sobota, 17 lipca 2021

Od Hotaru cd. Lei

Przez cały wieczór uśmiech nie schodził z twarzy Hotaru. Nie był to jednak ten zwyczajowy, delikatny uśmiech, którego nauczyła się w swej ojczyźnie, i który nawykła przyczepiać do swej twarzy niczym ozdobę do włosów. Nie, tym razem uśmiech Hotaru sięgał jej oczu, igrał w nich wesołymi iskierkami. Pani Harriet, Tom i Jerry, Lea - wszyscy tchnęli tym specyficznym rodzajem ciepła, niosącym magię, rozgrzewającym serce. Hotaru sięgnęła w dół, dotknęła wachlarza zawiniętego między fałdy obi. Wachlarz zdawał się oddychać, pulsować, jakby wibrować w harmonii ze śmiechem dwójki chłopców i ich matki.
Kobieta czuła ten przyjemny spokój w duszy. Oto wykonały wraz z Leą powierzone im zadanie, doprowadziły wszystkie sprawy do końca, teraz zaś los uśmiechał się do nich, dając im ulotne wspomnienie. Wspólna zabawa w wiosce, którą mijały przypadkiem, której zapewne nigdy więcej już nie odwiedzą. Jednak właśnie owa ulotność, kruchość i niepowtarzalność tego spotkania czyniła je w oczach Hotaru tym ważniejszym i cenniejszym.
Pani Harriet próbowała zagonić do pomocy przy sprzątaniu naczyń tylko swoich synów, jednak Lea i Hotaru były nieugięte - w kuchni zaraz zrobiło się tłoczno, gdy chłopcy znosili brudne naczynia, Hotaru zmywała talerze, pani Harriet odkładała niedojedzone resztki chleba na jutro, a Lea ścierała szmatką stół.
— Żebyście zawsze byli tacy robotni, a nie tylko wtedy, jak mamy gości! — Śmiała się gospodyni, kręcąc głową nad dwójką swoich pociech.
Lato było w pełni, słońce niechętnie opuszczało nieboskłon. Jednak i ono w końcu się męczyło, ustępowało przed srebrzystym sierpem księżyca - jego łagodne promienie wpadały przez niewielkie okno chaty, oświetlały dwie kobiety szykujące się do snu.
— Uczyłaś już kiedyś kogoś tańczyć? — zapytała Lea, poprawiając puchatą poduszkę i wiercąc się nieco pod równie puchatą pierzyną.
— Jeszcze nie, jutro będę miała swój debiut — odpowiedziała jej Hotaru, splatając ciemne włosy w luźny warkocz.
— Na pewno świetnie sobie poradzisz!
Hotaru ułożyła się na łóżku, przez chwilę też próbowała znaleźć wygodną pozycję i nie utonąć w pościeli. Zapadała się w niej, niczym w puchatej, pachnącej świeżością chmurce.
— Postaram się.
— Masz już pomysł, jakiego tańca nauczysz dzieci?
Hotaru wysunęła nos znad kołdry, jej ciemne oczy rozbłysły w mroku.
— Mam. Zobaczysz jutro — powiedziała nieco tajemniczo.


Słońce nie zdążyło się nawet do końca rozbudzić - jego promienie ledwo wychynęły zza linii drzew, jednak Lea i Hotaru już dawno były na nogach, podobnie jak i większość dorosłych w wiosce. Przygotowania do przyjęcia trwały pełną parą.
Kobiety szybko się rozdzieliły. Hotaru dzieliła czas między przygotowywanie dekoracji i pomoc w szykowaniu jedzenia, zaś Lea dostała do pomocy kilka osób i miała zająć się zawodami łuczniczymi. W tych nielicznych przerwach, lub gdy akurat jej praca wymagała, by przejść się w okolicy, Hotaru spoglądała z zaciekawieniem na zbite z drewnianych żerdzi podpory, na których Lea montowała słomiane tarcze strzelnicze. Dwie kobiety z wioski brały złociste wiechcie, splatały z nich długie, ciasne warkocze, a warkocze te następnie zwijały niczym muszlę ślimaka i ściskały, przewlekając pasma linki lub materiału między splotami tak, by nic nie rozsypało się w trakcie zawodów.
— Widzę, że już kończycie — powiedziała Hotaru, podchodząc bliżej, niosąc całą torbę kanapek. — Przyniosłam trochę jedzenia - na pewno wszyscy są już głodni.
Wszyscy byli głodni. Na chwilę odłożono splatanie siana, piły i młotki oparto o niedokończone konstrukcje, w spracowanych dłoniach znalazły się wyczekiwane kanapki. Wszyscy usiedli - przez pewien czas zapanowała cisza przerywana tylko odgłosem przełykania.
Do południa zostało jeszcze parę godzin. Wciąż było wcześnie, praca postępowała w błyskawicznym tempie. Ludzie uwijali się, starając się korzystać z porannego chłodu - nikomu nie uśmiechała się praca w letnim spieku, nikt nie chciał się wysilać, gdy ledwie było czym oddychać.
— A jak tam z jedzeniem? — zapytał jeden z mężczyzn, nie fatygując się by chociaż skończyć gryźć.
— Wiata i stoły już stoją — odpowiedziała mu Hotaru, strzepując z palców okruszki. — Teraz większość jest zajęta wytaczaniem beczek z piwem, a pani Harriet pilnuje, żeby nikt nie podkradał wyłożonych ciastek.
Na czas przyjęcia postanowiono na szybko sklecić drewnianą wiatę, pod którą rozstawiono stoły, krzesła, ławy i wszystko inne, co tylko ludzie mieli w domach. Wiatę obito starymi prześcieradłami - cienki materiał łagodnie tańczył na wietrze, ale dobrze chronił od słońca i sprawiał, że mimo temperatury siedzenie na wolnym powietrzu było po prostu przyjemne. Pomysłem pani Harriet było, by beczki z piwem i jedzenie stały w pewnej odległości od siedzisk.
— Jak ktoś za dużo zje i wypije, to się nie doczłapie po więcej — mówiła ze śmiechem. — I już! Koniec z pijakami i obżartuchami!
— Wiejskie problemy wymagają wiejskich rozwiązań — zawtórował jej Jerry.
Zaraz w pobliżu wiaty wydzielono plac, gdzie co młodsi i bardziej żwawi mieszkańcy wioski mieli mieć okazję nieco potańczyć. Pani Smith, żona szacownego solenizanta, koniecznie nastawała na taki placyk i przykazała, by dokładnie ubić na nim ziemię mówiąc, że żadna swatka nie zadziała lepiej, niż wspólne wywijanie piruetów.
— Dzieci dużo pomagają — podjęła po chwili Hotaru. — Pani Rebeka ma do nich rękę, bardzo się jej słuchają. Nazbierały już mnóstwo kwiatków i zrobiły takie małe bukiety. Przywiązaliśmy je razem do podpór wiaty i wokół placu do tańca. Wszystko naprawdę coraz lepiej wygląda!
Kanapki błyskawicznie zniknęły, po jedzeniu zostały już tylko wspomnienia i okruszki. Czas rozpoczęcia przyjęcia zbliżał się wielkimi krokami, a atmosfera wypełniona była radosnym oczekiwaniem. W końcu Hotaru wstała, odebrała od wszystkich szmatki, w które zawinięte były kanapki i wróciła do "kuchni", gdzie kobiety zajmowały się przygotowaniem ciepłego obiadu.
W baliach z zimną wodą pływały już obrane warzywa, czekały tylko, aż staną się częścią chłodnika. W kamionkowych miskach marynowało się mięso, noszono też kolejne szczapy drewna na opał. Mężczyźni zbudowali z kamieni prowizoryczny ruszt, na wierzch położono metalową kratę, a pod nią już rozpalano ogień. Kucharze pościągali koszule, żar buchał w twarz, a wesoło tańczące ogniki czekały już tylko, aż na ruszcie wylądują kiełbaski, żeberka i steki.
Hotaru popatrzyła po kuchni, zaraz też zawinęła rękawy i szybko oceniła, gdzie jeszcze potrzebna jest pomoc. Odebrała od jakiejś kobiety sporych rozmiarów miskę i zajęła się ucieraniem masła z czosnkiem i kolendrą - do bogactwa mięsa pani Harriet postanowiła podać również chrupkie grzanki, co to byłyby jednak za grzanki, gdyby nie okrasić ich pysznym i pachnącym masłem czosnkowym. Hotaru ucierała dokładnie masło, oparła biodro o jeden z uginających się od jedzenia stołów. Miała nadzieję, że po tych wszystkich przygotowaniach wciąż starczy jej siły na tańce, a Lei - na przeprowadzenie zawodów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz