środa, 4 listopada 2020

Od Novy - Event

Żwir przyjemnie trzeszczał pod butami. Ścieżka wiła się powolnie w górę kamienistego wzniesienia, po obu swoich stronach mając niczym brata i siostrę, skalne klify. Gdzieniegdzie obrosłe w kępki traw, zdawały się nieco przyjaźniejsze. Środkiem dróżki biło maleńkie źródło, mające swój początek na szczycie szlaku, którym kierowała się Nova. Dziewczynce nie przeszkadzało, że przemoczyła buty. Nawet nie zwróciła na to większej uwagi. Upalna pogoda zmęczyła ją, chociaż i tak połowę dnia spędziła pomiędzy drzewami, próbując odnaleźć w lesie cokolwiek, co pomogłoby gildii w poszukiwaniach. Niczego jednak nie miała. 
Westchnęła z ulgą, kiedy z kolejnym większym krokiem dostrzegła pierwsze budynki miasta, wyłaniające się spomiędzy drzew i kilku pagórków. Tęskniła do swoich przyjaciół. Kiedy była w lesie przez ostatnich kilka godzin poczuła się wystarczająco osamotniona. Wystarczająco przerażona powracającymi wspomnieniami z demonicznymi nocnicami. Ostatnio znów dręczyły ją myśli, że stanie się dokładnie taka jak one. Zgorzkniała, zła - krwiożercza bestia, dążąca do własnej zemsty... A potem mszcząca się z dowolnego powodu, który uzna za słuszny. Nie mogła pogodzić się z taką możliwością. Za bardzo bała się być... właśnie taką. Agresja ją przerażała. Zwłaszcza jej własna. Miała wrażenie, jakby ostatnio częściej traciła nad sobą panowanie. Bardziej przeżywała negatywne emocje. Nie potrafiła znieść braku towarzystwa, bo nagle dopadała ją nicość. Jakby umysł osnuwał się w cień i dążył do tego, żeby już w nim pozostać. Czuła wtedy apatię, zdenerwowanie. Unikała tego jak tylko mogła. Tyle, że dziś wszyscy byli zajęci. Ona też musiała wywiązać się ze swoich zobowiązań.
Nie zwróciła większej uwagi, kiedy dokładnie zaczęła przechadzać się pomiędzy budynkami przedmieścia. Nie dostrzegła momentu, gdy przekroczyła bramę odgradzającą dolne miasto od pól i lasów. Nie zauważyła też osoby, w którą wpadła.
— Przepraszam pana! — Otrząsnęła się w końcu ze stanu zamyślenia. — Nic się panu nie stało? Zamyśliłam się, nie chciałam.
— Nie nie, wszystko dobrze... — strzepnął ubranie, wyrównując materiał. Zamarł unosząc wzrok na ciemnowłosą. — Wnusiu, to naprawdę ty!
Dziewczynka cała zesztywniała na to określenie. Choć jeszcze sekundy temu upał parzył jej skórę, teraz miała wrażenie jakby oblał ją zimny pot. Blade lico pokrywał czerwony rumień. Ciężko byłoby poznać czy to od słońca, czy przez nagłą sytuację. Nieprzyjemny dreszcz rozszedł się od karku, przez barki i w dół pleców. Wnuczka? Czy to możliwe, że byli spokrewnieni? Woda momentalnie wezbrała w oczach dziecka. Patrzyła w ziemię. Pociągnęła nosem, wytarła szybko oczy. Czuła kolejną porcję łez pragnącą wypłynąć na zaczerwienione poliki, jednak udało jej się je powstrzymać. Zaciskała mocno wargi, by nie dopuścić do wybuchu emocji. Uniosła twarz i jej spojrzenie zetknęło się z jasnymi, błękitnymi oczami. Wydawały się wręcz wyblakłe, pod lekko zamgloną, wodnistą osłoną. Głębokie zmarszczki przecinały powieki i wysokie czoło mężczyzny. Broda i siwy wąs łączyły się ze sobą, otaczając różowawe usta. Włosy były w nieładzie; przydługie, rozwichrzone. Nie, nie mogli być przecież spokrewnieni. Ktokolwiek z rodziny byłby w tych stronach..? To przecież tak daleko... 
— Przykro mi ale chyba mnie pan z kimś myli... — ogarnęła ją dziwna nieśmiałość, kiedy ciche słowa opuszczały jej gardło. Czuła się zagubiona.
— Nigdy bym nie pomylił córki Marii! — mężczyzna z entuzjazmem położył dłonie na ramionach dziewczynki. Z jego oczu biła młodzieńcza radość i siła, która zdawała się nagle go odnaleźć. — Te włosy — przeciągnął pomiędzy palcami ciemne pasemko — to spojrzenie i uśmiech. Przypominasz ją.
Uśmiechnęła się niepewnie. Nerwowe parsknięcie uciekło spomiędzy uniesionych kącików ust. Miała wrażenie, że policzki zapiekły ją z emocji, których nie potrafiła dotąd dokładnie nazwać ani opisać. Schwyciła się za swoje własne dłonie, nerwowo pocierając o siebie knykciami. Maria... Czy tak ma na imię jej mama?
— Ale ja... Ja pana nie pamiętam. 
— Nie dziwi mnie to. Byłaś malutka kiedy ostatnio się widzieliśmy. Ile to było... A tak, tak, piąte urodziny. Byłaś taka maleńka. — Pokazał w powietrzu. — Dałabyś wiarę? 
Nocnica uśmiechnęła się widząc entuzjazm staruszka. Jego rozmarzone spojrzenie krążyło w odmętach pamięci, przyglądając się przywołanym wspomnieniom. 
— Szkoda, że tak rzadko przyjeżdżajcie. Ale w końcu to ja wyjechałem tak daleko... Trudno się dziwić, że nie widujemy się często...
Zamilkł na chwilę. Spojrzał w przestrzeń, zamruczał zamyślony i ponownie się odezwał:
— Może mnie odwiedzisz? Zjemy razem obiad, w końcu będę mógł spędzić czas z wnuczką. W domu jest też moja córka. Na pewno się ucieszy widząc cię. Mam wrażenie, że mnie unika... Zawsze gdzieś wychodzi kiedy jestem w domu, albo karze mi spacerować, kiedy ona w nim jest. 
— Nie wiem czy to dobry... 
— Och proszę! Chociaż na chwilę. Brakowało mi towarzystwa rodziny, a Agathe i tak nie chce spędzać ze mną czasu. 
Było w tym mężczyźnie coś co poruszyło czułą strunę Novy. Uśmiechnęła się w odpowiedzi na jego niepewny wzrok oczekujący co powie. W jednym momencie uświadomiła sobie co takiego widziała w tym starszym panu. I uderzyło to w nią. Gdzieś w jego oczach widziała głęboki, przebijający smutek. Skrywał się jednak tak głęboko, jakby był zaledwie cieniem, przelotną myślą. Albo myślą, która zawsze powraca, nie ważne jak próbowało się o niej zapomnieć, pomyślała dziewczynka. Jak koszmar. Mroczna mara ciągnąca się tygodniami. 
— Z przyjemnością się przyłączę. — stwierdziła w końcu. Szczery uśmiech zagościł na jej ustach.
Chciała dowiedzieć się więcej o tym co mówił szlachcic, wydawał się też bardzo miły i chciała go poznać. Ponad to, czuła się zaintrygowana skąd w jego oczach tyle żalu.
— Wspaniale! Pokażę ci cały dom. I obrazy! Och, twoja mama była cudowną młodą dziewczyną. I jej rodzice. Szkoda, że mam tylko jeden obrazek z tobą... 
Nocnicę kolejny raz tego dnia przeszedł dreszcz. Tym razem z podekscytowania. Musiała zobaczyć te malunki. Musiała dowiedzieć się kto na nich był. Sprawdzić, czy to ona. 
Schwyciła ostrożnie pomarszczoną, szorstką dłoń starca. Uścisnął jej rękę. Miała wrażenie, że nieco zbyt niezdarnie i silnie. Jakby jego palce zapomniały już o takim geście i brak im było wyczucia. Zdążyli przejść zaledwie kilka kroków, kiedy dziadek zatrzymał się w miejscu. Bez żadnego ostrzeżenia. Z jego gardła wydobył się niski pomruk, kiedy rozglądał się po okolicy.
— Wszystko w porządku?
— A tak, tak! Tylko... Gdzie my właściwie jesteśmy?
Nova zmarszczyła brwi na to pytanie. Naprawdę nie wiedział? Pokrótce wyjaśniła więc, że znajdują się na obrzeżach Almery i mimo znikomej wiedzy o mieście spróbowała uściślić miejsce, gdzie się właśnie znajdowali.
— A cóż ja tu robiłem!? — Staruszek kolejny raz rozejrzał się dookoła zdumionym spojrzeniem.
— Gdzie jest twoje domostwo? — W nocnicy wezbrała niepewność, kiedy zauważyła zachowanie mężczyzny. I tym razem również, w jego oczach pojawiło się zawahanie.
— Nie jestem pewny... 
Ścisnęło ją w żołądku. Nie bardzo wiedziała co zrobić w takiej sytuacji. 
— A czemu przychodziłeś tutaj? Którędy pan przyszedł? — Zaobserwowała ściągnięte w zamyśleniu brwi dziadka. Nic jednak nie mówił. Przygryzał za to coraz mocniej swoją wargę. Musiał być zestresowany sytuacją. Ścisnęła jego dłoń z otuchą.
— Chodźmy tędy. Dotrzemy do wewnętrznej części miasta. Może poznasz jakieś charakterystyczne miejsce i przypomnisz sobie stamtąd drogę? — zasugerowała.
Od razu zrobiła dwa kroki w przód, pociągając starca nieco za rękę, z nadzieją, że zgodzi się na sugestię. Powtórzył jej gest i powoli ruszyli w stronę miasta. Dziewczynce zrobiło się nieco lżej na duchu. Po drodze zaczęła wypytywać mężczyznę, to o to czy pamięta, którędy iść, to o jakieś drobiazgi, o imię, ulubioną porę roku. Miała wrażenie, że szlachcic może mieć jakieś problemy z pamięcią, bo kiedy zadawała konkretniejsze pytania zdarzało mu się nie wiedzieć co powiedzieć, albo zmieniał zdanie nie będąc pewnym szczegółów, a nawet konkretnych wydarzeń. Przez braki w pamięci, Novie nie udało się złożyć w całość historii czemu i w jaki sposób Mivel przeniósł się do Almery. Nie podał też miejsca, z którego wyruszył, gdzie pozostała reszta jego rodziny. Bardzo liczyła, że jej o tym opowie, ale nie mogła polegać na jego pamięci. Może jego dom, pomoże czegoś się dowiedzieć. Jeśli chociaż uda im się tam dotrzeć. 
Miała wrażenie, że to kolejny raz kiedy mijają tą samą uliczkę mieszkalną w centrum miasta. Promienie słońca skrywały się już powolnie za ścianami budynków. Brzuch Novy już kilkukrotnie poburkiwał z głodu. Była już zmęczona i traciła energię.
— O, jest! — mężczyzna wydawał się teraz zupełnym przeciwieństwem dziewczynki. Jego oczy i ciało wypełniała radość i energia. — Na pewno jesteś głodna, a ja nie mogę oprowadzać wnuczki po domu, kiedy ma pusty brzuch. Pokażę ci mamę. Była taka piękna...
Podprowadził nocnicę do drzwi całkiem sporego domostwa i zaprosił gestem by weszła do środka. Weszła. Kolejny raz ściągnęła brwi. Mówił o córce raz jakby mogła być tuż obok, a innym razem, jakby już od dawna nie było jej na świecie...
— Tato, to ty?! 
Nova podskoczyła przestraszona. Z przylegającego pomieszczenia dobiegł zmartwiony głos. Szuranie mebla, dźwięk szybko odkładanego przedmiotu i kroki spieszące w ich stronę. W drzwiach stanęła kobieta w średnim wieku. Pod oczami widoczne były szare cienie, a pod ustami powstały drobne zmarszczki, które nadawały dziewczynie wrażenia smutnej. Za to kasztanowe włosy lśniły zdrowym blaskiem, charakterystycznym dla młodych osób. Przybyła patrzyła zdziwiona na Novę.
— Agathe, córka Marii przyjechała nas odwiedzić. — Nocnica stała odwrócona plecami do starszego mężczyzny, jednak doskonale rozpoznała szczęście kryjące się za jego głosem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz