czwartek, 29 lipca 2021

Od Hotaru do Odetty

Gdy było się w drodze, ciężko było wybierać.
Karczmy, do której trafiły Odetta i Hotaru, na pewno nie dało się określić podłym słowem w rodzaju mordowni lub meliny, nie był to jednak gościnny, przyjazny przybytek. Główny budynek wzniesiono dawno temu, zaś ustawicznie przepływająca przez niego rzeka podróżnych wyżłobiła na nim głębokie zmarszczki upływającego czasu. Te dwa prowadzące do wejścia stopnie gięły się w środku, wytarte niezliczonymi parami butów. Blaty miały w sobie charakterystyczną chropowatość, gdy słoje letniego i zimowego drewna nierównomiernie wytarły się od codziennego przecierania mokrą ścierką. Padające z otwartych na oścież okien światło leniwie błądziło wśród zmatowiałego szkła, odbijało się od szczerb w kamionkowych dzbankach.
Choć lata świetności karczma miała już dawno za sobą, Hotaru uśmiechnęła się wchodząc i od progu czując ten charakterystyczny, mydlany zapach świeżo startej podłogi, przebijający się ponad zapachem bulionu warzywnego i pieczonego mięsa. Budynek był stary, ale obchodzono się z nim dobrze.
Odetta i Hotaru zajęły miejsca przy jednym z mniejszych stolików, na uboczu. Zaraz pojawił się przy nich jakiś młody chłopak - zapewne syn lub wnuk stojącego za ladą właściciela karczmy - zaproponował podpiwek, zupę jarzynową i do wyboru gulasz albo pieczoną rybę. Hotaru zdecydowała się na to drugie, a chłopak zaraz zawinął się do kuchni.
Było gorąco, a nadciągający wieczór miał dopiero przynieść nieco ochłodzenia. Obie kobiety siedziały przy stoliku w milczeniu, żar słonecznego blasku wypalił z nich całą siłę i energię na rozmowę. Co prawda podróżowały wygodnie, bo wozem (za co niezbyt dobrze jeżdżąca konno Hotaru była doprawdy wdzięczna), jednak długie godziny w dusznym, letnim powietrzu zrobił swoje. Kobieta w zamyśleniu potoczyła wzrokiem po innych gościach w karczmie.
Wyglądali podobnie - głodni, ale głównie zmęczeni, szukający wytchnienia w trakcie swej podróży. Biedniejsi, z bezkształtnymi tobołkami rzuconymi pod nogi, z wytartymi kijami podróżnymi opartymi o brzeg siedziska. Nieco bogatsi, z ledwo odtroczonymi od siodeł jukami i zakurzonymi butami. Gdzieś w kącie przycupnęła grupa pielgrzymów w burych tunikach. Nikt nie wyglądał na skłonnego do jakichkolwiek utarczek, nawet słownych, co Hotaru powitała z niejaką ulgą.
Chłopak wrócił z kuchni, na stoliku Odetta i Hotaru pojawiły się dwa kubki i ciężki dzbanek. Pokryty drobnymi kropelkami wody, obiecywał przyjemną ochłodę - Odetta zaraz rozlała jego zawartość do dwóch kubków. Hotaru sięgnęła po swój może odrobinę zbyt szybko, może też nie powinna była go opróżniać w trzech haustach. Ale potrzeba przegonienia zalegającego w ciele nadmiaru ciepła okazała się zbyt duża, kobieta nie mogła się powstrzymać. Westchnęła z ulgą, czując w piersi przyjemny chłód. Zerknęła na Odettę - lekki uśmiech wypłynął na jej twarz, w oczach zaigrały ogniki. Im obu potrzeba było chwili wytchnienia.
Chłopak ponownie wychynął z kuchni, w dłoniach niósł dwie miski z zupą, obrał już kurs na stolik Odetty i Hotaru. W przejściu wyminął nową grupę wchodzącą do karczmy. Mężczyźni zajęli miejsce ledwie stolik dalej, przez moment panował lekki rozgardiasz, szurały krzesła i upchane pod blatem bagaże. Podróżni też byli zdrożeni, najstarszy z nich odgarniał przyklapnięte na zapoconym czole włosy.
— Wracając do tamtej kwestii — podjął przerwaną rozmowę blondyn. — Kojarzy mi się, że w tamtych okolicach była chyba jakaś kopalnia. Ale zamknęli ją. Wcale nie dlatego, że ruda się skończyła - było za dużo wypadków, ponoć nawet jakieś ofiary.
— Rodziny górników się burzyły? — wtrącił ten rudy.
— To też. Sami górnicy odmówili pracy, mówili że kopalnia jest przeklęta — Blondyn machnął dłonią z lekkim lekceważeniem. Po odzieniu i tonie jego wypowiedzi Hotaru poznała, że to najpewniej szlachcic lub może młody kupiec.
— Na twoim miejscu baczyłbym na słowa — odezwał się ten najstarszy, marszcząc brwi, a blondyn zerknął na niego, zmitygował się. Kimkolwiek był ciemnowłosy mężczyzna, zdawał się mieć posłuch w grupie i cieszyć jej szacunkiem. — Bez względu na to, co tam się faktycznie wydarzyło, ludzie giną na drodze. I nie jest to sprawka bandytów!
— Pan Barrington ma rację — odezwał się znów ten rudy. — Giną tylko ludzie. Jest tak, jakby rozpłynęli się w powietrzu, zostawiają wszystkie swoje rzeczy. Żadna złodziejska szajka nie zrobiłaby czegoś takiego. I co najgorsze - to dzieje się tylko w nocy… — ściszył głos.
Hotaru skupiała się głównie na swojej zupie, jednak podobnie jak Odetta, nadstawiała nieco uszu by dosłyszeć, co też mówią mężczyźni przy stoliku obok. Po kolejnych wypowiedziach rudego oraz ciemnowłosego pana Barringtona, podenerwowanie zaczęło udzielać się również i blondynowi. Przestał lekceważąco kołysać się na krześle, w jego głosie zagościła niepewność. Z urywanych wypowiedzi Hotaru złowiła tylko tyle, że feralny fragment wypadał idealnie na ich trasie - nie dało się go ominąć nie nadkładając zbyt wiele drogi. Kobieta zacisnęła lekko usta, nachyliła się do Odetty.
— Co o tym sądzisz? — spytała cicho tak, by siedzący obok mężczyźni jej nie usłyszeli. Na szczęście byli pogrążeni w rozmowie, zaraz też przyszedł do nich ten sam chłopak, który obsługiwał Hotaru i Odettę, postawił na stole kamionkowy dzbanek i kubki.
— Trochę przesadzają — mruknęła jej towarzyszka, marszcząc nieco nos. — Słyszałam straszniejsze historie i na pewno aż tak nie panikowałam. Ale cokolwiek tam się dzieje, byłoby dobrze dowiedzieć się czegoś więcej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz