wtorek, 24 listopada 2020

Od Kai - Event

Drewno zaskrzypiało pod podeszwą podbijanego buta, a dzwonki, akompaniując, poruszyły się lekko z podekscytowaniem. Ich właścicielka syknęła, stwierdzając, że i tak już wraz ze swoją towarzyszką przyciągały zbyt wiele ciekawskich, a może i prostackich spojrzeń od mężczyzn kręcących się na pomoście – złote instrumenty więc nie pomagały, wręcz przeciwnie, swym dźwiękiem kusząc, by zerwać je ze zgrabnej kostki, a jeżeli linka by się nie zerwała, uparcie utrzymując się na nodze – cóż, wystarczyło się owej nogi pozbyć. Bardka poklepała się po prawym biodrze, by upewnić się, czy aby na pewno znajdujący się tam sztylet nadal ukrywa się pod połami zbyt zdobnego, pstrokatego i zdecydowanie nie pasującego do sytuacji materiału.
Ukrywał się, a Kai Montgomery stwierdziła, że nawet jeżeli na tak wielkim zbiorniku wodnym dostępu do podległego jej ognia nie będzie, tak ewentualnych ciał z łatwością pozbędą się, przerzucając je przez burtę. Zielone oko łypnęło prosto w te zamglone, których właścicielka zasiadła na przeciwko, jeszcze stojącej, bardki. Kai stwierdziła, że pomysł z ciałami raczej nie powinien się im przydać, a Naga raczej miała go również nie poprzeć – z marynarzami jednak nigdy nie wiadomo, a cudze dłonie bardzo łatwo kleją się do cudzych łydek.
— Panienkę to trzeba specjalnie zaprosić, żeby usiadła czy może woli wypaść za burtę? — zapytał mężczyzna, odpychając łódkę od brzegu jednym z wioseł. Łypnął na nią, zlustrował niegrzecznie od czubka głowy aż do samych butów, a następnie uśmiechnął się uśmiechem z jednym, no, może trzema zębami. — No chyba, że czeka aż zasiądę, by mieć na czym przysiąść.
Montgomery zamrugała, raz, drugi, zgrzytnęła zębami. Dzwoneczki, pomimo delikatnego wiatru, przestały się kołysać. Prawdopodobnie w trwodze. — Gdybym chciała siadać na cudzych kolanach, to przeszłabym się do burdelu i, oj, przysięgam, nie szczędziłabym tam pieniędzy. — warknęła, wyjątkowo nieprzyjemnie jak na siebie, nie przejęła się tym zbytnio. W końcu usiadła na twardej desce, skrzypiącej równie głośno, co cała łódka. — Wiosłuj na miłość Erishi, bo wiosłować sama potrafię, a pustej łódki nie wynajęłyśmy. Za rozmowy też nie płaciłam, więc nie musisz się wysilać. Przerzuciła nogę przez nogę, dzwonki zadzwoniły, a gdy podparła brodę o dłoń – zrobiły to ponownie. Zielone oko błysnęło, zawieszając się już tylko na Nadze, wpatrzonej w pustą dla siebie przestrzeń i przytrzymującej swoimi filigranowymi dłońmi kruka, który wyrywał się spomiędzy palców kobiety, ewidentnie nie najlepiej czując się, wypływając na otwarte wody.
Bardka zmrużyła oczy, dostrzegając bladoniebieskie żyłki ukrywające się pod papirusową skórą egzorcystki. Nie powinna była zabierać jej na otwartą wodę, bo choć na niebie krążyły chmury (a wypływanie na otwartą wodę w taką pogodę również było nieopisanym idiotyzmem), tak o poparzenia przecież było niezwykle łatwo. A jednak doskonale wiedziała, że z ich dwóch to Naga zdecydowanie lepiej znała się na wszelakich zapomnianych przed wiekami świątyniach.
Kai westchnęła ciężko, odchylając się odrobinę. Palcami musnęła chłodną taflę, raz po raz przecinaną przez drewniane wiosło. Ciekawe, ile razy załamywano ją już dokładnie w taki sam sposób, ile opuszków zakosztowało tego chłodu i ciszy, którym obdarzała słona woda. Ciekawe, do kogo one należały. Ciekawe, czy i choć jedne do niego.
— Coś ci ciąży na sercu.
Kobieta westchnęła cicho, wzruszając ramionami, by następnie, jak zawsze, szybko zorientować się, że egzorcystka przecież nie mogła dostrzec tego subtelnego ruchu. Ba, nawet jeżeli byłby on wyjątkowo siermiężny, nie dotarłby nigdy do bladych tęczówek.
— Ciąży to za dużo powiedziane.
— A więc szczypie.
— Może. Odrobinę — westchnęła cicho, chowając prawie całą twarz za deskami burty. Łódka przechyliła się za ruchem kobiety, nie na tyle jednak, by sprawiało to jakikolwiek problem. Czy dosięgnęłaby czubkiem nosa do samej tafli? Czy dałaby radę zanurzyć całą twarz, chcąc uciec od niekomfortowych, cały czas wiszących w powietrzu pytań?
— Wiesz, że nie musisz się przede mną z niczego tłumaczyć. — Przecież nie widziała, jak chowa się za łódką. Jak ucieka przed bladym, ślepym wzrokiem, który jednak zawsze potrafił wywiercić w niej dziury na wylot. Ogromne dziury, przez które prawdopodobnie można by było przecisnąć dłoń. Ba, może i całe ramię.
— Nie muszę, ale czuję, że powinnam.
— Powinnaś?
— Powinnam.
Naga chyba nigdy się nie śmiała, ale bardka miała wrażenie, że jeżeli miałaby się roześmiać, to właśnie w tamtym momencie. Krystalicznie czystym śmiechem, przeszywającym i szklanym. Niezwykle kruchym i wprawiającym duszę w ekscytujące drżenie, które czuło się w ramionach i gdzieś w nienazwanych okolicach podbrzusza.
Kobieta podniosła głowę zza burty, a następnie skuliła się odrobinę, wzruszając ramionami. Nie żeby egzorcystka miała w ogóle ten ruch w jakikolwiek sposób dostrzec czy odczuć.
— Nie wracam do Tirie — wyrzuciła z siebie, nie do końca wiedząc, czy aby na pewno w płucach nadal miała tlen. Zamiast tego pozostawała pustka i nerwowo skubane przez nią palce.
— To już postanowione czy to nadal niewcielona w życie idea?
Kai żachnęła się gardłowo, by następnie rozłożyć się, zdecydowanie nie po damsku, na drewnianej ławie, a łokcie przerzucić przez krawędzie burty. Noga zarzucona na tę drugą nadal pozostawała na miejscu, raz po raz kiwając się w rytm fal, który zaznaczał dźwięk dzwonków zawiniętych wokół kostek.
— Nie wiem. Może — odpowiedziała. — Nago, czy bardom wypada siedzieć w jednym miejscu przez — zawahała się przez chwilę, marszcząc brwi, kręcąc nosem. Ile? — tak długo?
— Wszystko zależy od barda.
Bardka warknęła, będąc niezbyt zadowoloną z wymijających odpowiedzi. Bo przecież była prostą kobietą. Wystarczało jej tak lub nie, nie potrzebowała żadnych argumentów czy dowodów, wyjaśnień oraz powodów. Tak lub nie. Na jej nieszczęście, a może wręcz odwrotnie, siedziała przed nią osoba, która, choć mówiła zazwyczaj konkretnie, rzadko kiedy pomagała podjąć właściwą decyzję. Naga w końcu nie była prostą kobietą.
Bardka, stwierdzając, że nie ma sensu kontynuować tematu, bo przecież nikt nie miał rozwiać jej wątpliwości, tak jak i nikt nie miał rozwiać chmur ciążących właśnie na niebie. Te niezbyt zachęcały kogokolwiek do wyruszenia na morze, odpowiednie poruszenie mieszkiem z pieniędzmi jednak skutecznie przekonało rybaka do kobiecej racji oraz pilnej potrzeby wypłynięcia ku tajemniczym skałkom.
— Gdzie pójdziesz?
Szmaragdowe oko łypnęło z szokiem w tęczówce na egzorcystkę. Jej blade palce, kościste, długie i okryte bladoniebieskimi żyłkami nadal wbite w krucze pióra, jej plecy nadal wyprężone niczym struna. Jej oczy – nadal mleczne, nieposzukujące.
— Przed siebie. Tak robiłam i tak chyba zawsze będę robić. — Przecież wiesz, że nie potrafię inaczej.
— A jednak jesteś w miejscu tak długo.
— Niczym dzikie zwierzę na łańcuchu, co?
— Poetycko.
Bardka skinęła głową. Bez wzdychania, bez parskania i prychnięć.
— Chyba mam to we krwi. To całe uciekanie to po tatku.
Naga nie zdążyła odpowiedzieć, a może po prostu nie chciała tego robić. Montgomery nigdy nie poznała odpowiedzi na to pytanie – łódka zakołysała się gwałtownie, ewidentnie wcześniej o coś uderzywszy.
— Jesteśmy na miejscu – rzucił rybak, wstając od wioseł i podpierając się dłońmi o biodra. Następnie wyciągnął jedną z nich i wskazał na kamienie wynurzające się znad tafli.
Ostre i śliskie, tak, by nikt nie mógł postawić na nich stopy, czaiły się pomiędzy falami niczym drapieżne koty, zachęcając by wyciągnąć palce i podrapać je za uchem – za mocne podrapanie miało się jednak kończyć tragicznie, w przypadku kotów odgryzieniem zbyt ciekawskiej ręki, w przypadku skałek skaleczeniem, w drastyczniejszym przypadkach szramą na skroni i ewentualną utratą przytomności, co na otwartej wodzie wiązało się z pewną niewypowiedzianą, bo po co, oczywistością.
Montgomery wychyliła się odrobinę, drewno łódki wbiło się w jej brzuch, gdy opuszkami palców musnęła chłodny kamień. Dzwonki, ciche od kilkunastu chwil, zadrżały raz, drugi, wyrażając w ten sposób swoje zainteresowanie.
— Nie nagrzewają się?
— A widzi dzisiaj słońce?
Prychnęła, pokręciła głową i powróciła na miejsce, splatając ręce na piersi.
— Są na nich jakieś malunki, rzeźbienia?
— A ja się na tym znam? Trzeba było brać przewodnika. Przecież są.
— Cokolwiek?
Mężczyzna wzruszył bezradnie ramionami, a następnie wyjął z kieszeni lekko wytartych spodni srebrne, całkiem ładne i eleganckie, co niezbyt pasowało do całej jego sylwetki, opakowanie. Otworzył je, suche palce znalazły się pomiędzy równie suchymi wargami, by następnie zanurkować w jego zawartości – ciemnym, kleistym proszku. Ten przykleił się do żółtych paznokci, do pomarszczonej skóry i następnie trafił pod górną wargę, która wyglądała, jakby miała zaraz pęknąć.
Kai przez chwilę zazdrościła Nadze, że nie musiała podziwiać tego widowiska.
Westchnęła cicho.
— Czujesz coś? — zwróciła się do nadal siedzącej kobiety. Kruk pomiędzy dłońmi poruszył się niespokojnie, został jednak przytrzymany na swym miejscu.
— Nie. Pusto.
Westchnęła, bo zdecydowanie wolała inną odpowiedź. Tym razem nie krótką, niezłożoną z jednego słowa, a tę tajemniczą i podżegającą do dalszych poszukiwań. Przypłynęły i zamiast spotkać się ze słodkim sekretem skrywanym przez morze, natrafiły na kamień. Martwy, chłodny i śliski kamień. Kai zaczęła rozwiązywać rzemyki swej koszuli. Palce stanowczo wyciągały sznurek po sznurku z kolejnych dziurek, luzując w ten sposób materiał.
— Masz żonę, prawda?
— Mam.
— A więc nie masz nic nowego do szukania. — Zgromiła mężczyznę wzrokiem, a następnie ściągnęła koszulę. — Podaj mi sznur, człowieku. Nago, będę nurkować. Gdyby coś się, nie daj bogowie oczywiście, całkiem nieźle sobie w wodzie radzę, to…
— Poczuję.
— Och — westchnęła cicho Kai, schylając się po sznur, gdy pozbyła się również i spodni, i butów. Sztylet upadł na drewno z brzdękiem, wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z mężczyzną. Sięgnęła po podawany przez niego sznur, obwiązała go wokół swojej kostki. Nie wiedziała, czy w jakikolwiek sposób miałoby to im pomóc.
Cóż, najwyżej będą mogli przyciągnąć jej ciało za łodzią. Oczywiście, jeżeli nic nie odgryzie nogi.
Dzwonki zakołysały się nerwowo, nim zniknęła pod taflą wody.
Słony posmak wdarł się pomiędzy usta, wypłynęła więc gwałtownie, kaszląc. Raz, drugi, trzeci, przy okazji irytując się, że kręcone kudły akurat musiały przykleić się do powiek, wejść do ust i zablokować nozdrza, jakby nie mogły przytulić się do ramion czy pleców. Jedną dłonią złapała burtę łódki.
— Żyję!
Nie dostając w odpowiedzi ani jednego słowa, odważniej odepchnęła się od skrzypiącego drewna, wprost w skałę, której następnie się chwyciła. Może i z zewnątrz wyglądała niczym morska nimfa z obnażoną piersią, czająca się na marynarzy. Czuła się jednak wręcz przeciwnie, bo woda była wyjątkowo chłodna, nogi, jak już wcześniej mogła wydedukować, ślizgały się na kamieniu, gdy próbowała te o ową oprzeć, a palce nerwowo zaciskały się na chropowatej powierzchni, czerwieniejąc i blednąc raz po raz.
— Czy tu w ogóle wolno tak nurkować? — rzuciła, uśmiechając się odrobinę zawiadacko. Jak to ona.
Rybak wzruszył ramionami, nachylając się odrobinę w jej kierunku.
— Nie wolno.
— Czy ktoś to kontroluje?
Ponowne wzruszenie ramionami.
— Nie. Jak nie ma ludzi, to nie.
— Cieszę się, że się rozumiemy. — Pokazała zęby w szerokim uśmiechu, rybak odpowiedział pokazaniem bezzębia.
Montgomery skinęła mu głową, a następnie zanurkowała po raz kolejny, sunąc palcami po skale, szukając szlaków, szukając rzeźbień i znaków, że jednak coś za sobą kryją, a skrywane przez nie tajemnice nie są jedynie tajemnicami związanymi z rozbitym lustrem, którego złożenie, szczerze stwierdziwszy, nie było jej głównym celem. Bo co jej po cudzym zwierciadle? Nie odpowiadało na postawione pytania, nie mogło opowiedzieć cudzej historii, do której tak bardzo chciała dotrzeć.
I choć powycierane wizerunki bogiń i bogów w morskiej przestrzeni prezentowały się zjawiskowo, a ich szaty mieniły się niczym rafy koralowe, i one nie odpowiedziały na pytania stawiane przez Montgomery. Nie otworzyły ust, nie mrugnęły nawet do niej okiem, ich twarze będące na zawsze zatrzymane w jednym, poważnym, aczkolwiek pięknym wyrazie twarzy.
Wróciła zmarznięta i mokra, bez żadnych odpowiedzi, a może z większą ilością pytań oraz wyrzutem sumienia, że wyciągnęła Nagę na otwartą wodę, na której, pomimo chmur, tak łatwo było przecież o poparzenia słoneczne. 
— Czy byłam ci tu pomocna?
— Tak.
Szmaragdowe oko złapało połączenie z tym mlecznym, wpatrzonym w przestrzeń. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz