czwartek, 1 lipca 2021

Od Mattii - Luck is where opportunity meets preparation (II)

Mattia oddał pracę domową, zaś Isidoro odespał swoją gorączkową pracę przez święta. Wiadomość, że profesor Cardano przyjął jego zadanie zdjęła mu ciężar z serca i wydawało się, że wszystko wróciło do normy. Do czasu.
— Mattia, co ty mu powiedziałeś?!
Starszy D'Arienzo niemal zleciał z krzesła, na którym radośnie się huśtał, gdy Isidoro wpadł do ich mieszkania jak burza. Młodszy astrolog nie zadał sobie trudu, by zdjąć ośnieżone buty czy płaszcz - w kilku krokach był przy Mattii, złapał go za bark.
— Co mu powiedziałeś?!
— Co...? Isidoro, opanuj się!
Środa, południe. Isidoro miał tego dnia tylko matematykę rano i potem wracał do mieszkania by zająć się swoimi sprawami, zjeść obiad, zdrzemnąć trochę i udać na nocne obserwacje nieba w ramach zajęć z Astrologii. Mattia w środy miał wolne i poświęcał ten dzień najczęściej na powtórkę materiału, a że często się rozkojarzał i z powtórki niewiele wynikało, to już zupełnie inna historia.
— Co powiedziałeś profesorowi Cardano?
Mattia potrzebował chwili, by zrozumieć, o co Isidoro w ogóle go pyta.
— Że byłeś chory i dlatego to ja przyniosłem pracę domową. Profesor powiedział, że jest zaliczo...
— Nie, Mattia! Musiałeś powiedzieć mu coś jeszcze! Rozgniewałeś go!
Jego brat zamarł, zacisnął usta.
— Chciałem mu coś powiedzieć, ale tego nie zrobiłem. Chociaż zasłużył! — Mattia zmarszczył brwi, odsunął wciąż zaciskającą mu się na barku dłoń Isidoro i wstał. — Co tam się wydarzyło? Powiedział ci coś?
— Tak! Bogowie, Mattia, ja nie wiem, co mam teraz zrobić...
— Najpierw zdejmij płaszcz i buty. Potem usiądź i na spokojnie mi wszystko opowiedz.
Isidoro zacisnął usta, ale zrobił, jak go poinstruowano. Bracia z powrotem usiedli przy stole, młodszy z astrologów westchnął ciężko.
— Mattia, to było okropne. Profesor rozdał wszystkim sprawdzone prace, potem wyczytał tych, którzy ich nie przynieśli...
Mattia uniósł brwi.
— To co najmniej przykre. Zawsze tak robi? Wyczytuje publicznie?
— Zawsze. — Isidoro zrobił długą pauzę, Mattia wiedział, by mu nie przerywać. — A potem powiedział, tak przy wszystkich, że ze mną to porozmawia sobie na konsultacjach. I przeszedł do omawiania zadania.
Mattia przeczesał palcami włosy, westchnął przeciągle.
Cardano zastosował wobec Isidoro najgorszą możliwą taktykę jeśli chodzi o umawianie się na jakiekolwiek dyskusje, bez względu na temat. Chłopak, choć przecież przyszłość nie stanowiła dla niego wielkiej zagadki, gdy tylko nie był pewien intencji i emocji drugiej strony, jakby wyzbywał się sporej części władz umysłowych. Przypominał już jedynie wystraszone zwierzątko, które zastygało w bezruchu, ze swym małym serduszkiem obijającym się rozpaczliwie o żebra.
— Ale nie powiedział ci, że coś było nie tak? Jak potem omawiał zadanie - miałeś dobre rozwiązanie?
— Nie wiem! Mattia, ja nawet nie wiem, co było na tej tablicy! Nie mogłem... — Isidoro urwał, ręce mu drżały, zaczął intensywnie skubać rękaw.
Znów zapadła długa cisza. Mattia rozważał sytuację, Isidoro wstrzymywał oddech czekając na jakąkolwiek radę od brata. Młodszy astrolog mógł lepiej radzić sobie z interpretacją ruchu gwiazd, z tarotem czy matematyką, ale w kwestii relacji z ludźmi to Mattia był wyrocznią, zaś Isidoro zawsze go słuchał. Wszystkiego można było nauczyć się z książek, ale tego, co potrafił Mattia, Isidoro nie postrzegał inaczej, niż jako najczystszą magię.
— Dobrze, jeśli tak to wygląda, pójdziemy do profesora razem i wyjaśnimy wszelkie nieporozumienia — zawyrokował Mattia, a Isidoro poczuł, jak rozstępują się wiszące nad nim ciemne chmury. — Jakoś nie chce mi się wierzyć, żebyś zrobił zadanie tak bardzo źle, żeby profesor postanowił ci to prywatnie wyjaśnić, więc widać faktycznie poczuł do mnie jakąś niewyjaśnioną animozję. Cóż, skoro tak - nie pozwolę, żeby ktokolwiek odgrywał się na tobie z mojego powodu. Bez względu na to, ile literek ma przed nazwiskiem.


— Ja pukam, ty mówisz — zastrzegł zapobiegliwie Isidoro i nim Mattia zdążył zaprotestować, zapukał do drzwi. Brat rzucił mu nieco zrezygnowane spojrzenie.
— Proszę! — odezwał się znajomy głos.
Bracia weszli do gabinetu profesora. Mattia zasiadł na pierwszym z krzeseł, na drugim przycupnął Isidoro.
O ile wcześniej znajoma atmosfera gabinetu miło kojarzyła się Isidoro z matematyką, z dyskusjami i rozwiązywaniem zadań, o tyle teraz miał wrażenie, że znalazł się w jakimś obcym, nieprzyjaznym pomieszczeniu, zaś siedzący po drugiej stronie biurka mężczyzna, który tak chętnie omawiał z nim przeróżne zagadnienia, wydaje się odległy i nieznany.
Widząc dwójkę gości, profesor Cardano uniósł brwi, poprawił okulary spływające z haczykowatego nosa.
— Pamiętam, że zapraszałem pana D'Arienzo na konsultacje, nie wiem jednak, jak mógłbym pomóc drugiemu z panów — zaczął, przenosząc wzrok od Isidoro do Mattii.
— Proszę wybaczyć to najście, jednak intuicja podpowiada mi, że mogłem w pewien niezamierzony i niefortunny sposób przyczynić się do tego, że uznał pan za konieczne omówić pracę mojego brata na osobności.
Na te słowa Cardano zareagował dużo mocniej, niż Mattia się spodziewał. Twarz starego profesora nagle spochmurniała, na czole pojawiła się harmonijka głębokich, poprzecznych bruzd. Mężczyzna pochylił się nad biurkiem.
— Chce mi pan powiedzieć, że praca była niesamodzielna...?
— Nie, nie! Nie to miałem na myśli, chodziło mi o to, że...
Cardano od razu się rozpogodził. Machnął dłonią, zbył słowa Mattii.
— Jeśli tak, to nie ma powodu by dalej dyskutować — rzucił, urwał na chwilę, jakby się zamyślił. — Chociaż właściwie skoro jest pan bratem pana D'Arienzo, może warto byłoby, by pan również posłuchał. Panie D'Arienzo — zwrócił się wprost do Isidoro, ten drgnął na krześle i uciekł wzrokiem po podłodze. — Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę z tego, że zrobił pan nie to zadanie, co potrzeba?
Cisza, konsternacja. Mattia zareagował jako pierwszy.
— To było przez pomyłkę, mój brat na pewno nie zrobiłby czegoś takiego specjalnie! Czy gdyby doniósł zrobione to zadanie, co potrzeba...
Cardano znów zbył go gestem, tym razem nieco niecierpliwym.
— To w ogóle nie będzie potrzebne. Zostawmy już tę nieszczęsną pracę domową. Panie D'Arienzo. Pan wie, co pan w ogóle zrobił?
— Przepraszam! — wypalił astrolog.
— Ha, jakby to wystarczyło! Pan zawsze lubił sobie pożartować, ale teraz to pan przekroczył wszelkie granice! — Cardano sięgnął w trzewia biurka, wyciągnął manuskrypt Isidoro i rzucił go na blat. Papier trzasnął o drewno, Isidoro był już bliski paniki. — Hipoteza Poincarégo. Dowód dla wymiaru większego niż cztery. Jak pan mógł!
— Naprawdę przepraszam! — powtórzył Isidoro, jeszcze bardziej kuląc się na krześle.
— I zamiast zgłosić to do dziekana, wysyła pan brata, żeby przyniósł mi to w ramach pracy domowej — Cardano zaakcentował ostatnie słowa. — Pan chciał, żebym ja tu zszedł na zawał?
Isidoro w panice pokręcił głową, w kącikach oczu zebrały mu się łzy. Mattia zaraz wkroczył.
— Isidoro powiedział już, że przeprasza. Proszę powściągnąć swoje emocje — powiedział twardo, unosząc się nieco na siedzeniu.
— Ciężko jest powściągnąć swoje emocje, gdy ktoś od niechcenia przynosi analizę i rozwiązanie problemu, z którym matematycy biedzą się od stu lat!
Isidoro słyszał słowa, jednak ich sens do niego nie docierał. Wzrok wbił w podłogę, usta mu drżały, oddech stał się podejrzanie ciężki i wymuszony. Mattia zmarszczył brwi.
— Co chce pan przez to powiedzieć?
Cardano prychnął.
— Dokładnie to, co powiedziałem. Studenci znani są z dworowania sobie ze swych wykładowców, a pan D'Arienzo tą jedną pracą przebił ich wszystkich! — Profesor pochylił się nad biurkiem, dźgnął palcem plik kartek. — To jest rozwiązanie, którego bezskutecznie poszukiwano od stu lat. Od czasów, gdy problem ten został sformułowany, nikomu się to nie udało. Pan D'Arienzo nie dość, że przedstawił rozwiązanie, to jeszcze przeanalizował chyba wszystkie możliwe sposoby, jakich użyłby rozsądny człowiek by hipotezę wyjaśnić. Za takie rzeczy... — Palec znów dźgnął kartki, tym razem mocniej. — Za takie rzeczy są tytuły. Wydawało mi się, że pan D'Arienzo będzie się raczej skupiał na astrologii, ale widać wyraźnie, że jego talent idzie w zupełnie innym kierunku! — Cardano wyprostował się, zostawił w spokoju biedne notatki. — Panie D'Arienzo, pan rzuci tę astrologię i przeniesie się do nas! Pan się tam marnuje!
— Nie chcę! — wypalił Isidoro, jego głos dziwnie łamiący się i drżący. Cardano znów tylko prychnął.
— Cóż, spodziewałem się takiej odpowiedzi. — Starszy mężczyzna westchnął. — Trudno, ale niech się pan jeszcze zastanowi, jeszcze nie jest za późno. Niemniej jednak - proszę się skupić na wymyśleniu, jak zaprezentować pana analizę. Jak pan wymyśli, przyjdzie pan do mnie, omówimy wszystko i ustalimy termin obrony...
— Nie chcę!
— Dziekan już wie, nie będzie problemów administracyjnych...
— Nie chcę!
— Isidoro, spokojnie — Mattia wyciągnął do niego rękę, Isidoro gwałtownie ją odtrącił. Zerwał się z krzesła, twarz miał bladą jak kartka, usta niepokojąco traciły kolor.
— Nic nie chcę!
Bełkotliwe słowa były jedynym, co pozostało po Isidoro, gdy młodzieniec potknął się o własne nogi i poturlał nieskoordynowanie do wyjścia. Trzasnęły drzwi, Mattia nawet nie zdążył zareagować. W panice zaczął przepraszać profesora Cardano, starszy mężczyzna po raz kolejny zbył jego słowa machnięciem dłoni.
— Proszę nie strzępić mi tu języka, tylko iść za panem D'Arienzo i przekonać go, by zaczął postępować racjonalnie!
Mattii nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Wypadł z pomieszczenia zaraz za swym bratem. Rozejrzał się po korytarzu szukając tego charakterystycznego, błękitnego płaszcza zdobionego w gwiazdy i księżyce, jednak na próżno. Isidoro zniknął za którymś załomem, rozpłynął się między tymi nielicznymi grupkami studentów podążającymi na zajęcia. Mattia nie znał budynku - podejrzewał, że Isidoro jak po sznurku postanowił wrócić do mieszkania, jednak która odnoga prowadziła tu do wyjścia...?
Los nie dał mu się długo zastanawiać.
— Pomocy! — rozległo się nagle, Mattia zaraz ruszył w tamtym kierunku.
Na środku korytarza leżał błękitny kłąb w gwiazdki i księżyce, w którym Mattia rozpoznał swojego brata. Pochylała się nad nim jakaś dziewczyna, zagubienie malowało się na jej twarzy. Niepewnie dotykała ramienia astrologa.
— P-proszę pana?
Mattia dopadł jej w kilku krokach.
— Ja się nim zajmę, proszę się już nie kłopotać.
Odsunął dziewczynę, może nieco niedelikatnie. Odwrócił zwiniętego w kłębek Isidoro na plecy, spojrzał.
Na tym etapie twarz Isidoro postradała już wszelki kolor, rozbiegany wzrok nie potrafił skupić się na niczym. Z ledwie rozchylonych warg dobywały się tylko urywane świsty, chude dłonie Isidoro trzymał zaciśnięte z przodu koszuli, na wysokości serca. Mattia zacisnął usta. To nie był pierwszy raz, kiedy lekko stresujące wydarzenie wytrącało jego brata z równowagi na tyle, że kończyło się to takim właśnie atakiem.
Mattia złapał Isidoro pod pachy, z wysiłkiem dźwignął z podłogi. Młodszy astrolog był kompletnie bezwładny, nogi pod nim wisiały, a głowa huśtała się jak u szmacianej kukły, gdy Mattia powlókł go do stojącej pod ścianą ławy z pulpitem, siłą wpakował na siedzisko.
— Pochyl głowę — powiedział cicho, starając się jakoś opanować sytuację.
Nie patrzył na te parę osób na korytarzu. Z resztą i oni odsuwali się, odwracali głowę od zjawiska, choć wzrok uciekał im w kierunku świszczącego oddechu Isidoro.
— Oddychaj — dodał, podtrzymując barki Isidoro.
Ataki przecież zawsze mu mijały. Oddech wracał do normy, twarz odzyskiwała kolor. Trzeba było po prostu przeczekać. Mattia westchnął, na jego policzkach kwitły rumieńce wstydu. Szkoda trochę, że niemal każdy taki atak zdarzał się Isidoro publicznie.
— Już spokojnie. Nic się nie stało — dodał, niepewnie wyciągnął dłoń by pogłaskać Isidoro po włosach.
Pamiętał, jak brat gwałtownie odtrącił jego rękę - czy teraz dotyk by mu pomógł? Czy byłoby jeszcze gorzej? Astrolog zaryzykował, spokojnym gestem zaczął głaskać proste, ciemne włosy brata. Isidoro odetchnął głębiej, jakby spokojniej. Jego usta nie wydawały się już tak upiornie sine. Burza zdawała się mijać.


Isidoro zaciął się tak, jak tylko on potrafił. Nie i koniec. Mattia nie wiedział do końca, o co dokładnie chodziło z całym tym rozwiązaniem wielce trudnego matematycznego problemu, ale profesor Cardano był zachwycony, żywo podkreślał wagę osiągnięcia i z całą mocą nastawał na to, by Isidoro za to odpowiednio uhonorować. Niestety jednak sam zainteresowany nie był do tego tak dobrze nastawiony i z uporem maniaka odmawiał racjonalnego postępowania. Mattia liczył na to, że gdy emocje i panika już ustąpią, jego brat będzie w stanie spojrzeć na sytuację świeżym spojrzeniem, jednak sromotnie się pomylił.
— Gdzie idziesz? — zapytał Mattia, marszcząc brwi i zerkając na to, jak Isidoro pakuje jakieś notesy do torby.
— Do Floriana. Floriana Lemaigre, pamiętasz go. — Isidoro uniósł głowę znad torby. — Mówiłem ci o nim.
— Tak, pamiętam... Ale ostatnio jakoś często się spotykacie.
Isidoro stanął bokiem, zajął się nagle wielce ważnym i trudnym zajęciem polegającym na zapięciu własnej torby.
— Florian prosił, żebym mu pomógł z tematem z ostatnich zajęć — astrolog powiedział do zapięcia.
Kłamał.
Mattia zmrużył oczy, ale postanowił nie drążyć tematu. Już od pewnego czasu przeczuwał, że Isidoro przestał chodzić na wykłady z matematyki, a jego cotygodniowe spotkania z Florianem nie polegają na tym, że Isidoro mu w czymkolwiek pomaga - było dokładnie na odwrót.
— Cóż, bawcie się dobrze, w takim razie — rzucił niezobowiązująco do pleców swojego brata.
Isidoro czmychnął na zewnątrz, kliknął tylko zamek w drzwiach. Mattia odczekał chwilę, następnie wstał i podszedł do biurka Isidoro. Nie był dumny z tego, co miał zaraz zrobić, ale trudno - tego wymagało dobro jego brata, astrolog nie zamierzał się cofać. Otworzył drzwiczki, sięgnął po ten niewielki, przetarty zeszyt. Kalendarz. Ale Isidoro spisywał tam też wszystkie informacje i kontakty do osób, które uważał za ważne. Mattia przerzucił kilka stron. Wiedział, czego szuka.
— Ada... Ada... Ach, tu jest — mruknął pod nosem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz