czwartek, 15 lipca 2021

Od Lei cd. Sophie - Misja

Wodziłam wzrokiem od jednej daty do drugiej, próbując przekonać samą siebie, że to przecież zupełnie normalne, ludzie umierają każdego dnia. W rodzinie od strony mamy dziadek zmarł zaledwie parę godzin po babci, więc ktoś przesądny mógłby powiedzieć, że żona pociągnęła za sobą ukochanego, bo każdy wiedział o niesamowitej miłości, która ich łączyła mimo tych kilkudziesięciu lat przeżytych razem - ale oboje byli też schorowani i w podeszłym wieku. Jakkolwiek nie chciałoby się temu zapobiec, tak po prostu szło życie. Poza tym takie wyjaśnienie "zabierania" kogoś ze sobą do grobu brzmiało bardziej makabrycznie niż romantycznie, na myśl od razu przychodziły mi te wszystkie zjawy, których zawsze bałam się jako dziecko... Istniała więc minimalna szansa na to, że to po prostu przypadek, przykry zbieg okoliczności, cichy głos z tyłu głowy podpowiadał mi jednak, że można by tak powiedzieć, gdyby tych nazwisk było trzy, może cztery, ale ich liczba znacznie to przekraczała, w dodatku między nimi nie było nikogo wymykającego się tej przykrej regule.
— To jakieś takie... niepokojące — mruknęłam, przypatrując się kolejnym nazwiskom. — Wcześniej też pojawiały się jakieś podobne zgodności?
Alchemiczka pokręciła głową, uważnie wpatrując się w kartki ciężkie już nie tyle od ozdób, ile wiejącej z nich grozy.
— Żadnych podobnych. Umierali również podczas plagi i to też były zbliżone do siebie daty, ale raczej nie układały się w konkretny porządek — dla potwierdzenia przewróciła kilka stron: dni zgonów Verdam'ów w czasie tamtego kataklizmu nieraz następowały zaraz po sobie, ale zdarzały się też kilkudniowe, nieregularne odstępy, więc wróciłyśmy z powrotem do ostatniej strony, wykluczające istnienie wcześniejszych cykli, co przyjęłam z pewną ulgą.
— Tutaj jest ostatni członek? — zapytałam, palcem wskazując na portret i nazwisko.
— Wszystko na to wskazuje. Jaki młody...
Pokiwałam głową, a z moich ust wydobyło się ciche westchnięcie. Rzeczywiście - data jego urodzenia była nieodległa, ledwo zaczął przeradzać się z dziecka w dorastającego mężczyznę, był sporo młodszy nawet od nas.
— W raporcie nie zostały podane okoliczności jego śmierci...
— Tak, bo zaginął — potwierdziła Sophie, akcentując ostatnie słowo — raczej nikt nie zawracał sobie zbytnio głowy poszukiwaniami. Każdy pewnie uznał, że dziecko sobie zbyt długo samo nie poradzi, więc skoro zniknęło, to pewnie po prostu utonęło albo zgubiło się w lesie i zmarło.
Choć kochałam lasy, musiałam zgodzić się z alchemiczką - nie był to teren zbyt sprzyjający niedoświadczonym i osamotnionym dzieciom. Po moim ciele przeszedł dreszcz na wspomnienie tego dnia sprzed kilkunastu laty, kiedy to ja, głodna i przestraszona, błąkałam się sama między drzewami, bez pojęcia, gdzie idę i gdzie są rodzice - gdyby rodzina Harwell nie znalazła mnie i nie przygarnęła, pewnie podzieliłabym los nieszczęsnego dziecka Verdam'ów. Gdyby ktokolwiek zainteresował się chłopcem, być może ktoś wymknąłby się tej śmiertelnej regule - ale te "gdyby" piętrzyły się w nierzeczywisty stos, podczas gdy trzeba było zmierzyć się z faktami.
Razem z Sophie przejrzałyśmy jeszcze niektóre akta, jak księgi rachunkowe rodu. Stanowiły w większości skrótowe zapiski, w niektórych latach prowadzone były niedbale w przeciwieństwie do kroniki, przy pojedynczych punktach wyblakł już atrament, ale przejawiała się w nich podobna tendencja, co przy kronice: po pladze dochody gwałtownie zmalały, przestały pojawiać się rachunki opiewające na horrendalne sumy za różne udogodnienia lub biżuterię, by w ostatnich latach dał się znowu odnotować widoczny wzrost bogactwa. Zajrzałyśmy również w rejestry ostatnich zgonów poszczególnych mieszkańców, ale tu również nie znalazłyśmy żadnych pokrywających się dat. Światło słoneczne zaczęło też powoli przygasać, a wolałyśmy nie ryzykować zaprószenia ognia, chodząc w półmroku ze świecą, więc wyszłyśmy na świeże powietrze - co powitałam z ogromną ulgą.
—W razie potrzeby możemy tam jeszcze wrócić, ale daj moim płucom odpocząć — zaśmiałam się i kichnęłam, czym wróciłam na siebie uwagę przechodzącej staruszki, która z pewnym zdziwieniem otaksowała wzrokiem nasze zakurzone stroje.
— Panienki to wyglądają, jakby się właśnie pobiły w pyle drogi — pokręciła głową.
— W archiwum — wyjaśniła Sophie z uśmiechem. — Nie było łatwo, ale chyba wyszłyśmy zwycięsko.
— A czego to tam szukać — machnęła ręką, w której trzymała koszyk — panienki to przejezdne chyba? Krewnych szukają?
Spojrzałyśmy po sobie z alchemiczką, usiłując zdecydować, co zrobić w tej sytuacji.
— Nie — zdecydowałam się na szczerość, chyba zbyt pochopnie — jesteśmy z gildii, to Sophie Egberts, a ja Lea Harwell, bardzo nam miło. Szukamy informacji o ostatnich wypadkach, które miały tu miejsce, skupiamy się póki co na rodzinie Verdam'ów...
Zanim zdążyłam zadać pytanie lub bodaj skończyć zdanie, kobieta żachnęła się i nerwowo strzeliła oczami dookoła, jakby samo brzmienie feralnego nazwiska było nietaktem.
— A po co to szukać czego, było ich, nie ma, lepiej tak dla wszystkich, każdy to powie. Z nich to tylko ten ostatni był porządny, Nick, bawił się czasem z moim synkiem, jak rodzice nie widzieli albo pomagał czasem, chociaż kto to wie, co by z niego wyrosnąć mogło, jak to taka zła krew. Ludzie tylko gadali, że się wymykał czasem do tej starej wiedźmy i u niej siedział, ale ja to nic nie widziałam.
— Do starej wiedźmy? — podchwyciła Sophie.
— A mieszka za miastem, przy lesie — wskazała niecierpliwym ruchem ręki w dal — dziwaczka taka, zielarka niby, ale ki czort wie, co ona tam robi u siebie, że tak daleko mieszka, to nic dobrego, jak ktoś się tak ukrywa.
— Chłopiec może chorował? — zasugerowałam nieśmiało.
— Gdzie tam. Chuchro było, jadł jak ptaszek, ale się chował dobrze, a i tak własnego doktora mieli. Ale po mojemu to ten mały sobie pannę znalazł i się spotykali, bo co by taki szlachcic miał szukać u starej, chyba że się z nią zabawić chciał i specjalnych ziółek trzeba było... Panienkom to uważać radzę, bo po mojemu to nic dobrego takie sprawy ruszać. Kawalera lepiej znaleźć, zamiast się tak włóczyć, dla cery niezdrowo się takimi rzeczami martwić...
Oddaliła się szybkim krokiem, aż z koszyczka prawie wypadły jajka, znów zanim zdążyłyśmy chociaż podziękować lub dopytać. Uniosłam brew, nieco zdziwiona zachowaniem kobiety - była, mimo wszystko, miła, jej zachowanie wskazywało raczej na nerwowość niż niechęć.
— Wszystko wygląda coraz lepiej — pokręciłam głową. — Mam wrażenie, że od tych informacji zaraz pęknie mi głowa.
— Ale mamy coraz pełniejszy obraz — uśmiechnęła się Sophie — no i konkretne daty, więc teraz trzeba znaleźć zapalnik.
Dzisiaj to już chyba chciałam tylko znaleźć łóżko, ale nie powiedziałam tego na głos - ginęli ludzie, więc jeśli było coś, co mogłyśmy zrobić jeszcze dzisiaj, trzeba było po prostu szukać i powoli znajdować poszczególne elementy układanki.

< Sophie? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz