środa, 18 listopada 2020

Od Xaviera cd. Syriusza

Brwi ściągnął chmurnie i zawiesił wzrok — wpierw na zarzuconym mu niedbale rzeczach, a następnie na okrutną upartość. Drugi mężczyzna spogląda ku niemu z chłodem i butną pewnością siebie. Bez mała prawie z durnym przeświadczeniem, że kilka takich opieszałych gestów i stanowcze słowo może tak łatwo utemperować barda i ot tak odmienić mu w głowie.
— Mogę — odezwał się białowłosy, sącząc cierpkie ironie z równie złośliwych uśmieszków. — i w burzy podróżować, ale wpierw muszę wiedzieć, dokąd zmierzam.
Wyrzucił dłonie do przodu i z brzękiem bransolet odrzucił od siebie tobołki. Wepchał na ponów chłopakowi przedmioty i gwałtownym ruchem odwrócił się od niego, z równą złośliwością nie pozwalając mu zareagować żadnym komentarzem. Poprawił włosy, strzepnął koszulę i znów przybrał sztuczne życzliwości, odchodząc od niego do kontuaru.
Za szynkwasem stała baba — żaden puch marny, żadna wietrzna istota, a prawdziwa baba. Kobiecisko o skrzepłych od surowości gestach, ze ściosaną twarzą bez cna wstydliwości i zdolności operowania wdziękami, które i tak całkowicie przepadły w znacznych obszernościach; niewątpliwie nie tylko ubrań, ale również i samego ciała. Górowała nad bardem i możliwie bez problemu mogłaby go w potrzebie powalić, złamać w nim resztki nędznych męskości — a przy względach losu również i kilka kości. Jednak wówczas krzątała się przy blacie, coś tam ugniatała i usłużnie udawała, że ich sprzeczka nie była na tyle donośna, żeby dało się podsłuchać treść.
— Nie ma wina — burknęła do chłopaka, z werwą tucząc w saganie pomaste. — Piwa też.
Xavier w odpowiedzi się uśmiechnął. Zarzucił łokcie na kontuar, ręce podłożył pod brodę i w dumnym przybraniu, starał się wytrzymać sceptyczne, ale również i mało serdeczne zerknięcia. 
— Chcielibyśmy coś jeszcze zjeść przed drogą. Jeśli pani rozumie.
— Rozumie, co ma nie rozumieć. Sadło mogę dać. Lub ziemniaki, ino mleko się zapiecze.
— Niech będą te ziemniaki.
Sięgnął do kieszeni, wysupłał z materiału kilka monet, które z niedbałością rozrzucił przed sobą; pieniądze rozpierzchły się, tucząc i brzęcząc gwałtownie w drewno. Chłopak zdusił palcami kilka monet i z promiennością odniósł się do zdziwienia, z którym kobieta powoli ogarniała ilości złota.
— Niech pani powie co tam słychać na trakcie? Gości sporo?
— A nie widoć?
— No nie widoć. 
Baba łypnęła na niego, potem na ponów skierowała swą uwagę na palce barda. Xavier bawiły się monetami, od niechcenia szorował nimi po ladzie. 
— Dokąd was wiedzie?
— Brahm. 
Kobieta się nad czymś zadumała; odwróciła się od chłopaka i gwałtownie przerzuciła łapą mięso. Wypuściła powietrze przez nos, westchnęła głośno, ale w końcu się odezwała.
— Bierzcie barkę w Taewen. Niech was nie korci zachodni szlak.
— Czemuż to?
— Życia nie warto. 
Xavier wyczekał chwilę ze złudną myślą, że kobieta będzie kontynuować temat, lecz ta zamilkła i skupiła się na tłuczeniu mazi; zaczęła o tyle gwałtownie urabiać tę paćkę, aż bard w obawie postanowił zsunąć się z lady i na wszelki wypadek odsunąć o ten zachowawczy krok. Omal przez ten ruch nie wpadł na Syriusza, który skądś znalazł się za nim, możliwie od chwili śledząc przebieg ich rozmowy.
— Bandyci? — zadał pytanie. 
— To twe słowa chłoptasiu. Tu każą nazywać się strażą. Krążą po okolicy, ponoć chronią porządku i chcą, aby im płacić za korzystanie z traktu. Za was dwóch policzą sobie pewnie — oceniła ich wzrokiem, po czym uśmiechnęła się, chwaląc się ubytkami w uzębieniu. — Tyle że ten ptaszek będzie musiał oddać pierścionki wraz z palcami.
— Straż nic z tym nie robi? Ta prawdziwa straż? Z Brahm albo z Taewen?
— E, gdzie tam. Te ziemie są prawie bezpańskie. Kłócą się od lat paniska obu miast i nie są w stanie zdecydować do kogo, to tak naprawdę należy. Rozhulała się więc przez to ta cholerna czereda i tylko handel nam pierdolą. Łaskawa Erishia, że daliście radę tu w ogóle dotrzeć.
— Drogę od Tirie też opanowali?
— Nie oni. Inna łobuzeria. Zobaczyli, że tamci robią interes, to się kanalia ze wsi zebrała. Gawrołowicze, Dziupowie i Sorokiewiczowie, wszystko to sąsiedzi, a swoich tłuką tak samo, co obcych. I strach cokolwiek powiedzieć, bo kto wie, co cholerstwo może na odwet zrobić.
Zamaszystym ruchem wytarła dłonie w pierwszą lepszą szmatę, strzepała mączystą kluchę. Poczęła zbierać rozrzucone pieniądze, upychać monety we wewnętrznych kieszeniach podomki. 
— I włodarz na to wszystko pozwala?
— A co on może? — parsknęła, wzięła się pod oba boki. — Chcieliśmy, żeby pisał do Taewen, albo nawet do króla, ale ostatecznie gówno zrobił. A teraz jest już na to za późno, bo się hołota dogadała z tamtymi parszywcami.   
— Dogadali się? — powtórzył Xavier, w końcu wyrwawszy się z milczenia, w którym od chwili trwał, godząc się na to, aby to wówczas Syriusz głównie prowadził rozmowę. 
— A no. 
Baba popatrzyła się na barda i skrzywiła się znacznie, na ponów przybierając zniesmaczone grymasy. Widocznie w tym momencie zorientowała się, że mogła nieumyślnie powiedzieć odrobinę za dużo. 
— Coś tam wspólnie wymyślili.
— Zaczęli ze sobą współpracować?
— A skąd mogę to wiedzieć? — ucięła szybko. — Coś tam ustalili, coś podzieli. 
Uderzyła rękami w ubranie, gwałtownym ruchem czyszcząc się z mąki; w nerwowym geście, nie zaś z potrzeby doprowadzenia się do porządku. 
— Ależ miła pani.
— Żadnego miłowania chłoptasiu. Nic nie wiem. I zaraz mi się przez was ziemniaki zważą. 
Prychnęła, zarzuciła dłonie na pierś i nawet postąpiła krok w stronę kuchni, ale przez ostatni pechowo uczyniony gest niespodziewanie zatrzymała się, zamarła w połowie ruchu. Wzrok kobiety całkiem niezamierzenie spoczął na Xavierze i nieszczęśliwie utkwił tam na dłuższą chwilę; świadomość momentalnie przepadła w błękitnych oczach, lśniących w nienaturalnych odcieniach i uśmiechu tak czarownych, że aż niemalże magicznym.
— Naprawdę bylibyśmy zobowiązani. Każda wieść byłaby na wagę złotą.
Odezwał się cichym, dźwięcznym głosem i pochylił się nad kontuarem, bez chociażby przedświtu taktowności. Śledził wzrokiem kobietę, która tak zacukała się na jego słowa, że wówczas z okropnym mozołem przychodziło jej interpretowanie uroków białowłosego.  
— Ale... — dodała po dłuższym momencie. — Może mąż będzie coś wiedzieć.


Syriuszu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz