piątek, 16 lipca 2021

Od Lei cd. Antaresa

Przegryzłam wargi, nieco zawstydzona własną śmiałością - ale przecież było do przewidzenia, że tak odpowie, tym bardziej, że było to racjonalna i zrozumiała decyzja. Odczuwałam lekki żal z powodu odmowy, ale rycerz zrobił to w sposób niezwykle taktowny. Poza tym, bądźmy szczerzy - były na tym świecie rzeczy niemożliwe do zrobienia dla przeciętnego śmiertelnika, jak latanie czy skupienie się na czytaniu z Miską w pobliżu, a także gniewanie się na Antaresa. Po jego minie widziałam, że czuje się jeszcze bardziej niekomfortowo niż ja, usiłując dobrać odpowiednie słowa i było mi przykro już choćby z tego powodu, że w ogóle zaczęłam ten temat i miałam nadzieję, że nie będzie miał mi tego za złe. Z drugiej, mogłam dzięki temu posłuchać opowieści o golemie, zanotowałam też w pamięci, by przy najbliższej okazji zapytać o wiwernę. Zerknęłam na mężczyznę, próbując wyczytać coś z jego twarzy, ale ten zdążył już zejść w Favellusa, więc prędko poszłam w jego ślady.
Antares bez zbędnej zwłoki zapukał do drzwi burmistrza, a po krótkiej chwili w progu ukazał się mężczyzna w średnim wieku z rozwichrzoną, szpakowatą czupryną, niegdyś kruczoczarną, dziś tu i ówdzie przetykaną siwymi pasmami. Zmierzył nas zdziwionym, nieco zamglonym spojrzeniem.
— Państwo zapewne z gildii? — zapytał.
— Tak — potwierdziłam, uśmiechając się lekko, by przełamać pierwsze lody — jestem Lea Harwell, a tu Antares... bardzo miło nam poznać.
Zawiesiłam na chwilę głos, usiłując odszukać w pamięci nazwisko towarzysza, ale uświadomiłam sobie, że właściwie nigdy go nie poznałam. Albo nie zapamiętam, oby nie...
— Mnie również, John Stafford kłania się nisko — odpowiedział uśmiechem, grymas ten jednak nie dosięgnął jego oczu, wyraźnie zmęczonych i podkrążonych — zapraszam do środka, mamy wiele do omówienia.
Gdy pośpiesznie sprzątał z foteli stosy papierów, rozkładając je po zakurzonej podłodze, zaproponował nam coś do picia. Nerwowo starał się doprowadzić salon do jak najlepszego stanu, aż wreszcie przyniósł kubki parującej herbaty, znalazła się nawet taca ciasteczek, i sam również usiadł, choć na niewielkim, chwiejnym taborecie.
— Nie spodziewałem się państwa tak szybko — zaczął przepraszającym tonem — sprawa z bestią pochłania właściwie cały mój czas, do tego dochodzą jeszcze codzienne problemy i już zapomniałem, kiedy było tu ostatnio czysto.
— Nic się nie stało, nie zostaniemy długo — stwierdził uspokajająco Antares — chcielibyśmy zadać tylko kilka pytań i rozeznać się w sytuacji. Czy od wysłania wiadomości do gildii udało się dowiedzieć czegoś nowego?
— Nie tak dużo, jak bym chciał. Zatrudniłem dotychczas dwie grupy najemników, łącznie piętnaście osób, były cztery ofiary śmiertelne, większość odniosła też obrażenia. Obie zabrały się bardzo szybko i nie były zbyt chętni do rozmowy. Mówili tylko, że jest ogromny, prawie jak chata, agresywny i bardzo szybki jak na swoje rozmiary. I atakuje w bardzo chaotyczny sposób, trudno przewidzieć jego ruchy, do tego od jego ryku prawie pękają bębenki.
— Czy miejscowi odnieśli rany?
— Tak — burmistrz wziął głęboki oddech i przejechał otwartymi dłońmi po twarzy, jakby usiłował ściągnąć z niej cały niepokój i zmęczenie. — Początkowo sądziłem, że dzieciaki po prostu wystraszyły się dużego niedźwiedzia i poprosiłem myśliwego, żeby się nim zajął, ale nie wracał dwa dni i dopiero potem ruszyła grupa w celu poszukiwań, znaleźli tylko rozszarpane zwłoki. Jego syn zebrał grupę, ruszyła na potwora, mieli pochodnie i miecze, ale nic z tego na niego nie działało, były kolejne ofiary... W tym wszystkim tylko nasz znachor traktował to od początku poważnie, mówił, że czuje w powietrzu złowieszczą aurę, że trzeba wyplenić zło, zanim dojdzie do kolejnych tragedii...
— Czy znachor podzielił się może z panem informacją, skąd mógł się wziąć taki potwór?
— Powiedział, że to kara dla Taewen, że jeśli go nie zabijemy, nie odpokutujemy naszych win, a niedźwiedź ruszy na kolejne miasta. Cieszy się dużym szacunkiem ludzi, w tym moim, ale sami państwo wiecie, niektórzy mają skłonność do przesady, sądziłem, że chce nam po prostu wpoić te święte bzdury i wykorzystuje do tego trochę przerośniętego niedźwiedzia...
— Pańska reakcja była absolutnie zrozumiała — odparłam, starając się nadać głosowi uspokajający ton, spróbować ukoić człowieka, po którym widać było jak na dłoni, że w ciągu raptem kilku tygodni postarzał się o wiele lat. — Niedźwiedzie często grasują w lasach, skąd miałby pan wiedzieć...
— To mój obowiązek jako burmistrza — pokręcił głową i jakby skurczył się na tym małym taborecie — jestem najmłodszą osobą, która objęła to stanowisko i myślałem, że zmienię to miasto, że trzeba mu świeżej krwi, ale póki co chyba zanosi się na to, że doprowadzę do jego upadku.
— Zrobimy, co w naszej mocy, panie Stafford — obiecał z powagą Antares.
— Cóż, nie będę miał państwu za złe, jeśli się wycofacie, choć przyznam, że jesteście chyba już ostatnią deską ratunku dla miasta. To kwestia czasu, zanim wszyscy handlarze zaczną omijać miasto, a mieszkańcy uciekać.


< Antares? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz