sobota, 24 lipca 2021

Królewna od 7 boleści


| Osiemnaście | 28 Lutego 1770 | Ethija | Tkaczka




Prawdziwe imię: królewna Phoebe Yvonne Batchup, trzecia córka króla Olivera I, władcy Ethiji.
Podaje się za: Odettę Faye, dwórkę na zamku królewskim.  


✥ Nie płaczcie królewno ✥
✥ Nie unoście głosu ✥
✥ Nie garbcie się ✥
✥ Patrzcie z góry ✥
✥ Udawajcie. Kłamstwo to wasza jedyna obrona ✥
✥ Każdego psa da się zastąpić innym ✥
✥ Kobieta rządzi nad swoim mężem. Musicie nauczyć się dowodzić, 
by nie wiedział, że to on służy wam ✥
✥ Jesteś władzą. Jesteś państwem ✥





 Nie tak dawno temu, nie tak daleko stąd, na świat przyszła mała królewna. Drobną główkę przyozdabiał rudy kręciołek, a nad krótkim noskiem lśniły nader duże, szare, dziecięce oczy. 
Pierwszej doby na Ziemi witał ją księżyc, a pożegnało słońce. Zapłakała, na chłód w jakim przyjdzie jej żyć. Król zawsze marzył o synu. Wymarzony potomek nie pojawił się jednak ani po pierwszej, ani po drugiej ciąży jego małżonki. Trzecia pociecha MUSIAŁA być chłopcem. Tak przepowiadali wszyscy. Tak twierdziła matka, tak mówił ojciec, wuj, babcia. Tak przesądzali lekarze i wieszcze. W wieczór, kiedy przyszła na świat, wszyscy poczuli się okłamani. Złamano nadzieję na męskiego potomka. Jednak równocześnie ukradziono nadzieję noworodka. Królewna zamknięta w wielkiej zamkowej klatce. 


✥  ✥  ✥  ✥  ✥  ✥

𝐴𝑠 𝑎𝑏𝑜𝑣𝑒

— Król Oliver I, władca Ethiji, wraz ze swoją córką, Phoebe Yvonne Batchup! — paź zapowiedział kolejnych gości tak, że jego głos rozniósł się po wielkiej, balowej sali. Później zwrócił się do wyczytanej przed chwilą dwójki i z szacunkiem odezwał się już ciszej — Życzę udanej zabawy.

 


Lasy Królewskie, Ethija 1784r.


Poruszali się w pochodzie. Panny i panowie prowadzili między sobą ożywione rozmowy. Królewna oddaliła się od swoich dam i śledziła dumnym spojrzeniem psa, który biegał od drzewa do drzewa. Zwierzę co kilka chwil odwracało się, by sprawdzić czy zbytnio się nie oddaliło. Dziewczynę cieszyła radość stworzenia. Choć zostało wyszkolone by polować z łowczymi, było jej własne. W zamkowych pokojach otaczała psa czułością, do jakiej nie była zdolna wobec żadnej istoty człowieczej. Był jedynym stworzeniem, które kochała szczerze, a nie z respektu. 
Z zadumania wyrwał ją przeraźliwy skowyt bólu dobiegający z gęstwiny. Kątem oka dostrzegła jak mężczyzna rusza w tamtą stronę mając u boku przygotowaną kuszę. Królewna ruszyła za nim, otulona w niespokojne myśli. Niemal natychmiast poznała czarną derkę Bastiana, gdy wychylił się zza następnego pnia. Stanęła w miejscu, widząc ułomny, kulawy chód psa. Ogon zatrząsł mu się w radości. Wystawił język widząc swoją panią i szybkim krokiem próbował dotrzeć do tych ciepłych dłoni, które zawsze były dla niego troskliwe. Ludzie mówili, że go rozpieszczała. Psuła mu zmysły. 
Przed sobą usłyszała zwalniany spust. Pisnęła, gdy ogar padł u jej stóp. Strzała tkwiła głęboko w czaszce, a z pyska wystawał bezwładny jęzor. 
— Nie..!
Chwyciła się przy piersi i odwróciła wzrok, czując jak ogarnia ją niemoc i odrętwienie. Ostatni posiłek podszedł do gardła. Brzozowy pień okazał się podporą, gdy do nosa dotarła metaliczna woń posoki.
— Król zapewni wam nowego pupilka. Z kulawego psa nic dobrego nie będzie.


Zamkowe Stajnie, Ethija 1781r.


Rudowłosa gładziła pieczołowicie duży, koński łeb. Kara klaczka była niedawnym podarkiem od króla, dla Phoebe Yvonne na jej jedenaste urodziny. Od tamtej pory odwiedzała stajnie każdego dnia, by spotkać swojego pupilka. 
Dziewczynka ostrożnie wysunęła głowę poza boks, kiedy usłyszała czyjeś głosy:
— Jak kochać, to całym sobą! Rozumiesz młody? — stary zamaszyście klepnął młodzieńca w wątły bark — Nie wstydź się mówić co czujesz. 
Nastolatka w ukryciu słuchała dalszej części rozmowy. Spodobało jej się to, co powiedział dziadek. 
— Kochać całym sobą i nie wstydzić się mówić o tym co czuję... 
Zapragnęła właśnie tym kierować się w życiu. Wbrew trudności, jaką były jej obowiązki wobec kraju. Zamarzyła szczerej miłości, o której będzie mogła kiedyś komuś opowiedzieć. 


Przemyt, 1788r. 


— Zacna królewna nie umie kłamać? — zaśmiałem się złośliwie, obserwując plecy kobiety.
— Mówię tylko, że wasz plan nie nadawał się do niczego. Przejście do komnat byłoby wtedy tak proste! Przepuściliście taką okazję na bogactwo. — Przekąs w jej głosie tylko bardziej mnie irytował. Tym bardziej kiedy zdałem sobie sprawę, że droga do pokoi istotnie byłaby prawie czysta gdy wszyscy świętowali.
— Nie powiedziałbym, że nam się nie udało. W końcu mamy księżniczkę.
— Tak, nie tą. 
Wciąż wartą całe krocie, pomyślałem sobie. Może nawet daliby więcej niż za tamtą. Ponownie przyjrzałem się dziewczynie. Basmo wciąż dobrze trzymało kolor, choć przez brązową barwę, na włosach zaczęły się przebijać rudawe refleksy. 
Wyciągnąłem się na ziemi. Zabawne, jak mogła pochodzić z takiego otoczenia i być nieumiejętną w intrygach. Niemożliwe. To musi być kłamstwo idealne. Westchnąłem cicho, zastanawiając się co stało się z moimi kompanami. Ich nieobecność trwała zbyt długo.


Komnaty Zamkowe, Ethija, 1785r.

— Znów uderzyła sługę? — rudogłowa rozpoznała głos siostry. Wiedziała, że nie wypada, jednak potrzeba była zbyt wielka. Ostrożnie zbliżyła się do uchylonych drzwi. Isabelle odpowiedziała na pytanie Prue krótkim skinieniem. Panna rozpoznała na ich twarzach zniesmaczenie. — Nigdy się nie nauczy... Zabrakło w jej życiu matki.
— Zbyt mocno wierzy w siłę i za słabo w ludzi. 
Dziewczę ściągnęło brwi i odsunęło się od lakierowanego drewna. W klatce piersiowej zrobiło się zbyt mało miejsca. Jakby nagle płuca wypełniły jej ciemne chmury, gotowe cisnąć z gardzieli ogniem. Objęła się za ramię, czując jednoczesną wątpliwość, która dotarła umysłu. 
— Nie brakuje mi matki. — Stwierdziła twardo. Jak miało brakować w jej życiu kogoś, kogo nie znała? — Król rządzi jak chce, karci jak chce, ale nam nie wolno? Widziałam jak bił innych za nieposłuszeństwo. Nie będziemy niżej od niego. Jesteśmy tej samej krwi. Jesteśmy tacy sami. — Przekonała siebie. Płuca rozciągnęły się w głębokim oddechu. Ruszyła przed siebie dumnym, wyprostowanym krokiem. 


Sad Jabłoniowy, Ethija, 1779r.

— Ha! — pucata ręka pchnęła w przód. 
Zemszały pień wydał zduszony odgłos, kiedy zderzyła się z nim oczyszczona gałąź, niegdyś należąca do tego samego drzewa. Przez dłoń aż do ramienia przeciągnęło się przyjemne drżenie. Dziewczynkę przepełniała ekscytacja. Jak każdego razu gdy z powodzeniem udało jej się ukryć przed opiekunami i próbowała ćwiczyć się w fechtunku. Tyle razy widziała pojedynkujących się mężczyzn. Chciała ich naśladować. Chciała być lepsza. 
Ponowiła uderzenie, zawzięcie nacierając na niczemu winny pień. Z lewej, z prawej, ciosem z dołu, z ukosa. 
— Wreszcie was znalazłam! — przerażony pisk wydobył się z dziecięcego gardła gdy ktoś uniósł szarooką nad ziemię za materiał na plecach sukni. Patyk mający naśladować miecze rycerzy upadł na glebę. — Co wy sobie wyobrażacie!? Królewno zabroniono wam walki! Kiedy w końcu zrozumiesz? Damom nie przystoi zachowywać się jak mężczyźni. 
— Puszczaj mnie! Puść mnie! Nie chcę się uczyć! — łobuzica wierzgnęła machając dłońmi w powietrzu i próbując się uwolnić. — Nie możecie mi zabronić! Zostaniemy piratką! 
Ruda nigdy nie mogła zrozumieć: co jest takiego wyjątkowego pomiędzy byciem mężczyzną a kobietą. Czy ci wszyscy naprawdę dobrze się tak czuli? Zwykłe bzdety. Jest tylko człowiekiem. Osobą ludzką. Wszyscy czegoś zabraniają i czegoś innego wymagają powołując się na słowo, które w jej głowie nie miało żadnego znaczenia. 
— Piratką?! — dziewczynkę w moment twardym gestem postawiono na ziemię. Starsza pani gwałtownie odwróciła ją w swoją stronę. Choć obawa ścisnęła gardło Phoebe Yvonne,  zdobyła się na butne spojrzenie. — Piraci to przestępcy i kończą na stryczku dobrze to wiesz. 
— Mary Ann nie zginęła! Jest kobietą i walczyła. — rudowłosa uparcie wpatrywała się w nauczycielkę etykiety. Założyła ręce pod piersią. — I ja będę jak ona. Nawet lochy jej nie zatrzymały. 
Spojrzenie starszej nagle ściemniało. 
— Od kogo to wiesz? Mówże w tej chwili! 
Phoebe Yvonne wzięła gwałtowny oddech i spuściła wzrok. On prosił, żeby nikomu go nie zdradziła. Ale sytuacja przecież się zmieniła. Co innego miała zrobić? Potarła się jedną nogą o drugą i spojrzała znów na kobietę. Tak bardzo nie chciała o nim powiedzieć... Czuła jak twarz oblewa jej gorąc, a w brzuchu i piersi jakby ktoś podpalił pod kotłem. 
— Mów teraz. 
Zacisnęła piąstki na spódnicy.
— Hektor... Ogrodnik. 
W odpowiedzi starsza unosiła brodę po czym pociągnęła dziewczę za sobą, by przeprowadzić lekcję. Dopiero następnego dnia królewna zrozumiała. Z rana postawiono ją wśród ludu, gdzie patrzyła na postawiony pośrodku rynku stryczek. Widziała prowadzonego Hektora. Mężczyznę, którego uznawała swoim przyjacielem. A potem sparaliżowana strachem obserwowała jak ciało nieszczęśnika zawisa na pętli. Ktoś nachylił się nad jej uchem. 
— Gdybyś umiała kłamać, gdybyś potrafiła manipulować, ten człowiek wciąż by żył. Bez kłamstwa nie przetrwasz na jakimkolwiek dworze. To jedyna obrona jaką tu mamy. Wyciągnij z tego lekcję. 


Phale, Ethija, 1787r.

Od kiedy król i królewna Isabelle wyjechali do Disvy, zamek zdawał się opustoszały. Phoebe Yvonne objęła zmęczonym wzrokiem strażnika stojącego u wrót. Gdzieś w rogu krążyła służka, próbująca nadążyć z wymianą kwiatów na nowe, nim słońce zawiśnie na nieboskłonie. Mruknęła pod nosem i zdusiła ziewnięcie. Najpierw nie mogła zasnąć, a teraz to.
Gwałtownym krokiem weszła do sali. Był to niezbyt duży pokój, oświetlony wpadającym przez rozsunięte zasłony nikłym światłem wciąż jeszcze bardzo wczesnej pory. Stojący w rogu mężczyźni natychmiast się wyprostowali. Sprawa była jasna jak słońce. Zirytowanym spojrzeniem patrzyła na zakutego mężczyznę w kwiecie wieku. Musi kraść, też wymówka! Teraz będzie musiał żyć ze zmiażdżoną ręką i świadomością, że takie właśnie są konsekwencje. Nie mogła pojąć bezczelności skazańca. Nikt nie musi kraść. Ani odbierać innym jego własności. Później właśnie ci stratni cierpią. Jak ktoś ma sprzedać zwierzynę jeśli została zagrabiona? Nie. Nie będzie z jej strony łaski dla tych, którzy przyczyniają się do upadku innych. Pierwszy wyrok wydany przez młódkę został przypieczętowany.


Gildia Kissan Viikset, Nalaesia, 1788r. 

Alabastrowe paluszki zaciskały się na srebrnej biżuterii z niesamowitą siłą. Jakby dziewczę jednocześnie chciało wchłonąć i zachować wszystkie wspomnienia dotyczące dworskiego życia, co cisnąć je w próżnię z wyrzutem. Tyle czasu marzyła by uciec za chroniący ją mur, zniknąć przed spojrzeniem straży, a kiedy pragnienie w końcu się ziściło poczuła się mała w świecie. Przerażone, samotne, ledwo wyrosłe dziecko. Bała się postawić choćby krok w tej nieznanej dziczy. Pierwszy raz pozostawała całkiem sama w pokoju. Pierwszy raz czuła taką bezradność i ekscytację. Pokonała drogę jakiej nigdy nie była gotowa przejść. Znalazła azyl u Cervana, w przybytku, któremu dał początek. Jedynym reliktem bogatego pochodzenia pozostał trzymany w dłoni srebrny kolczyk, z wybrakowanymi kamieniami. Przesunęła palcem po dwóch, które się ostały. Pozostałymi wynagrodziła życzliwych ludzi, którzy zapewnili jej strawę i pomogli w drodze do Tirie. Jednak głównie miała nadzieję opłacić nimi milczenie tych ludzi. Nie chciała, by banda, która ją porwała, dowiedziała się gdzie teraz jest. 


— Tuszę, że pobyt był udany. — Paź skinął z uznaniem głową do trójki jegomości, w pośpiechu opuszczających salę, gdzie wciąż trwała zabawa.


𝑆𝑜 𝑏𝑒𝑙𝑜𝑤

✥  ✥  ✥  ✥  ✥  ✥


— A pan skąd je zna? — spytał chłopiec siedzący pośród gromady dzieci.
Przez pobrużdżone lico przebiegł rozbawiony uśmiech. Oczekiwał tego pytania.
— To historia na inny dzień. Jutro się stąd wydostaniemy. Śpijcie cicho. — Przeszedł między dziatkami ścielącymi się na równinie i przytłumił tlące się w ognisku drwa.





W końcu mogę oficjalnie przedstawić moją niezdarę. Wizerunek jest fragmentem obrazu "La Belle Dame Sans Merci" pędza Thomas'a Francisa Dicksee. Chętnie przyjmiemy z Phoebe nowe wątki, ale każde użycie tej postaci proszę uzgadniać przez discorda 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz