piątek, 9 lipca 2021

Od Hotaru do Lei

— ...zaś w kwestii... o której Mistrz mówił... na końcu spotkania... — Hotaru dyktowała powoli, wodząc palcem po zagryzmolonym kawałku kartki. — ...ustaliłyśmy, że...
Lea siedziała przy niewielkim biurku, sprawnie spisywała przedyktowane słowa. Gdy wyznaczone przez Cervana zadanie zostało już wykonane, obie kobiety mogły wrócić do Tirie z czystym sumieniem i poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, by zdać raport ze swych poczynań. Hotaru nie była jednak w pełni zadowolona.
— Podróż zajmuje wiele czasu. Może lepiej byłoby napisać, by Mistrz miał informację jak najszybciej?
Lea rzuciła jej wtedy lekko zdziwione spojrzenie, ale zaraz pokiwała głową, rozumiejąc.
— Dobrze, możemy tak zrobić. Między Berneck i Vallmorą prowadzi uczęszczany szlak, na pewno znajdziemy posłańca, który akurat będzie przejeżdżał przez Tirie.
Hotaru słabo jeździła konno. W jej ojczyźnie koń był drogim zwierzęciem przeznaczonym pod wierzch jedynie dla szlachty, ona zaś, jako służąca, mogła co najwyżej uprać szmatki do czyszczenia siodła. Kłus Idalii szybko męczył Hotaru, w galopie kobieta skupiała się głównie na niewyleceniu z siodła i wolała nawet nie myśleć, co by się stało, gdyby gildyjna klacz postanowiła się spłoszyć. Z tej przyczyny ich wspólna podróż z Leą siłą rzeczy była powolna, niewiele tylko szybsza, niż gdyby kobiety postanowiły udać się do celu na piechotę.
— ...tym kończymy nasz raport... Pozdra... — Hotaru urwała. — Może lepiej byłoby jednak napisać "z poważaniem"?
— "Pozdrawiamy" w zupełności wystarczy. Mistrz może i czasem wygląda groźnie, szczególnie jak się nie ogoli, ale nie przykłada wagi do formalności — odparła dziewczyna z uśmiechem. — Naprawdę, nie ma co się przejmować. I tak napisałyśmy bardzo ładny list, popatrz!
Lea podniosła kartkę wypełnioną schludnym, równym pismem. Kompletnie różną od zamazanego i pokreślonego szkicu, z którego Hotaru przedyktowywała jej wielokrotnie poprawianą przez nie wersję.
To było dziwne dla Hotaru, by tak skracać dystans między przełożonym a podwładnym. Skoro jednak miała tutaj żyć, powinna do tego przywyknąć.
— Teraz jeszcze podpis — Lea podała jej pióro, kobiety zamieniły się miejscami. Obok krągłego "Lea i" pojawiło się smukłe i oszczędne "Hotaru".
Atrament wysechł, list zaraz znalazł swoje miejsce w kopercie, a woskowa pieczęć bezpiecznie go w niej zamknęła. Posłaniec, pyzaty chłopak w wieku Lei, błysnął tylko zębami chowając list do torby, obiecał przekazać kopertę do rąk własnych i już go nie było. Zniknął w tumanie kurzu i oddalającym się tętencie kopyt. Kobiety mogły wracać bez pośpiechu.


— ...a kiedy masa zrobi się gęsta, wtedy trzeba zdjąć rondel z ognia, ale cały czas mieszać, żeby nie zrobiły się grudki. Potem, jak już nieco ostygnie, można w rękach uformować takie nieduże kuleczki i osypać je mąką, żeby się nie kleiły.
Lea przechyliła głowę, chylące się ku zachodowi słońce zaigrało w rudych pasmach.
— Nie przypuszczałam, że z ryżu, mąki i fasoli można zrobić słodki deser — powiedziała ze śmiechem. — Musisz kiedyś taki przygotować!
Hotaru też się roześmiała, przysłoniła usta luźnym rękawem.
— Jeśli kiedykolwiek uda mi się znaleźć składniki, dostaniesz pierwszą porcję!
Pora robiła się już naprawdę późna, gdy obie kobiety dotarły do niewielkiej wioski. Proste, okryte strzechą chałupy rozsiane były nieco chaotycznie wśród pól, gdzieś w oddali meczała koza, a w powietrzu unosiło się echo rechotu żab. Ani Lei, ani Hotaru, nie przeszkadzało nocowanie pod gołym niebem, szczególnie gdy letnia pogoda była tak ciepła i zapraszająca, obydwie nie narzekały też na nocleg w czyjejś stodole lub w karczmie. Na to ostatnie nie było co liczyć w owej nienazwanej wiosce, toteż już po chwili Lea pukała do drzwi jednej z większych i lepiej zadbanych chat.
Drobna dziewczyna o jasnym spojrzeniu i pogodnym uśmiechu, do tego nieco starsza od niej kobieta o łagodnym usposobieniu i cichym głosie - takie podróżne wręcz nie mogły spotkać się z odmową.
— Mamy jeszcze trochę miejsca w małej izbie - odkąd mój najstarszy, Spike, poszedł na swoje, to dalej stoi pusta — Korpulentna, starsza kobieta, widać gospodyni całego obejścia, odwróciła się do wnętrza chałupy i zawołała. — Tom! Jerry! Chodźcie pomóc paniom! Konie do stajni zaprowadźcie, nie siedźcie tak po próżnicy!
Z głębi domostwa wypadło zaraz dwóch chłopaczków - starszy, ciemnowłosy Tom i o przeszło głowę od niego niższy szatyn, Jerry. Rezolutni, jak większość dzieci w ich wieku, zaraz wskazali drogę i pomogli ulokować oba gildyjne wierzchowce w stajni, po drodze zasypując Leę i Hotaru przeróżnymi pytaniami.
— A ten Cervan to umie się bić? — zapytał Jerry, siedząc na beli siana i z uwagą obserwując, jak Lea wyczesuje grzbiet Heliosa.
— Na pewno! — odpowiedziała ze śmiechem dziewczyna. — Mistrz Cervan jest świetnym wojownikiem, nie ma mu równych.
— Ale na pewno nie bije się tak dobrze, jak nasz Spike! On jest najsilniejszy.
— Taaak? — zapytała z powątpiewaniem Lea. — Siła to nie wszystko. Liczy się jeszcze zręczność i spryt!
— A, to tego ostatniego, to Spike nie ma w ogóle — zafrasował się Tom.
Hotaru parsknęła w końcu śmiechem.
— Ładnie to tak mówić o starszym bracie?
— Ale taka prawda, proszę pani! Spike jest silny, ale Jerry jest od niego mądrzejszy, mimo że tyle młodszy!
Zamknięto boksy, Helios i Idalia zajęli się w końcu spokojnym przeżuwaniem swojego obroku. Lea i Hotaru, wraz z Tomem i Jerrym, wróciły zaś do domostwa, do gospodyni.
— A długo by panie zostały? — zapytał Jerry, gdy cała czwórka przekraczała właśnie próg.
— Planujemy jutro wyruszyć — odpowiedziała mu Hotaru.
— A to słabo — Chłopiec westchnął, ramiona mu obwisły. — Bo jutro mamy takie wielkie przyjęcie i będzie zabawa. By panie zobaczyły, jak Spike siłuje się na ręce z innymi.
Opuścili niewielki przedpokój, a chłopcy zaprowadzili kobiety do głównej izby, gdzie pani Harriet (bo tak nazywała się matka dwójki chłopców) szykowała już wieczerzę. Pokój wypełniał zapach dobrze przypieczonej skórki od chleba, do tego były jeszcze kawałki sera i skośnie skrojone plasterki kiełbasy, które pani domu wyłożyła na talerzu. Wilgotne jeszcze rzodkiewki przypominały małe piłeczki wrzucone do miski, a obok nich stała salaterka z pokrojonym w kostki pomidorem ze szczypiorkiem i śmietaną. Hotaru tęskniła nieco za smakiem domowego ryżu, ale tutejsza kuchnia sprawiała, że tęsknotę tę łatwo było ukoić.
— O, to zobaczymy, jak to pójdzie z tym siłowaniem się na ręce — westchnęła Harriet, gdy wszyscy siadali do stołu, a Lea i Hotaru zaniosły swoje rzeczy do niewielkiego pokoju na tyłach domu. — Przyjęcie jest już jutro, a nie wszystko jest przygotowane. Przydałoby nam się więcej rąk do pracy, do tego Austin zachorował. To nasz myśliwy, miał robić takie zawody... — Harriet machnęła ręką. — Ach, nie chcę już narzekać! Proszę się częstować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz