sobota, 10 lipca 2021

Od Sophie cd. Lei - Misja

Na wiadomość o archiwum, oczy Sophie aż rozbłysły. A więc dokumenty, zapiski, w końcu jakieś twarde dane! Wiele można było wywnioskować ze słów i opowieści, wiele też potrafiły powiedzieć zwykłe, ludzkie emocje, Sophie jednak, zapewne z racji profesji, a pewnie i charakteru, preferowała informacje czarno na białym. Nie była rzecz jasna naiwna - i takie informacje można było poprzekręcać, przeinaczać i rozmydlić, w końcu fałszowanie dokumentów było procederem znanym zapewne od momentu, gdy coś takiego jak "dokument" zostało przez człowieka wynalezione. Alchemiczka uważała jednak, że również takie kłamstwa łatwiej było przejrzeć - jej oko w końcu trafiłoby na jakąś nieścisłość, umysł dostrzegłby, że nie wszystkie fakty do siebie pasują, że niektóre wydarzenia się wykluczają. Miała nadzieję, że wizyta w owym archiwum pozwoli jej użyć tej z umiejętności, z której posiadania była najbardziej dumna i której wagę tak podkreślał profesor von Hohenheim - analitycznego myślenia.
— Sądzę, że najlepiej byłoby nam zapoznać się z danymi na temat tego, co działo się w przeszłości. Każde wydarzenie ma w końcu swą przyczynę i niewykluczonym jest, że przyczyna ta może leżeć zagrzebana w historii dużo głębiej, niż sięga ludzka pamięć. Jeżeli nie byłoby to problemem, chętnie zaczęłybyśmy właśnie tam, w archiwum — powiedziała z przekonaniem Sophie.
Burmistrz zdziwił się nieco - widać informację o archiwum dorzucił bardziej jako dodatek i nie spodziewał się, by kobiety tak żywo się nim zainteresowały. Jednak Sophie wiedziała, co robi, i jej pewność siebie zaraz udzieliła się również i Lei.
Tak jak burmistrz powiedział, archiwum nie było duże. Nie miało w sobie tego przytłaczającego ciężaru starych, zakurzonych woluminów, pożółkłych ze starości dokumentów i opatrzonych pieczęciami folderów pełnych jakichś pozwoleń i nakazów. Archiwum składało się ledwie z jednego pokoju, w którym trudno było przejść między nieco zbyt blisko siebie ustawionymi półkami. Na szczęście nie było to problemem dla Sophie i Lei - obie niskie i szczupłe, bez problemu mieściły się wśród ciasno upakowanych na półkach dokumentów.
— Od czego by tu zacząć... — westchnęła Lea, podpierając dłonie na biodrach i patrząc z powątpiewaniem na kolejne regały, gdzie w karnych rządkach stały kolejne woluminy.
— Hm, pomyślmy — zaczęła Sophie, gdy zostały już same w archiwum w towarzystwie jedynie lampki i dwóch świec. — Nasz archiwista wspominał, że gdzieś na tych wyższych półkach powinny znajdować się księgi pochodzące z posiadłości Verdamów. Nie wiem, czy znajdziemy tam po prostu księgi rachunkowe, czy coś więcej, ale sądzę, że najlepiej będzie zacząć właśnie od tego.
Półki były oczywiście o wiele za wysoko, by którakolwiek z kobiet ich sięgnęła, ale od czego były krzesła, prawda?
Sophie podstawiła jedno pod regał, Lea zapobiegliwie chwyciła i przytrzymała oparcie.
— Pochyl głowę, tu jest pełno kurzu — ostrzegła ją alchemiczka, sama zasłaniając nos i usta rękawem, i mrużąc oczy przed nadciągającą chmurą kurzu.
Sięgnęła po pierwszy z brzegu tom. Nieruszana od lat czapa kurzu runęła lawiną w dół, zmieniła się w szary kłąb, który zaraz opadł i stopił się z podłogą. Lea kichnęła, Sophie przez chwilę mrugała intensywnie, chcąc przegonić łzy z zadrażnionych oczu. Ostrożnie zeszła z krzesła i położyła ciężki tom na wklejonym w kąt pokoju biurku. Przesunęła lampkę tak, by lepiej oświetlała łuszczące się z okładki litery.
— Spójrz, pierwsze znalezisko, i od razu takie trafne — Sophie uśmiechnęła się, jednym ruchem nogi przyciągnęła sobie wysoki stołek i na nim usiadła. Lea przycupnęła zaraz obok na krześle, zerknęła alchemiczce przez ramię.
— Kronika!
— Tak! Zaraz się dowiemy, jak mieli się Verdamowie w przeszłości. Nie sądzę, by ludzie nienawidzili ich od samego początku...
Otworzyła pierwszą stronę. Na wstępie ukazała im się stara, zdobiona rycina przedstawiająca drzewo genealogiczne rodu - wyszukane, szlacheckie imiona lśniły ściemniałym, pokruszonym złotem. Artysta obramował je rozwianymi szarfami, gdzieś przewinęła się finezyjna rycina lwa, gdzie indziej jednorożca. Pojawiały się malowane herby tych, którzy dołączali do rodu, były też i krótkie podpisy, jeśli ktoś z rodu pełnił zaszczytną funkcję - biorąc pod uwagę, jak wiele ich było, Verdamowie z zamierzchłych czasów musieli być bez wyjątku wybitnymi mężami stanu.
Sophie przewróciła stronę, uniosła brwi. Rachunki szły jej szybko, więc od razu spostrzegła, że w pewnym momencie rozłożyste drzewo rodowe gwałtownie się zwęziło - daty narodzin i śmierci były nieodległe, wielu Verdamów umarło nie osiągnąwszy nawet pełnoletności.
— Coś musiało się wydarzyć — podsunęła Lea, pochylając się mocniej nad książką.
— Tak, to nie wygląda normalnie... Hm, niech pomyślę... — Sophie westchnęła, popatrzyła jeszcze raz na daty i wtedy do niej dotarło. — Jeśli mnie pamięć nie myli, to był czas plagi. Verdamowie musieli mieć pecha, by się zarazić...
Alchemiczka przewróciła kolejną stronę. Ród zdawał się odżyć, jednak na pewno nie wrócił do poprzedniej chwały. Sophie starannie analizowała - o ile początkowo raczej osoby z zewnątrz przyjmowały rodowe nazwisko, o tyle teraz wśród poszczególnych gałęzi było coraz więcej tych, które porzucały herb Verdamów. Ród stracił na znaczeniu, politycznie nie powrócił do swej dawnej świetności.
— Ciekawe, wydawało mi się, że to byli dość majętni ludzie, a ich nazwisko było znane. Dziwne więc, że... Och, popatrz na to! — Sophie przewróciła kolejną stronę.
Poprzednia kartka, niby bure wieko sarkofagu, odsłoniła nagle złoto i bogactwa drogich zdobień i iluminacji. Drzewo genealogiczne zyskało nie tylko nowe ozdoby w postaci fantastycznych stworów obejmujących co poniektóre imiona, ale i niewielkie podobizny poszczególnych członków rodu. Na Leę i Sophie patrzyły uważne, nieco wyniosłe spojrzenia osób przywykłych do drogich szat i ciężkiej biżuterii.
— Co tu się stało... — Sophie kilka razy odwróciła stronę porównując daty i zapamiętując, wśród których najlepiej będzie szukać jakiegoś niezwykle szczęśliwego wydarzenia, które nagle odwróciło los Verdamów.
— Spójrzmy jeszcze na koniec — podsunęła jej Lea i przewróciła kolejną stronę.
Złoto i zdobienia ciągnęły się do samego końca, jakby ród nie widział szybko nadciągającej katastrofy. Wszystko wydawało się biec w dobrym kierunku, może to Sophie była tylko przewrażliwiona - miała nieodparte wrażenie, że spojrzenie z portretów stają się coraz bardziej rozbiegane, jakby przyćmione jakimś wewnętrznym ciężarem. Coś się psuło, coś rozpadało, jednak było to jedynie uczucie, które tak trudno było wyjaśnić.
W końcu Lea odwróciła ostatnią stronę. Sophie spojrzała w oczy ostatniego pokolenia Verdamów.
— Nie podoba mi się to, Sophie — powiedziała po chwili Lea, jej głos dziwnie spięty.
Dziewczyna położyła palec przy dacie śmierci jednego z Verdamów. Potem przesunęła go do kolejnej. I jeszcze następnej.
Wszystkie miały miejsce w tym samym roku. Każda w innym miesiącu. Ale dzień - był ten sam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz