sobota, 31 lipca 2021

Od Sophie do Odetty - Misja

Sophie westchnęła, przeciągnęła się, aż strzeliło jej w kręgosłupie. Obejrzała się do tyłu, przytrzymując dłonią kozła, by nie zlecieć. Co prawda wóz jechał spokojnie traktem, jednak Sophie znała samą siebie i swą niezwykłą zdolność do tracenia równowagi w najmniej sprzyjających okolicznościach (swoją drogą - czy jakiekolwiek okoliczności były sprzyjające, by stracić równowagę i zlecieć z wozu?), toteż zapobiegliwie zaciskała dłonie na twardym drewnie - jedną na siedzisku, drugą zaś na oparciu.
Antares jechał stępa za wozem, ogarniając uważnym wzrokiem sam wóz i jego otoczenie. Favellus parskał co jakiś czas, poczytując sobie konieczność jechania w ariergardzie jako osobisty afront, a rycerz klepał go po szyi i mówił coś, jednak jego głos był zbyt cichy, by dotarł do alchemiczki. Sophie była pełna obaw, gdy Cervan przydzielił Antaresa do pomocy w rozwiązaniu omawianego problemu - mężczyzna był niewiele większy od niej i zapewne lżejszy, a Sophie nie należała do przesadnie wyrośniętych. Jednak profesjonalne podejście i uzbrojenie rycerza sprawiało, że trochę mniej się denerwowała. Ale tak tylko trochę.
— Zastanawiałam się nad tym, co Cervan mówił — podjęła, odwracając się do siedzącej obok na koźle Odetty. Druga kobieta oderwała wzrok od przesuwającego się leniwie krajobrazu, odwróciła się na chwilę do Sophie.
Ledwie wczoraj Cervan wezwał całą trójkę do swego gabinetu i przedstawił czekające na nich zadanie.
Otóż według listu, który mistrz otrzymał jakiś czas temu, w okolicach Fosse znajdowała się opuszczona willa. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że kto dostał się do wnętrza budynku, często nigdy go już nie opuszczał. Ci nieliczni, którym się to udało, mówili, jakoby minęły dla nich ledwie dni lub wręcz i godziny, gdy tymczasem poszukiwano ich i przez lata. Władze Fosse kategorycznie zabroniły komukolwiek zbliżać się do feralnego budynku, a jeśli ktokolwiek złamał ów zakaz, można było śmiało założyć, że sam był sobie winien. Krucha równowaga została jednak rozbita w okamgnieniu, gdy w trzewiach willi zaginęła grupka dzieci. Nie wiadomo, czy zapędziły się w trakcie zabawy, czy też może była to kwestia głupiego zakładu. Dzieci nie wróciły, a ich rodzice wytoczyli najcięższe działa, by wymóc na władzach miasta zdecydowaną reakcję.
— Nad czym konkretnie? — zapytała Odetta.
— Nad tym baronem Malcolmem. Wiesz, taki lokalny szlachcic nie musi się jakoś bardzo liczyć ze zdaniem ludu, ale w tej sytuacji stawka jest chyba trochę za wysoka. To znaczy - jest za wysoka dla ludzi, nie odpuszczą mu. On tego albo nie widzi, albo... — Sophie urwała, uniosła brwi patrząc znacząco na Odettę.
— Albo dla niego stawka jest równie wysoka — dokończyła tkaczka. — Też o tym myślałam - mógł się nie godzić na wyburzenie willi wcześniej, kiedy był zakaz wstępu do niej. Może miał do tego miejsca sentyment, a może bał się, co się stanie, jeśli się to zrobi. Ale teraz?
— Sprawy poszły za daleko...
— I będzie tylko gorzej, jak już przyjedziemy — Sophie westchnęła.
Od momentu, kiedy władze Fosse wysłały list, minęło kilka tygodni. Kolejne tygodnie miną, nim ich drużyna dotrze w końcu na miejsce. Alchemiczka zmarszczyła brwi martwiąc się, co tam zastaną...
— Wyobraź sobie, co by było, jakbyśmy przybyli, a tam by się okazało, że dzieci znalezione, willa zburzona i jechaliśmy na darmo — mruknęła, uśmiechając się bez przekonania.
Obie wiedziały, że problemy nie rozwiązują się same, a takie zakończenie można było śmiało włożyć między bajki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz