środa, 14 lipca 2021

Od Talluli CD. Hotaru

Ściągnęła rude brewki, te same, które pod swą czerwienią skrywały grynszpan jaskiniowych kryształów i zrobiła ostrożny krok w przód, nie chcąc przypadkiem speszyć kobiety, teraz i tak niezwykle małej, mniejszej od samej Talluli oraz niezwykle niepewnej. Smugi słonecznych języków przebiły się przez warstwę zabrudzonych okien, układając swe drobne, ciepłe pocałunki na bladych, lecz lekko piegowatych, policzkach czarownicy. Jej usta, teraz nieco lepiej rozgrzane, o kolorze morskich koralowin, dalej układały się w ciepłym, życzliwym uśmiechu, mimo iż ich właścicielkę rzadko kiedy za życzliwą brano. Barbeau nie miała jednak najmniejszego powodu, by nową, gildyjną osobistość faktycznie straszyć lub jakkolwiek onieśmielać – a już na pewno nie takie były rudogłowej intencje. Drobne paluszki opuściły wreszcie wiklinową rączkę koszyka, po czym modre tęczówki raz jeszcze pognały w stronę ikebany, nie chcąc przypadkiem młodej kokietki speszyć swym spojrzeniem jeszcze bardziej.
Cichy chichot wydostał się spomiędzy pełnych ustek, machnęła frywolnie dłonią.
— Nie ma za co dziękować. Trzeba w końcu doceniać swoje umiejętności — przyznała, już nieco pewniej, już nieco głośniej, z tą charakterystyczną nonszalancją w głosie, którą tak często posługiwała się wśród wystawnych salonów. Słowa czarownicy do kłamliwych jednak nie należały. Wśród elit, które jeszcze nie tak dawno stanowiły jej jedyne towarzystwo, wdzięczność uznawano za słabość. Komplementy, bez zbędnych słów, trzeba było przyjmować. Zgarniać garściami, łykać bez chwili przerwy, obmywać się ich blaskiem, mimo iż tak krótkim, mimo iż tak ulotnym. Władza równała się sile, a siła równała się niemal bezczelności.
— Zgaduję, że to coś z twoich stron, prawda? Sztuka — urwała na moment, szukając odpowiednich słów — układania tego typu bukietów. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam, a swoje przeżyłam i swoje wiem, musisz uwierzyć mi na słowo. — Zbliżyła się do starego kredensu i kucnęła, chcąc lepiej przyjrzeć się roślinnej konstrukcji, dalej dla rudogłowej tak niezmiernie obcej. Rozpoznawalny zapach białych, należących do lipy, kwiatów zaraz zaatakował delikatne nozdrza zadartego noska, a bystre oko czarownicy, choć potrzebowało krótkiej chwili, dostrzegło wreszcie w cykorii malujący się błękit nieba, w ziołach i złocie zbożowych nasion – roztaczający się wokół lipy, drobny skrawek ziemi. I tylko jaskrawość reszty wielobarwnych kwiatów, te plamy kolorów na tle letniego krajobrazu, pozostały dla kobiety skromną zagadką.
Chuda sylweta wystrzeliła ku górze, od razu przybierając odpowiednią postawę.
— Tallulah. Tallulah Berbeau — odparła cichutko, swe modre, głębokie spojrzenie ponownie przewracając na nieśmiałe lico ciemnowłosej i wyciągając w jej stronę smukłą, prawą dłoń. Ot, tak w geście przywitania. — Jestem, znaczy się.
Gest ten jednak nigdy swej odpowiedzi się nie doczekał, dłoń drugiej dłoni nigdy nie dotknęła i jedynie to pytające spojrzenie, z wyraźnym zakłopotaniem spoglądające na bladziuchne, obce palce, dały rudogłowej do zrozumienia, iż taka forma powitań, musiała być dla nieznajomej zwyczajnie nieznajoma. Cichy chichot wyrwał się z kobiecej gardzieli, kiedy rączka, po swej przydługiej, zawisłej w powietrzu pozie, pognała zaraz na umęczony kark, pozwalając sobie na zabawę rudymi kosmykami ufarbowanych włosów. Widok ten przypominał bardziej zawstydzoną słodkimi słówkami, młodą dziewkę, niżeli uczoną, doświadczoną w sztuce magicznej dziwę, która ostatnie dziesięć lat swego życia spędziła na dworze ethijskiego władcy. I potrzebowała dłuższej chwili, by zapanować nad rozsadzającym płuca, lekkim wstydem, a długa twarzyczka ponownie przybrała opanowanego oraz pełnego elegancji wyrazu.
— No, to dość szybko zebrałyśmy się dzisiaj z łóżek, nawet jak na gildyjne standardy. — A owe standardy mogli wyznaczać co najwyżej Theo, Ignatius, Irina oraz Marta, na których praca czekała od białego rana. — Nasi kucharze powinni niedługo brać się za przyrządzanie śniadania, jednak jeśli jesteś już głodna, mogę wygrzebać z kuchni jakiś chleb, twaróg, marmoladę, może nawet miód, co ty na to? Jeśli nie, to mogę jeszcze zaoferować herbatę, ziółka czy inny jeszcze napar. W końcu trochę mi się takiego nazbierało — mówiąc to podeszła do jednego ze stolików, łapiąc ponownie za rączkę swego wiklinowego koszyczka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz