czy jest jakiś większy cel w pańskim… działaniu? — zapytał nagle kamerdyner.
Isidoro odniósł wrażenie, że mężczyzna jest nieco zdenerwowany, nie wiedział jednak, co mogłoby być tego powodem. Ani on, ani Ira nie próbowali przecież niczego ukraść, wszystkie ich działania były jawne, więc mężczyzna nie miał powodów, by obawiać się o rzeczy należące do jego pracodawców. A jednak było coś, co go denerwowało…
— Ręka — wypalił nagle Isidoro, podchodząc do kamerdynera. — Pańska ręka. Proszę ją wyciągnąć.
Mężczyzna początkowo się cofnął.
— Ja naprawdę nie wiem, co pan próbuje zrobić.
— Pomóc — odpowiedział zgodnie z prawdą Isidoro.
— Proszę go posłuchać. — Słowa Iry widać przeważyły, bo kamerdyner niepewnie wyciągnął rękę do Isidoro.
Astrolog zawiesił wahadełko nad dłonią służącego i w skupieniu wpatrywał się w obsydian. Kamień przez pewien czas kołysał się leniwie nad wnętrzem dłoni, po chwili jednak zaczął zakreślać delikatne łuki nad linią głowy. Isidoro puścił rękę kamerdynera i jeszcze raz obszedł pokój. Tym razem wahadełko wydawało się o wiele bardziej ożywione i gdy astrolog podszedł do łóżka, zaczęło intensywniej się kołysać.
— Mam coś — powiedział i przyklęknął przy łóżku. Zajrzał pod spód i jego oczom ukazał się ledwo widoczny, metalowy pierścień przymocowany do jednej z desek – ewidentnie była tam jakaś skrytka. — Potrzebuję trochę pomocy — odezwał się do Iry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz