czwartek, 1 lipca 2021

Od Cahira cd. Mattii

Odchyliwszy się w siodle, zatrzymał Idalię obok Aldebarana. Klacz stanęła posłusznie. Potrząsając grzywą, wyciągnęła szyję, musnęła chrapami łodygę rosnącej przy drodze dziewanny. Cahir, niby przypadkiem, popuścił wodze, pozwolił jej skubnąć kilka listków. 
— To miejsce chciałeś mi pokazać?
Mattia się uśmiechnął.
— Ładnie tu, czyż nie?
Cahir rozejrzał się. Znajdowali się na łące, zielonej i kwietnej, otoczonej z każdej strony ścianą lasu. Przed nimi rozlewała się płonąca słonecznym blaskiem gładka powierzchnia jeziora. Wysmukłe drzewa, przeglądając się w zielono-niebieskiej tafli, kładły cień na zgromadzone przy brzegu kaczki.
— Ładnie — przytaknął obojętnie. — Co będziemy tu robić?
Mattia zeskoczył z konia lekko, z naturalną swobodą. Stanąwszy w wysokiej, sięgającej mu kolan trawie, odtroczył od siodła koc i niewielką, podróżną torbę. 
— Odpoczywać, jeść ciastka, pić wino i korzystać z uroków wiosny. Myślę, że po ostatnich przygodach zasłużyliśmy na chwilę wytchnienia. 
Cahir nie odpowiedział. Zsiadł z Idalii niechętnie, ociągając się.
— Gdzie chcesz usiąść?
— Słońce jest już w zenicie — stwierdził Mattia, osłaniając oczy dłonią, przeciągając spojrzeniem po okolicy. — Może w cieniu, pod tamtym drzewem, koło jeziora? Przy wodzie powinno być nam chłodniej.
— Może być — skinął głową Cahir, podążając wzrokiem za jego spojrzeniem.

~*~

Upał. Śpiew ptaków. Woń kwiatów, odurzająca, ciężka jak perfumy. Powietrze wypełnione brzęczeniem pszczół, szelestem poruszanych wiatrem liści.
Cahir, leżąc na kocu w niezobowiązującej pozycji, z nogą założoną na nogę, wpatrywał się w baldachim kołyszących się nad nim konarów. Patrzył, jak światło migotliwie przebija się przez gałęzie, obserwował, jak spomiędzy koron drzew wyziera niekiedy fragment przejrzystego, cudownie niebieskiego nieba. Naszła go myśl. Mimowolna, niespodziewana, stara. 

Może, w ten błękit wpatrzywszy twe oko,
Słodycz w rozpaczy znajdziesz i lubość w żałobie,
Jak uśmiech ust w śmiertelnej chorobie.

Nadal pamiętam, stwierdził, nie poruszywszy się. Pamiętam wszystkie twoje książki, Ksander. Wciąż przypominam sobie niektóre ustępy. Co się z nimi stało? Jak sądzisz, znalazłbym je, gdybym wrócił do Ovenore? Mógłbym zapytać cię o to w liście. Westchnął, odetchnął głęboko czystym, wiosennym powietrzem. Pozwolił, by lecący znad jeziora podmuch wiatru owiał mu twarz, zdmuchnął włosy z czoła. Gdybyś tylko na nie odpisywał.
Przewrócił się na bok, czując jak trawa, wysoka i świeża, miękko zapada się pod ciężarem jego ciała. Lubość w rozpaczy, uśmiech w chorobie, powtórzył, przymykając powieki. To była ładna książka, podobała mi się. Jak się nazywała?
Rozłożyste gałęzie poskrzypywały miarowo, usypiająco, dawały przyjemny cień. Liście szeleściły, łąka pachniała, kaczki pluskały się w wodzie. Ich skrzydła uderzały o siebie łagodnie, miękko, gdy ptaki wzbijały się do lotu.
Jestem zmęczony. Cholera. Zasnę tu. 
— O czym myślisz? — zapytał nagle Mattia.
Cahir otworzył oczy. Hrabia, siedząc po turecku, opierał się plecami o pień drzewa. W dłoniach trzymał kilka ciasno splecionych ze sobą łodyg polnych kwiatów. Na kocu przed nim spoczywał pęk kolejnych. Cahir na pierwszy rzut oka rozpoznał wśród nich mniszek, maki i chabry bławatki. Uśmiechnął się w myśli. Robisz wianek?
— O niczym — skłamał gładko. — Patrzę w niebo, obserwuję chmury. Pewnie, jako astrolog, potrafiłbyś mi powiedzieć o nich coś interesującego.
Mattia sięgnął po różową koniczynę, obrócił ją w palcach. Popatrzył na nią chwilę, nim wplótł ją do wianka.
— Pewnie bym potrafił — uniósł kąciki ust.
Cahir, przeciągnąwszy się, stłumił ziewnięcie. Sięgnął do papierowej torebki, wziął sobie ciastko. Wsłuchując się w śpiew skowronka, pozwolił, by powieki znów same mu opadły. Skąd Mattia zawsze bierze takie dobre ciastka?
— To opowiedz coś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz