poniedziałek, 2 listopada 2020

Od Isidoro do Iry

Isidoro siedział na krześle z dłońmi złożonymi w kontemplacyjnym geście. Jego wzrok powoli przesuwał się pomiędzy rozłożonymi na mapie nieba kamieniami szlachetnymi. Każdy symbolizował inną planetę, a odbijające się w nich refleksy niosły ze sobą wiedzę o nadchodzących wydarzeniach. Młodszy z dwójki astrologów z lekkim napięciem obserwował, jak jego los splata się z losem innych osób w dość nagły i nieoczekiwany sposób. To mogło oznaczać tylko jedno - Mistrz Cervan będzie miał dla niego jakieś zadanie, nie wykona go jednak w pojedynkę.
Im bliżej ścieżki jego przeznaczenia znajdowały się ścieżki innych osób, tym wyraźniej je widział. Teraz wpatrywał się w tą, która wpadała w jego niemal pod kątem prostym - przybywała niewiadomo skąd i od razu zajmowała ważne miejsce przynajmniej na kilka najbliższych dni. A więc towarzysząca mu osoba będzie kimś nieznanym, kogo wcześniej nie widział. Isidoro zasępił się nieco – był świadom swych problemów w kontaktach międzyludzkich, a jeśli musiał współpracować z osobą, której nie znał (i vice versa), nie napawało go to optymizmem. Mężczyzna nawykł jednak do tego, by akceptować swój los takim, jaki go czekał, toteż dał sobie nieco czasu na kontemplację swoich obaw by następnie kompletnie je odrzucić i nie zaprzątać sobie nimi głowy. Pomartwił się, wystarczyło. Trzeba było wrócić do działania.
Powoli przesunął kamienie po mapie, światło znów w nich zamigotało. Symbolizujący planetę Wenus diament rozjarzył się łagodnym, różowawym blaskiem, jednak bystre oko astrologa dostrzegło w nim chłodne nuty. Miłość, podszyta smutkiem i tęsknotą. Jakaś rana serca. Biorąc pod uwagę bliskość i kąt, pod jakim znajdował się Saturn, całkiem poważna. Isidoro przechylił głowę. Powiązana z Księżycem perła w połowie otulona była miękkim blaskiem świecy, w połowie zaś kompletnie skryta w mroku a ostra linia między światłem i ciemnością sugerowała trudne i niebezpieczne wybory. Do tego jeszcze Jowisz, któremu odpowiadał żółty szafir. Figura ojca, bardzo ważna w całej sprawie i potencjalnie również niebezpieczna. Czy jednak bardziej zagrażała Wenus, czy sobie samej?
Isidoro zamknął oczy, westchnął głęboko i zebrał myśli. Wróżby jawiły mu się na podobieństwo rozłożystych drzew, w którym każdy wybór tworzył nowe rozgałęzienie prowadzące do różnych wydarzeń i kolejnych wyborów. Czasem pewne gałęzie były o wiele grubsze, niż pozostałe sugerując, że to najpewniej one się wydarzą. W tym przypadku jednak cała historia przypominała krzak z nieprzeliczoną, poplątaną burzą gałązek wystającą pod dziwacznymi kątami tak, że nie sposób było zrozumieć, co jest z czym połączone i jak wypadki się ze sobą wiążą. Astrolog siedział długo w milczeniu, wosk kapał powoli z zapalonej świecy. Analizował połączenia, starając się je zrozumieć i przygotować do czekającego go zadania. Wybierał te, które miały największy wpływ na przyszłość, obracał je w myślach i zapamiętywał. Martwiło go, że wszystko jest tak zależne od ludzkich emocji i pragnień – te dwie rzeczy były dla niego często abstrakcyjne i nie czuł się z nimi pewnie. Może owa osoba, która miała mu pomóc okaże się lepiej przygotowana w tej materii?
W końcu astrolog wstał, zgasił świecę i zebrał kamienie wróżebne do sakiewki. Następnie zaś udał się do gabinetu Mistrza Cervana – Mistrz już w ogóle przestał przysyłać Ignatiusa, by zawiadomił astrologów, że ich potrzebuje. Obaj z Mattią byli w stanie bez pudła to przewidzieć.
— ...Isidoro D’Arienzo — Mistrz urwał i spojrzał na wchodzącego właśnie Isidoro. — O, proszę. Oto i on.
Przebywający również w gabinecie Mistrza mężczyzna wstał i skinął astrologowi głową.
— Miło mi, Vincent Tennesley — przedstawił się, na co Isidoro popatrzył na niego chwilę, niepewny czy też powinien mu się ukłonić, czy raczej wyciągnąć i uścisnąć mu rękę, toteż w końcu po prostu podszedł i usiadł na drugim krześle, powodując tym lekką konsternację u pozostałych.
Miał teraz okazję, by się mu przyjrzeć. Pan Tennesley był mężczyzną we wczesnej jesieni życia, a jego ciemne włosy obficie przyprószyła siwizna. Krągła figura i bogate odzienie świadczyły o majętności, zaś sposób, w jaki ciągle podkręcał wąsa – o nerwowej naturze.
Na szczęścia natura owa nie została wystawiona na próbę, bo ledwie chwilę potem rozległo się pukanie do drzwi i pojawiła się w nich nowa osoba.
— Ira, jesteś. Usiądź proszę — Cervan wskazał ostatnie wolne krzesło i zwrócił się do wszystkich. — Myślę, że teraz możemy już przejść do dyskusji. Panie Tennesley, najlepiej będzie, jeśli to pan przekaże zebranym, z czym pan przychodzi.
Szlachcic westchnął, zmarszczył brwi i wręcz szarpnął wąsa.
— Mój syn zaginął — powiedział nieco ostrym tonem. Sprawa spędzała mu sen z powiek, a Gildia nie była pierwszym miejscem, do którego udał się po pomoc. — Niedługo miał brać ślub z córką mojego dobrego przyjaciela, Horatio Uppertona. To miało być wielkie wydarzenie, widzą państwo, obie nasze rodziny są bardzo zamożne, szczególnie odkąd razem z Horatio zainwestowaliśmy w uprawę indygo – to absolutny hit w przemyśle farbiarskim, bardzo drogi barwnik... Ale wracając – taka unia zmieniłaby rozkład sił w biznesie i na pewno znalazłyby się osoby, którym to nie w smak. Podejrzewam… — Mężczyzna zniżył głos do szeptu. — ...że ktoś porwał mojego syna, Andreasa. Miałem nadzieję, że porywacze zażądają okupu, ale jak na razie nie otrzymałem żadnego listu. Myślę jednak, że to kwestia czasu – jestem najbogatszym kupcem w okolicy i nie jest to dla nikogo tajemnicą.
— Więc jest pan przekonany, że to któryś z pana rywali za to odpowiada? — Głos Iry rozległ się w ciszy gabinetu.
— Tak! Któż inny by coś takiego zrobił? Przygotowałem listę nazwisk, proszę — Pan Tennesley wyciągnął zza pazuchy kartkę i wręczył ją Irze. Isidoro zerknął przez ramię. Tych nazwisk było naprawdę sporo. — Są też adnotacje, kto się czym zajmuje i hm… ewentualny powód ich haniebnego uczynku. Mam nadzieję, że okaże się to przydatne, władze miasta nic nie potrafią zrobić.
— A kiedy ostatnio widział pan syna?
— To było półtora tygodnia temu. Wysłałem go tak jak co miesiąc, zrobić inwentaryzację naszych magazynów na nabrzeżu w Berneck, ale nawet tam nie dotarł. Zaginął gdzieś w mieście, po prostu wyparował w biały dzień! Wiem, że na pewno nie było to nic losowego, bo Andreas idzie zawsze tą samą trasą prowadzącą głównymi drogami. Nie ma szans, by napadła go banda zbójów, to musiało być zaplanowane!
— Przedmiot — wypalił nagle Isidoro, wyciągając do kupca rękę.
Mężczyzna zmieszał się i popatrzył na niego dziwnie.
— Jaki przedmiot?
— Należący do pana syna.
— Jak już mówiłem, Isidoro jest astrologiem. Przedmiot należący do zaginionego jest kluczowy w odnalezieniu go. — Cervan szybko przyszedł mężczyźnie w sukurs.
— Ach, hm… tak, mam przy sobie jego wieczne pióro, nigdy się z nim nie rozstawał i zawsze podpisywał nim wszystkie dokumenty.
Isidoro wziął pióro, zważył je w dłoni i utkwił w nim wzrok. Jednym uchem słuchał słów kupca o tym, jak to Andreas dostał je kiedyś od matki i był nim zachwycony. Od razu poczuł jednak, że pióro było dla mężczyzny niczym więcej, jak tylko użytecznym przedmiotem i nie łączyła go z nim żadna głębsza więź. Astrolog zmarszczył brwi. To czyniło jego pracę o wiele trudniejszą. I wskazywało też, że może ojciec nie jest świadom wielu rzeczy o Andreasie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz